Trzeba trafu, miejscem akcji uczyniono Irlandię, gdyż „wróżki”... Gdyby scenarzystka poświęciła kilka minut i sprawdziła stopień zalesienia współczesnej Irlandii, to szybko by odkryła, że wszystkie irlandzkie lasy razem wzięte, dałoby się zmieścić na obszarze kwadratu o boku niespełna 90 km. Tak więc irlandzki las, którego nie zaznaczono na żadnych mapach i do którego nikt nie zagląda miesiącami to taka sama bzdura, jak kilkoro mieszczuchów, utrzymujących się z tego, co uda im się zebrać i złapać w zagajniku, możliwym do obejścia spacerem w ciągu kilkunastu minut, bo mniej więcej tyle mógł zajmować ów mityczny las, gdyż cała Irlandia to zaledwie 70 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Skoro jednak udało się powołać do istnienia ekosystem zdolny ukryć gigantyczny bunkier, plemię krwiożerczych stworów i jeszcze wyżywić bohaterów wronami pieczonymi w ziołach na ognisku, to warto by jakoś wyjaśnić kilka kwestii, takich, jak np. ilość przemysłowego badziewia, gromadzonego przez wróżki w podziemnych tunelach. Jeżeli nie zamawiały wysyłkowo, to ktoś musiał te wszystkie graty przytachać do ukrytego przed światem lasu.
Ludzie zmuszeni spać w niepranych ciuchach, bez możliwości korzystania z udogodnień zapewnianych przez środki higieniczne i łazienki z bieżącą wodą, wyglądaliby niewiele lepiej od ryjących pod ziemią wróżek. Np. Daniel wyraźnie odkrył jakiś magiczny sposób na podtrzymanie fryzjerskiej stylizacji, pomimo, iż przez ponad pół roku żył jedynie dzięki polowaniom na ptaki. Nawiasem mówiąc, trudno przyjąć, że przedstawione chmary ptactwa wolały wskakiwać na jakimś zadupiu w klecone z patyków pułapki Daniela niż np. żerować wokół najbliższej przydrożnej knajpy lub wysypiska śmieci.
Warto zwrócić uwagę, że scenarzystka/reżyserka snuje bajdy o życiu w lesie z możliwością ulżenia trzewiom jedynie pod drzewem, w ciągu dnia, natomiast panie w tych warunkach nie rezygnują z biżuterii i najwyraźniej znalazły sposób na utrzymanie długich włosów w ładzie i czystości zaledwie siłą mocnego postanowienia. Bohaterowie coś tam zbierają i łowią między drzewami, a by odpędzić nudę, oglądają „Gniazdko miłości” na DVD, jednak nie przejmują się brudem ani brakiem wody pitnej.
W magicznym lesie wróżek wszystko jest możliwe, zatem gnój znika za sprawą czarów, ludziska wypróżniają się zawsze tylko przed zmrokiem, a rachunki za prąd w bunkrze opłaca zapewne uczelnia, sponsorująca badania profesora „od wróżek”, ewentualnie wróżki uzupełniają paliwo w podziemnym generatorze.
Dosyć interesującą kwestią byłoby również uprawdopodobnienie zasad rządzących w magicznym lesie dystrybucją wód opadowych. Pokazana głębokość rozległej sieci niezabezpieczonych tuneli rodziłaby bardzo konkretne problemy, których rozwiązanie wymagałoby zarówno potężnej magii, jak i zaawansowanego systemu odwodnienia.
Bohaterowie też mają sobie wyjątkowo mało do powiedzenia, zważywszy magiczne okoliczności, jednak nie można oczekiwać zbyt wiele od postaci, które odnajdują zejście do magazynu z żywnością, „ukryte” pod dywanikiem, zaledwie już po kilku miesiącach spędzonych w pomieszczeniu o wymiarach miejskiego szaletu. Scena dewastowania metalowej pokrywy włazu przy pomocy uderzeń pustym kanistrem wykracza daleko poza przemilczenia typowej produkcji fantasy.
Wszelkie sygnalizowane brednie można było łatwo obejść, przenosząc bohaterów okresowo do jakiejś równoległej rzeczywistości, z której musieliby się wyrwać dzięki sile umysłu i woli, a nie sprintem na skraj lasu, do łódki z opcją przesiadki na autobus.
W efekcie dostajemy mieszankę głupot, które nie trzymają się brudnego zadu wróżki ani z punktu widzenia rzeczywistości ludzkich bohaterów, ani magicznego świata baśni. Magiczne krainy, w których możliwe jest absolutnie wszystko, są jeszcze czasem ciekawe dla odbiorcy w wieku przedszkolnym, ale potem ciekawe jest już wyłącznie twórcze wyznaczanie i przesuwanie granic, dzięki którym prezentowane treści pozwalają utrzymać logiczną spójność historii.
Rozumiem, że opisy Bagginsa raczącego się plastrami sera nie wymagają literackiego, tudzież filmowego objazdu po mleczarniach i zakładach serowarskich Shire, a pykaniu fajkowego ziela nie muszą towarzyszyć rozmowy o dziesiątkującej hobbicką populację pladze raka płuc, ale jeżeli Tolkien zdecydowałby się poprowadzić skrajem Lothlorien czteropasmową autostradę, z której dochody zasilałyby fundusz emerytalny Elfie Przewały, to jednak oczekiwałabym nadania temu pomysłowi pewnego stopnia wiarygodności w ramach świata przedstawionego, czyli po prostu spójności z resztą uniwersum.
Bardzo dużo głupot w tym filmie było. Coś jeszcze o czym nie napisałaś/eś, to np. że Darwin by się bardzo zmęczył lecąc caaaały dzień po lesie, i zdziwiło mnie bardzo że dobrowolnie sam wrócił na koniec do klatki zamiast skorzystać z wolności.
Dialogi w tym filmie też były słabe, chyba najbardziej mnie rozwaliło jak główna bohaterka pyta "a ty od czego uciekasz?" kierując pytanie do ptaka zamkniętego w klatce. :) Inną głupotą już na kompletnie wyższym poziomie jest to całe "wróżki żyły z ludźmi przez lata i im pomagały itd". To jak z tymi wróżkami w końcu było - mogły wyjśc z lasu, czy nie mogły? Mogły chodzić w dzień czy nie? Bo te informacje jedna z drugimi się bardzo kłócą.
A i ciekawe też, że ten profesor budował ten swój bunkier z "robotnikami z pobliskich wsi/miasteczek" (niby jakich?) i zostawiał ich na pastwę losu (wróżek) na noc, a potem... zatrudniał kolejnąc ekipę budowlańców na kolejny dzień? I tak w kółko? I nikt się tym nie zainteresował, że cała masa ludzi znika na raz pracując dla niego?
pytanie jak on sie wydostawal z lasu skoro tylko łódką sie dało , a jak by przybył do lasu z nowymi robotnikami to łódka by zostawała po drugiej stronie