i zbyt dużą ilością wątków, które rodzą się jak grzyby po deszczu, tylko czy wszystkie są potrzebne? Jednym słowem przesyt i pogmatwanie w jednym. Bo tak: główny bohater niebawem będzie witał na świecie swojego syna, żegnał swojego ojca, napatacza się na gangstera i jego siostrę, którzy wkraczają na chwilę do jego życia, w między czasie po kryjomu robi zdjęcia truposzczykom, wraca do wspomnień jak był małym chłopcem i przypominają mu się lekcje dawane przez ojca, przechodzi kryzys w małżeństwie no i tam jeszcze kolejne wątki. Sporo tego. Gdyby zamiast tylu wątków, można było się skupić na poprowadzeniu kilku wyrazistych i konkretnych od razu film byłby bardziej wyrazistszy i przejrzystszy. Anegdota ojca o sytuacji w obozie jedna z centralnych i zapamiętanych scen, jak również bardzo charakterystyczne role Renate Jett i Dawida Ogrodnika. Niby coś jest w tym obrazie filmowym, ale zarazem po projekcji odczuwa się niedosyt.