Pamiętam z dzieciństwa tytuł tej powieści C.S. Lewisa. Wiem również, że leży ona gdzieś w stosie wielu innych książek, ale nie potrafię sobie przypomnieć czy ją kiedyś czytałem. Oglądając film Andrew Adamsona miałem wrażenie, że chyba jednak nie, bo przynajmniej część wydarzeń w trakcie seansu bym sobie przypomniał, a z tej historii nic nie wydało mi się być znajome. Wychodzi więc na to, że tą opowieść o czwórce rodzeństwa, które uciekając przed okropnościami wojny, trafia przez przypadek i za sprawą starej szafy, do magicznej krainy Narnii, oglądałem po raz pierwszy.
Nie wiem czy to wina okropnego polskiego dubbingu, czy to przez średnio składny scenariusz, ale nie porwała mnie ta opowieść. Nie uległem magii przedziwnej krainy Narnii, nie popłynąłem bezproblemowo z opowiadaną przez twórców historią. O ile jeszcze pierwsze sceny, powolnego (nawet trochę zbyt wolnego) odkrywania zaśnieżonego lasu mnie jako tako ciekawiły, to już dalszy ciąg wydarzeń wydał mi się naciągany, przewidywalny i co najgorsze nudny. Dziwnie mi się oglądało kolejne rozmawiające zwierzęta, nawołujące do wojny, budujące armię przeciwko Białej Czarownicy i mówiące o proroctwie, które ma się spełnić. A już sam pomysł na to, by kilkunastoletnie dzieciaki brały udział pod koniec filmu w ogromnej bitwie, tak jak przed seansem wydawał mi się być średnio trafionym, tak w samym filmie wyszedł jeszcze gorzej, niż mogłem tylko przypuszczać. Niestety nie wzięła mnie ta opowieść. Być może na kartach powieści wszystkie te wydarzenia miały jakiś większy sens i były bardziej porywające, ale niestety w filmie raczej nie robią większego wrażenia, a część z nich wyszła mało przekonująco.
Jest jednak w tym filmie coś, co zdecydowanie zasługuje na większą uwagę i dla czego w gruncie rzeczy zdecydowałem się obejrzeć ten obraz. To świetna muzyka Harry'ego Gregsona-Williamsa, która cały czas towarzyszy bohaterom podczas ich wędrówki, tworzy niezwykłe tło dla ich przygód i stara się wytworzyć nietypowy, prawdziwe magiczny klimat. I udaje jej się to idealnie. Buduje ona niesamowitą atmosferę, jest momentami porywająca, po prostu piękna. Zaskoczyło mnie w filmie Adamsona również to, iż główną bohaterką jest najmłodsza z rodzeństwa czyli Łucja. Przed seansem wydawało mi się, że będzie z goła na odwrót i jej rola zostanie ograniczona prawie do minimum. Warto również w tym obrazie zwrócić uwagę na dobrą rolę Tildy Swinton jako Białej Czarownicy. Reszta niestety rozczarowuje.
6/10