Shion Sono uzupełnia "Suicide Club" i jednocześnie zapowiada "Love Exposure". Robi to w nietypowy dla siebie sposób. Nie widziałem jeszcze by ten twórca był tak konsekwentny. Nie ma tu żonglerki konwencjami, ani czarnego humoru. Jest kino młodzieżowe powoli przekształcające się w dramat obyczajowy. Niby to podróż z jednego bieguna gatunkowego na drugi, ale przeprowadzona bardzo powoli, przez co nie wydaje się groteskowa. Choć twórca pozwolił sobie na dodanie szczypty horroru, żeby było wiadomo kto stał za kamerą.
Jak przystało na filmwebową marudę, musiałem znaleźć jakieś "ale". Jest nim tempo filmu. Mój gust jest przyzwyczajony do mozolnej narracji, ale tutaj historia została przesadnie rozwleczona. Sono nakręcił już 4 godzinne dzieło, które połknąłem "na raz". Jeśli 2,5 h mnie zmęczyło, to jest tu coś nie tak.
Mimo ślimaczego tempa i tego, że ogólnie niewiele się dzieje, mnie o dziwo wcale nie wymęczył oglądając na raz, a często mi się to zdarza przy znacznie krótszych produkcjach. Ale fakt faktem, jest to zdecydowanie najbardziej stonowany film Soneusza z tych, które widziałem, co tylko pokazuje jak nieprzewidywalny jest ten twórca. Osobiście stawiam Noriko nieco wyżej niż Suicide Circle, choć do poziomu arcydzieła jakim jest Love Exposure rzecz jasna sporo brakuje.
A propos konsekwencji to jako drugi taki film przychodzi mi do głowy Cold Fish, w którym styl reżysera zdaje się być jeszcze mniej widoczny. Tam S.S, trzymał się ram gatunkowych od A do Z, niemal całkowicie powściągając swoje zamiłowanie do groteski i dziwactw. A i tak wyszło świetnie.