12 lutego o 21:35. Powtórka 14 lutego o 15:30 na TVP HD.
Dla mnie to jeden z najlepszych Bondów z Moorem. Więcej powagi, a mniej błazenady, co na dobre wyszło filmowi. Co ważne, to Bond nie korzysta tutaj z gadżetów, mamy motyw zemsty, co raczej nie było spotykane u Moore'a. O ile pamiętam Moore był nawet przeciwny scenie zepchnięcia Locque'a albo być może nawet ta scena miała trochę mniej drastycznie wyglądać.Podobno w scenie w konfesjonale miał wystąpić M, ale ze względu na śmierć Bernarda Lee, M wysłano na urlop. Moore był i będzie dla mnie wspaniałym Bondem, ale uważam, że na tej części mógł skończyć. Niestety, ale w następnej części jego wiek już jest bardziej widoczny, nie wspominając o ostatniej. Zawsze byłem ciekaw jakby wyglądały te części gdyby Dalton w nich wystąpił, no ale niestety nie wyszło. Ogólnie co do filmu, cieszę się, że po humorystycznym Moonrakerze postawiono wrócić chociaż trochę do korzeni, czyli do tego książkowego Bonda. Humor oczywiście jest, ale wyważony i mniej tutaj groteski. Dziewczyna Bonda - Melina, jeden z najpiękniejszych i chyba jedna z moich ulubionych dziewczyn agenta 007. Jedynie Kristatos wypadł trochę blado, nie jest to przeciwnik, który szczególnie zapadnie widzowi w pamięć. Tak jak przy Draxie z poprzedniej części zauważyłem pewne maniery zapożyczone od Doktora No, tak i u Kristatosa zauważyłem ten stoicki spokój. Pomijając już moje czepianie się postaci Kristatosa, to film jest interesujący i ogląda go się przyjemnie do ostatniej minuty. :) Jeden z najlepszych odcinków w serii. :)
W pełni się z tym zgadzam. Najlepsza część z Moorem. Lubię to jego poczucie humoru w Bondach, ale uważam że tu wypadł najlepiej ze wszystkich części. Świetnie odnalazł się w poważnej (choć nie pozbawionej humoru) konwencji, szkoda że częściej tego nie stosował. Poza tym, "Tylko dla twoich oczu" ma jedne z najlepszych scen akcji w serii. I tylko ten bezbarwny Kristatos...
Dla mnie ostatnim Bondem Moore'a powinna być "Ośmiorniczka", było już w niej widać oznaki starości Moore'a, ale jakoś się tam jeszcze trzymał. Za to w "Zabójczym widoku" wyglądał zdecydowanie zbyt staro. Powinien tam być już Dalton (choć wiek Moore'a nie jest jedynym problemem tego filmu).
Najciekawsze, że twórcy filmu chcieli jego udziału w dalszych częściach. Czy wiek im naprawdę nie przeszkadzał? A może tak trudno było znaleźć dobrego następcę? W każdym razie 'Tylko dla twoich oczu' stanowiłby znakomite ukoronowanie udziału Moore'a w tej serii. Dobrze, "Ośmiorniczka" ujmy nie przynosi, ale rzeczywiście przesadzili tu (tak jak i w "Moonrakerze") z humorem - a już to przebieranie się z klauna to zdecydowanie chybiony pomysł. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić Connery'ego czy Daltona w takim przebraniu.
Heines - ciekawe spostrzeżenie! Brak gadżetów. Rzeczywiście, masz rację. Nawet pomimo, że jeździ Lotosem (i mimo, że mówi do Ferrary "Nie baw się przyciskami") to z arsenału technicznego swojego wozu nie korzysta. Gadżety pojawiają się jedynie w labolatorium Q i to wszystko.
Moore - wystarczy obejrzeć 'Świętego' - potrafił grać poważnie, ale z jakichś niewiadomych powodów autorzy Bonda pozwolili mu na więcej wygłupów a la 'Partnerzy'. Trochę szkoda, bo jak pokazuje 'Tylko dla twoich oczu' lepiej wypadał, gdy powstrzymywał swoje komediowe zapędy.
No i ten film zawiera znakomitą scenę z samochodem nad przepaścią. Jedna z najlepszych scen serii.
https://www.youtube.com/watch?v=c-f0DwbNF08 Bardzo daltonowskie, chyba jedyny taki moment z Moorem. Gra Rogera robi wrażenie.
Świetne. Chociaż uważam, że jest jeszcze jeden taki moment w "Szpiegu, który mnie kochał" - scena bijatyki na dachu, ale, oczywiście, tamta scena nie ma tego dramatyzmu, co ta z samochodem.
Też o niej myślałem, jednak tam czyn wydał mi się dość zwyczajny jak na Rogera. Tutaj kopniak dodaje sporo do postaci Bonda - chyba tylko w tej części Bond Moore'a stał się profesjonalnym, zimnym zabójcą.
Zupełnie inny też jest kontekst, bo dochodzi motyw zemsty. A w "Szpiegu..." to tylko zwykła szarpanina, jakich wiele. Podoba mi się też, jak daje w twarz Maud Adams w "Człowieku ze złotym pistoletem".
W każdym razie może ta scena nad przepaścią robi też takie wrażenie, bo jest rzadkością w ogóle w całej serii (Connery miał chyba też jedną taką scenę w pojedynku w pociągu w "Pozdrowieniach...", gdy dusi Granta).
Gdyby takich scen było więcej, pewno nie byłoby aż takiego efektu.
Bond miał początkowo brutalnie zepchnąć auto. Moore nie zgadzał się na taką opcję, proponując bardziej łagodne podejście do sprawy, czyli rzucenie znaczka do samochodu, co spowoduje że auto runie w przepaść. Ostatecznie stanęło na rzuceniu znaczka i "delikatnym" kopnięciu auta.
Pamiętając wyczyny z "Licencji", wnioskuję że Dalton raczej nie miałby nic przeciwko tej pierwszej opcji :)
Dalton bezwzględnie rozprawiał się z przeciwnikami (np. pojedynek w samolocie w 'W obliczu śmierci' czy końcówka 'Licencji...') ;-)
Rzadko wspomina się o świetnie zrealizowanych (i pomysłowych) akcjach w TDTO, które biją na głowę niektóre dzisiejsze tego typu sekwencje (np. realizacyjna padaczka w "Quantum of Solace"). Pościg samochodowy, narciarski, nalot na siedzibę Kristatosa czy walka pod wodą. A wspinaczka górska w końcówce ma sporo napięcia. Wszystko jest dość realistyczne, przez co ciekawie się to ogląda.
To fakt.z Przy całej 'normalności' akcja w 'Tylko....' ma swój nerw, swoje napięcie. Scena na ścianie skalnej jest świetna.
Scena byłaby bardziej daltonowska, gdyby Moore na koniec nie rzucił ''Co za uczynny gość'' To też były inne czasy, inny klimat i Moore był w najlepszej formie. Ciężko zachować powagę w filmie, gdy pojawia się taki przeciwnik jak Buźka. :)
Natomiast w ''Tylko dla twoich oczu'' nie ma ''niezniszczalnego'' przeciwnika, Bond trafia na silnego rywala, ale wykorzystał chwilę jego nieuwagi i udało mu się go zepchnąć przez okno. Gdyby w tym filmie wystąpił Buźka, to z pewnością przeżył by upadek. Tak teraz właśnie myślę, skoro Buźka podobno był zawarty w scenariuszu ''Tylko dla twoich oczu'' to wydaje mi się, że miał początkowo zastąpić postać Erich'a Kriegler'a. Przeciwnik również był silny, ale nie był nadludzki jak Buźka. Plus dla filmu, że zrezygnowano z Buźki i postawiono na realniejszego przeciwnika. :)
Ten aktor, który gra Ericha dobrze został, w mojej ocenie, dobrany. Twarz niby pospolita - umięśniony blondyn, bez żadnych cech szczególnych. Ma jednak taki zimny, wściekły wyraz twarz, że robi niepokojące wrażenie. W dodatku też prawie się nie odzywa (na końcu prowadzi krótką rozmowę z Kristatosem).
Wspaniały odcinek. Miałem pewne wątpliwości, bo dawno nie oglądałem, ale jednak jest to jedna z lepszych części. Trochę w klimacie 'W tajnej służbie...', tak mi się kojarzy zapewne ze względu na śnieżną scenerię. Poza tym Moore zagrał poważnie jak nigdy wcześniej i nigdy później. Świetny Topol. Do tego piękna piosenka i muzyka (np. scena u hrabiny). To jest Bond!
Filmowi na dobre wyszło, że wrócono do książkowych klimatów. :) Aż prosi się o więcej takiego klimatu w filmach z Moorem. Film pewnie dalej byłby w klimatach Moore'a, czyli pełen humoru i groteski, ale z tego co się orientuję ludzie narzekali, że Bond stał się autoparodią i stąd powrót w tej części do klimatu z książek. Brakuję mi tutaj Bernarda Lee, bo był świetny w roli M. Aktor mimo zaawansowanej choroby, pojawił się kilka razy na planie, ale choroba niestety uniemożliwiła mu dalsze występowanie i scenariusz trzeba było zmienić. Fakt, Topol wykreował ciekawą postać, moim zdaniem na pewno ciekawszą niż Kristatos. Cassandra Harris - pięknie się prezentowała, szkoda tylko, ze pojawiła się na tak krótko. Roger Moore w swojej książce wspominał właśnie, że podczas zdjęć, czy podczas premiery ''Tylko dla twoich oczu'' poznał jej męża - Pierce'a Brosnana, gdzie zadał sobie i czytelnikom pytanie ''Ciekawe, co potem się z nim stało?'' Film uważam za jeden z najlepszych w serii. Obok ''Szpieg, który mnie kochał'' i ''Żyj i pozwól umrzeć'' to ta część jest jedną z najlepszych z Moorem.
Tak, szkoda, że Bernard Lee zmarł i że zabrakło go w tym odcinku. Coś straciła te seria wraz ze śmiercią tego aktora. Zresztą to samo tyczy się Lois Maxwell. Ale cóż, czas przemija...Co ciekawe, ten odcinek jest bardziej stonowany w odróżnieniu od poprzednich. Mimo, że akcja, jak zawsze, gna do przodu, to jednocześnie panuje tu większy...spokój? Tak chyba można to określić.
Rzeczywiście szkoda, że rola Cassandry Harris jest taka króciutka. Ten epizod z jej udziałem jest rzeczywiście udany. Poza tym, tak jak żona Bonda, to też była hrabina, która skończyła w dramatycznych okolicznościach (czyżby wstęp na cmentarzu był celowo umieszczany?)
Szkoda, że twórcy filmu nie poszli w tym kierunku w dwóch następnych częściach z Moorem. Wrócili do tego klimatu w 'W obliczu śmierci' z Daltonem, ale efekt był już inny.
Lubię Bondy Glena. Oprócz "Ośmiorniczki" mało w nich błazenady. 3 rewelacyjne (1981, 1987 i 1989) części to właśnie te, gdzie powrócono do klimatów książkowych. "Tylko dla twoich oczu" to najpoważniejsza część z Moorem i dlatego najlepsza - aż nie można się nadziwić, jeśli porówna się go z bajkowym i niemalże autoparodystycznym "Moonrakerem". Cieszy to, że Roger nie stracił humoru i wciąż potrafi zgasić zabawnym one-linerem, jednak nie przekracza granicy i robi to tylko kiedy trzeba.
Co do innych Bondów Glena, to lubię "Ośmiorniczkę", mimo Bonda w stroju klauna i powrotu do nawalania-żartów-gdzie-popadnie. W "Zabójczym widoku" Moore wygląda już zbyt staro i poważnie (w złym tego słowa znaczeniu). Jednak film psuje też sztuczna rola Roberts. I jakoś zawsze mniej wciągała mnie tamta fabuła (w porównaniu do innych Bondów)...
Dalton świetnie odświeżył skostniałą formułę opierającą się na żartobliwym Moorze (którego cenię jako Bonda). Jak już wielokrotnie powtarzałem, największą stratą dla serii jest to, że powstały tylko 2 części z jego udziałem.
Trochę przesadzili z eksploatacją Moore'a jako Bonda. Pan, który zachowuje się jak starszy jegomość (bo jest już starszy), który dostałby zadyszki łapiąc dziecko, które coś nabroiło, musi udawać, że wciąż jest sprawny i gania za przestępcami. Nie żeby zagrał źle. Zagrał na normalnym poziomie. W dodatku dobrze wspomógł Moore'a Christopher Walken. Jednak widać wyraźnie, że formuła już się wyczerpuje i czas ją odświeżyć.
Szkoda, że Dalton zagrał tylko w dwóch częściach. Wydaje mi się, że nie tak duże powodzenie części, w których zagrał, oraz pewno inne kwestie, sprawiły, że zakończono kręcenie filmów z 007 na kilka lat. Dlatego też, dla mnie, najlepszy okres Bonda zamyka się właśnie na roku 1989, czyli na 'Licencji na zabijanie'.
Muszę też przyznać, że pomimo, że oczywiście najlepiej wypadają te poważne odcinki, to jednak moim faworytem pozostaje część najbardziej groteskowa, czyli 'Diamenty są wieczne'. Takie małe skrzywienie mam na punkcie tego akurat odcinka :-)
Wyniki kasowe "Licencji na zabijanie" były dość rozczarowujące. Z tego co pamiętam, mieli też jakieś przepychanki prawne. A trzecia część z Daltonem miała być kręcona już w 1990 r. i miała nosić nazwę "The Property of the Lady". Głównym plenerem miał być Hongkong. Szkoda, że się nie udało...
O, to tego nie wiedziałem. Cóż, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Wiem, biadolę. Zapewne wynika to z zamiłowania do bardziej fantazyjnej fabuły i gry aktorskiej niż do filmów, gdzie wszystko sprowadza się do kopaniny, wybuchów i lejącej się krwi.
Przyjemnie jest też odświeżyć sobie stare Bondy z jednego powodu - by zobaczyć, jak bardzo zmieniły się i same filmy z 007 na przestrzeni dwudziestu kilku lat oraz jak ewaluowało kino, jak się technicznie rozwinęło.
Co do Diamentów, to uważam albo już wspominałem, że w tej części powinien zagrać już Moore. Chociaż Connery również odnalazł się w tym humorystycznym klimacie. Jednak przy tej części Connery był bardzo surowy dla producentów. Za wszelkie opóźnienia związane z filmem, Connery żądał coraz więcej pieniędzy. Kiedyś byłem w szoku, gdy dowiedziałem się, że Moore, gdy grał w ''Zabójczym widoku'' ma 58 lat. Jednak teraz to rzuca się w oczy. Sam nawet przyznał, że od czasu ''Ośmiorniczki'' jego smoking trzeba było poszerzyć. :) Moore sam był zdziwiony, że producenci nadal go chcą mimo wieku. Gdy już miał odejść to płacono mu więcej pieniędzy. Do ''Ośmiorniczki'' były już przesłuchania nowych aktorów do Bonda. Na Youtube można było znaleźć przesłuchania Jamesa Brolina czy Sam Neilla, chociaż co do drugiego nie jestem pewien. Sam Neill był przesłuchiwany do ''Ośmiorniczki'' albo do ''W obliczu śmierci''
Gdzieś czytałem że producenci byli zainteresowani Moorem do Goldeneye w 1995 ale uznał że jest już za stary do tej roli.
Moore sobie wtedy zażartował. Akurat w tym czasie kręcił jakiś film albo po prostu odwiedził plan, żartując sobie, że Pierce Brosnan nie daje sobie rady z rolą i producenci byli zmuszeni go ponownie wezwać by zagrał Bonda. :)
Do "Diamentów" zdecydowanie pasowałby Moore. Connery niby jest bardziej na luzie niż zwykle, sypie żartami, ale nie zawsze wychodzi mu to wiarygodnie. Sprawiał już wrażenie trochę zmęczonego rolą (mimo paroletniej przerwy).
Racja, nawet tupecik dziwny mu dobrali. Porównam sobie taką Operację Piorun, a Diamenty to Connery strasznie się zestarzał. Pierwsze oznaki starzenia się było już widać w ''Żyje się tylko dwa razy'', no ale co się dziwić producentom. Na ten czas trudno było sobie wyobrazić kogoś innego niż Connery. Moore godnie zastąpił go w roli Bonda.
Moore świetnie zastąpił Connery'ego. Jego humorystyczny styl pasował do tych filmów, gdzie z tym nie przesadzano (jak "Żyj i pozwól umrzeć" czy "Tylko dla twoich oczu"). Ponadto do piątej części z nim wyglądał bardzo dobrze, dopiero od "Ośmiorniczki" pojawiły się oznaki starzenia się.
Muszę przyznać, że mnie właśnie ten 'ociężały' styl Connery'ego w tym filmie pasuje, chociaż zapewne Moore zagrałby w 'Diamentach...' z większą werwą. Jeśli ktoś widział serial 'Partnerzy', który powstawał właśnie w tym samym czasie (lata 1970-71), ten chyba jest w stanie wyobrazić sobie Moore w 'Diamentach...' (chociaż pewno producenci kazaliby mu ściąć włosy, bo miał faktycznie dość długie).
Jeszcze co do Connery'ego - on w ogóle miał taki styl gry, że jego Bond sprawiał wrażenie (zwłaszcza w "Żyje się tylko dwa razy" i "Diamientach...") jakby był na wakacjach. Chyba można to określić jako - znudzony Bond, który wykonuje swoją misję, bo musi, a nie dlatego, że chce.
Connery w pierwszych pięciu częściach był rewelacyjny, nawet w "Żyje się tylko dwa razy" (gdy miał już dość Bonda) zagrał bardzo przekonująco. Dopiero w "Diamentach" sprawiał wrażenie znudzonego, choć w wielu momentach widać, że to stary dobry Sean. Ciekawostka - Sean w "Diamentach" wyglądał starzej niż Moore w "Moonrakerze", w późniejszych Moore wyglądał już porównywalnie z Seanem z okresu 1971 r. :)
U Moore'a udawało się to lepiej kamuflować, bo raz - miał swoje upierzenie i nie trzeba było robić mu tupecików :-) Nie siwiał też chyba. Ale jak się przyjrzeć, to już w 'Szpiegu...' ma w sobie coś podstarzałego - nie wiem tylko, jak to określić. Te włosy są już zmęczone, oklapłe, przygładzone jak u starszych panów, którzy zęby na noc do szklanki wsadzają ;)
Trochę oczywiście przesadzam - Moore miał w sobie ten młodzieńczy błysk i bez dwóch zdań - uratował serię. Gdyby nie on, nie wiadomo, jakby się losy tego filmu potoczyły.
Cały czas się zastanawiam, jakby się potoczyły losy serii, gdyby Lazenby nie zrezygnował z roli. Niby na raz czy dwa mógłby się jeszcze sprawdzić, ale kontrakt obejmował 7 filmów. Myślę jednak, że z czasem wyrobiłby się aktorsko (w końcu w swoim debiucie wypadł całkiem dobrze).
Lazenby nie był taki zły, nie wyobrażam sobie Connery'ego czy Moore'a w tak romantycznym Bondzie. Prędzej Daltona już bym widział, bo propozycje jednak miał, ale odmówił na zbyt młody wiek (chyba 22 albo 23 lata wtedy miał). Lazenby trochę żałował tej decyzji, bo chyba posłuchał agenta, który odradzał mu udziału w dalszych filmach. Gdyby to były chociaż jeszcze 2 filmy to mógłby być naprawdę dobrym Bondem. Może Connery'emu by nie dorównał, ale mógłby pokazać innego Bonda, bliższego Flemingowi. Brakowało mi takiej ''trylogii''. Jedynie co mnie razi to, że w ''Żyje się tylko dwa razy'' Blofeld poznaje Bonda, a w następnej części znowu na nowo go poznaje. Boli mnie też fakt, że w każdej części jest inny aktor grający Blofelda i Bonda. Gdyby zachowano tych samych aktorów do takiej trylogii, to mogłaby wyjść ciekawa trylogia o Blofeldzie i ogólnie na temat zemsty za śmierć Tracy.
Moore to przechodził katorgę, jeśli chodzi o przyjęcie roli. Najpierw kazali mu zgubić parę kg, bo był za gruby. Następnie kazali ściąć mu włosy, potem okazało się znowu, że jest za chudy i Moore zastanawiał się, czemu nie wzięli jakiegoś chudego i łysego faceta. Co do włosów Moore'a to wydaje mi się, że do Moonrakera włosy były w porządku. Dopiero później zaczął stosować jakieś zagęszczacze stąd też trochę inna fryzura, taka zaczesana do tyłu i wyraźnie widać osłabienie włosów. Connery'ego męczyła popularność związana z Bondem. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale kiedyś jakiś fan czy paparazzi wbiegł za nim do toalety i to go przestraszyło. Już w ''Żyje się tylko dwa razy'' widać, że Sean przestał dbać o siebie i miał dość tej roli. Zapowiadał, że to ostatni jego Bond, no ale jakimś cudem wystąpił jeszcze w dwóch.
Co do Daltona racja. Cały czas ubolewam nad tym, że powstały z nim tylko dwie części. Może dlatego, bo bardziej odpowiada mi książkowy Bond. Lubię Ośmiorniczkę i Zabójczy Widok, ale dla mnie w tym częsciach mógł już zagrać Dalton. Szczególnie w Zabójczym Widoku, gdzie można byłoby stworzyć ciekawą, flemingowską historię. Max Zorin jest jednym z najlepszych wrogów - moim zdaniem. Dlatego gdyby w tej częsci grał Dalton albo wrócono by znowu do książkowego klimatu to mogłaby to być jedna z najlepszych części. Pomijając oczywiście Tanye Roberts, bo to chyba najbardziej irytująca dziewczyna Bonda. Chociaż w filmie jest pewien przebłysk takiej monogamii czy uczuć Bonda, gdy nie idzie od razu z nią do łóżka tylko czuwa nad nią całą noc. Dlatego Dalton byłby idealny do tego filmu.
Tak to prawda, co do tych problemów MGM. Film miał wyjść w 1991 roku, tytuł się zgadza. Wynik finansowy ''Licencji na zabijanie'' był spowodowany tym, że film wyszedł w okresie wakacyjnym. Zdjęcia ponownie miały ruszyć w 1993 roku o ile pamiętam, ale znowu pojawiły się jakieś problemy i w końcu w 1994 roku zrezygnował. Wiele osób nie lubi jego Bonda, ale mam wrażenie, że z biegiem czasu coraz więcej osób docenia jego Bonda. Ciekawostką jest to, że w Bondach Glena zawsze pojawiała się jakiś ptak czy inne zwierzę, które wywołuje chwilowy strach u Bonda. :)
Zdecydowanie tak. Daltona docenią ludzie zapewne zwłaszcza teraz, gdy skonfrontuje się go z nowymi Bondami, czyli Brosnanem i Craigiem. Dalton miał werwę, młodzieńczy urok, jakiś szlachetny rys, a jednocześnie pewność siebie i zdecydowanie. Idealnie się dopasował. Trzeba też pamiętać, że gdy przyjmował propozycję cykl istniał już 25 lat i pewne zmęczenie materiału miało prawo nastąpić (po tylu odcinkach. po tylu pomysłach w nich zawartych.) Tak więc trudno było czymś nowym zaskoczyć, a jednak Dalton dobrze nadaje ton akcji.
Pasowałby do 'Zabójczego widoku', bo i Walken był młody, więc nastąpiłaby świetna interakcja. Aż szkoda, że jednak nie zdecydowano się wówczas na Daltona.
Filmy Daltona po prostu nie trafiły w swój czas. Wtedy rządziły akcyjniaki typu "Szklana pułapka" (z którą "Licencja" ma w sumie wiele wspólnego) czy wysokobudżetowe produkcje ("Batman"). Z tak "zwyczajnym" Bondem jakim był Dalton to po prostu nie mogło przejść - chodzi mi o wyniki kasowe. Swoje zrobił fakt wypuszczania Bondów w okresie letnim, co od "GoldenEye" się zmieniło. Szkoda, że dopiero przy okazji "Casino Royale" zauważono, że tak poważna konwencja również może się sprawdzić.