Kiedys robiłam do niego podejście, ale pamiętam, że jakoś mnie nie wciągnął i wyłączyłam... Wczoraj postanowiłam zrobić drugie i dotarło do mnie, co wtedy straciłam. Może to lepiej, że obejrzałam go pózniej ;-) Pięknie poprowadzony dramat o trudnej miłości dwojga ludzi, z doskonale wplecioną trzecią postacią "w tle", a tak naprawdę na pierwszym planie... Kino pełne refleksji, emocji, nieoczywistych odpowiedzi ze wspaniałą grą aktorską dwóch pięknych kobiet Penelope Cruz i Saadet Aksoy i z obłędnym po raz kolejny (po "Into The Wild"), Emile Hirschem. Trzeba przyznać, że wygląda tutaj zjawiskowo, jest to jedna z najciekawszych męskich postaci, jakie widziałam... Romantyk, pełen autodestrukcji, artysta o wrażliwości podobnej do Kurta Cobaina. Nie bez powodu twórcy poruszyli temat Kurta w filmie. Scena z "Something In The Way" to majstersztyk, z resztą jest tu takich perełek więcej... Film wywołał we mnie podobne emocje do tych, co towarzyszyły mi przy "Tajnym dzienniku" Jima Sheridana... Mamy w obu wspomnienia dwóch kobiet z ich przeszłości, wspomnienia ich miłości, motyw dziecka, pewne dramaty itp... A Wy jak myślicie?