SICARIO to 'płatny zabójca', choć tytuł filmu równie dobrze mógłby oznaczać 'ciary'. Towarzyszyły mi podczas seansu najnowszej produkcji Denisa Villeneuve'a, wymuszając nieustające próby odnalezienia optymalnej pozycji w kinowym fotelu. Jeśli miałbym się pokusić o interpretację tytułu, powiedziałbym, że "Sicario" jest 'schodzeniem w głąb jądra ciemności na szpilkach'. I choć głównym bohaterem jest tutaj kobieta, 'szpilki' trzeba ująć w cudzysłów. Kate Macer (Emily Blunt) to twarda babka. Raczej nie spotkacie jej w sklepie z ciuchami czy u kosmetyczki. Nie w głowie jej taka dyrdymała jak higiena. Prysznic bierze, gdy trzeba zmyć z ciała krew. Oglądaliście "Wroga"? Villeneuve wrzucił tam biednego Gyllenhaala w odnóża pająka; tutaj Blunt ląduje w mackach meksykańskiego kartelu. Jeśli chodzi o scenariusz, to podobnie jak w "Labiryncie"... Hej, nie będzie biadolenia! W jednej ze scen, bohater grany przez Josha Brolina (a może był to Benicio Del Toro; obaj świetni!) mówi Kate: "Nie zadawaj zbędnych pytań, po prostu obserwuj, co sie dzieje dookoła". Tak właśnie powinniśmy odbierać ten film. Chociaż – to też cytat – "widzimy coś, czego chyba nie powinniśmy oglądać".
Ale jak to sie ogląda! Niemal na jednym wdechu; zapomnijcie o rozluźnieniu przepony. A 'odsłuch'? Ścieżka dźwiękowa jeszcze mocniej ściska żołądek. Gdzieś wcześniej wspomniałem o szpilkach? Podczas seansu siedzi się jak na szpilkach.
Do kina marsz!
Na płaskiej podeszwie!