Liv, grana przez Jessicę Henwick niesamowicie mnie irytowała . Miała być silną, feministyczną postacią, ale okazała się niepewną siebie, głupiutką nastolatką, szukającą pocieszenia w ramionach obcych mężczyzn i tracącą kontrolę przez alkohol. Czy to ma być wzór dojrzałości emocjonalnej? Moim zdaniem nie. Hanna, grana przez Julię Garner, lepiej radziła sobie z zagrożeniami, rozwiązywała problemy i unikała niebezpiecznych osób. Myślała za Liv, która ciągle pakowała się w kłopoty. Po dwukrotnym obejrzeniu filmu uznałam, że to właśnie jedna z głównych bohaterek była największym rozczarowaniem i minusem "The Royal Hotel" Nie potrafię solidaryzować się z kimś, kto niszczy swoje życie na własne życzenie, nawet jeśli jest to fikcyjna postać.
Film po prostu opowiada jakąś historię. Nie każdy bohater musi w nim być idealny i zachowywać się tak jak chciałby tego widz. Właściwie to dzięki temu właśnie filmy są ciekawe, bo pokazują też niedoskonałości ludzi i skutki złych wyborów. To trochę tak, jakbyś denerwowała się na bohaterów w horrorach za to, że przy pierwszej nadarzającej się okazji nie próbują zawsze od razu uciekać. Wtedy nie byłoby historii, a co za tym idzie - nie byłoby filmu.
Ja muszę akurat przyznać, że „The Royal Hotel” bardzo mi się podobał, bo nie był rozpadem przesadnie ambitny film, a jednak oglądało się go przyjemnie i jedynie zakończenie było trochę puste i bez pomysłu.