Trochę już napisałem wcześniej:
http://www.filmweb.pl/film/Ojciec+chrzestny+II-1974-1090/discussion/Za+co+kocham y+%22Ojca+chrzestnego%22+i+%22Ojca+chrzestnego+II%22,1921945
Mario Puzo nie był mistrzem słowa, a sama książka jest niedopracowana. Jednak w duecie z F.F. Coppolą stworzyli dzieło, które powinno być przerabiane w szkołach, a to ze względu na multum poruszanych problemów i interpretacji z zachowaniem bardzo wysokiego poziomu technicznego. Mam na myśli części I i II, które wydaje się, że wyczerpują temat. "Trójka" pasożytuje na kilku postaciach, scenach z poprzednich części, czerpie z telenowel. Filmy troszkę tracą przez wycięcie paru scen (Vito z Michaelem przed "przemianą", Genco na łożu śmierci, zemsta na Fabrizio, zdobywanie broni i handel sukniami, cd. zemsty Vito itd.).
Zastanawia mnie krytyka Michaela po zabiciu Freda w II części. Oczywiście, kiedy to "wykańczał negocjacje" w słynnej już scenie chrztu w "jedynce" połowa widzów piała z zachwytu. Przeciwieństwo stanowi Vito. Ojciec był bowiem kryształowy... Litości... Michael nie dbał o rodzinę. Ta, szczególnie po nieudanym zamachu na niego, kiedy to wyjechał ratować sytuację. A może oba filmy są jednak troszkę głębsze a postaci najzwyczajniej szare? Problemy władzy, dziedzictwa, odpowiedzialności, honoru, prawa do zemsty...
Przeczytaj niżej, bo odpisałem jeszcze raz (do siebie). Znalazłem stronę, http://niniwa2.cba.pl/kaluzynski_zbrodnia_jako_poezja.html została usunięta niestety, przykro mi.
http://archiwum.polityka.pl/autor/zygmunt-kaluzynski,1,9315.html tylko całości nie da się czytać .:/
Znalazłem, ale nie mogę wkleić linku bo jest niezgodny z regulaminem.
Wklejam więc sam tekst:
"Ale za osiągnięcie szczytowe współczesnego kryminału w jego nowej, poszerzonej postaci, jako wielkiego dramatu, uchodzi Ojciec chrzestny II, czyli druga część dramatu mafijnego, który figurował pod tym samym tytułem i uzyskał znaczny rozgłos również u nas. Każda z tych części stanowi oddzielną całość, niemniej główne pytanie, jakie się wyłania, to stosunek obydwóch partii tej epopei bandycko-rodzinnej do siebie. Krytyka światowa oceniła część drugą jako wręcz osiągnięcie artystyczne - gdy pierwsza, mimo że rzecz oryginalna i nawet unikat w zamyśle (monografia familii gangsterskiej jako całości), dawała się podciągnąć tylko pod gatunek dobrej roboty kryminalnej, ze sposobami przyjętymi w tym rodzaju - rosnące napięcie, charakterystyczne barwne postaci (Marlon Brando jako stary szef mafijny), końcowa strzelanina przynosząca rozrachunek.
Natomiast część druga jest już wypielęgnowana, niby inscenizacja klasyka. Rytm jest powolny i kontemplacyjny, każdy obraz skomponowany z dbałością o wszelakie światłocienie, zaś gra aktorów przywodzi na myśl jakiegoś Ibsena, nie kryminał sensacyjny rewolwerowy, choćby najlepszy jak Bullitt, ale w którym postaci są dynamiczne i ostro zarysowane. Tutaj zaś każdy przeżywa w skupieniu, a jedną z ról gra osobiście sam Lee Strasberg, który w filmie dotychczas nie występował - "amerykański Stanisławski", kierownik głośnego Actors Studio, szkoły teatralnej, z której wyszło wielu głośnych potem ludzi sceny (m.in. Brando). Wykonuje on rolę szefa gangu "starozakonnego" (w przeciwieństwie do Włochów - rodziny Corleone) i ginie zgładzony na rozkaz Al Pacino w roli Michaela. Strasberg miał wtedy 75 lat i wkrótce potem zmarł: jego rola jest w rzeczy samej popisem aktorskim, najciekawszą kreacją obok innej "nowości", Roberta de Niro, który gra tutaj "młodego Brando" (z okresu przed I wojną) w stylu, który krytycy określili jako szekspirowski. Może najmniej ciekawy na tym tle jest sam ojciec chrzestny, Al Pacino, którego gra, stosowna do odtwarzanej postaci - głęboka zapaść wewnętrzna, bolesne napięcie, taksujące kamienne spojrzenia - budzi mniejsze zainteresowanie niż w części pierwszej, gdzie był niejako młodym praktykantem na szefa. Być może, padł ofiarą celebracji, jaka zaciążyła nad częścią drugą. Niemniej ten drugi, cokolwiek uroczysty Ojciec został przyjęty jako etap w dziejach kina: gatunek dotychczas popularny - sensacyjny dramat kryminalny - stał się epopeją o wartości estetycznej, nie tracąc jednocześnie swojej szerokiej publiczności. Przeciwnie, obydwa odcinki Ojca - jak wiadomo - stanowią wyjątkowy sukces finansowy; przy tym temat poszerzył się o perspektywę, jakiej podobne kino nie miało nigdy, do tego stopnia, że Ojciec wręcz wywołał dyskusję o filozofii władzy!
Nowość nie polega bowiem tylko na ambitnym, artystycznym traktowaniu samego widowiska. Mianowicie, kryminał gangsterski poszerza się tu o jeszcze dwa składniki: pełnię zaplecza społecznego oraz dystans moralny, jakiego kino w tej branży nie uprawiało i więcej, który w tej dziedzinie uchodził za niestosowny, a nawet, w niedawnym okresie historii kina, był wręcz zabroniony (przez sławny "kodeks Haysa", ustalający, co wolno pokazywać). I tak, jeśli idzie o tło, żaden inny film mający za temat zbrodnię - bo to jest przecież oś, wokół której obracają się obydwie części Ojca - nie maluje jej tła ludzkiego tak szeroko. Zazwyczaj dramat kryminalny ogranicza się do rysunku profilu psychologicznego przestępcy albo, co najwyżej, pokazuje grupę dość sumarycznie scharakteryzowaną. Tutaj tymczasem mamy dzieje całej rodziny włoskich mafioso, uzupełnione w drugiej części o lata sięgające głęboko wstecz, jeszcze do XIX wieku, kiedy to młody Vito Corleone, grany tu właśnie przez Roberta de Niro, przybywa do Nowego Jorku, wygnany z Sycylii przez porachunki między familiami mafijnymi. W ten sposób dzieje zbrodni rozciągają się na przeszło trzy ćwierci stulecia, perspektywa niezwykła w dziejach kryminału. To już nie powieść sensacyjna, lecz podręcznik historii! Cała ta partia w dodatku zrekonstruowana jest ze starannością godną jakiegoś Tołstoja, do tego stopnia, że krytycy twierdzą, że Ojciec jest w kinie amerykańskim najpełniejszą wizją Małej Italii, czyli stylu życia emigrantów włoskich w USA. Rzeczywiście, sceny takie, jak procesja Bożego Ciała na ulicach getta włoskiego bodaj w 1910 roku - w trakcie którego to święta młody Vito popełnia pierwszą zbrodnię, zabijając wyzyskiwacza Fanucci - przynoszą dekorację folklorystyczną, jakiej się jeszcze w filmie amerykańskim nie widziało. Następna nowość dotyczy dystansu moralnego. Ojca spotkał zarzut, że usprawiedliwia zbrodnię i że jest nawet filmem "faszystowskim", ponieważ w sposób sympatyczny pokazuje przemoc jako metodę życia. Jest to zapewne atak zbyt daleko posunięty, niemniej punkt widzenia Ojca jest oryginalny w porównaniu z tradycyjnymi dramatami kryminalnymi. Bowiem nawet najbardziej czarne i pesymistyczne filmy, takie np. jak klasyczny Sokół maltański z Humphreyem Bogartem, pokazany w naszej TV, nie pozwalają zbrodniarzowi ujść bezkarnie, nawet wtedy, gdy nie jest on osobą bez wartości albo gdy system, triumfujący nad nim, sam jest skorumpowany (tak jest np. w Śledztwie w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem). Potrzeba zadośćuczynienia moralnego jest w widzu filmowym szalenie zakorzeniona, bo kino jest zabiegiem psychoanalitycznym, prącym silnie do "pozytywu", dlatego wszelakie przepisy roboty filmowej zalecają, by zło nie zwyciężało na ekranie. W tym względzie Ojciec chrzestny jest fenomenem. Policja jest tak daleko - bądź bezsilna, bądź przekupiona, bądź sama uczestnicząca w meandrach rozgrywki jako jedna z sił i to bynajmniej nie taka ważna - że właściwie nie istnieje. W ostatnich scenach Ojca w części drugiej Michael poleca wykonać trzy wyroki. Z tego jeden na rodzonym bracie-zdrajcy, jako rezultat generalnego porachunku: obecnie jego pozycja pozostanie niekwestionowana, ale chociaż są to jaskrawe zbrodnie, nie spodziewamy się przecież wkroczenia władz.
Co prawda, pozostajemy z sugestią, że Ojciec, chociaż ocalił swoje imperium mafijne, to jednak doznał klęski osobistej - opuściła go żona, nie mogąc znieść owej dusznej atmosfery - i właściwie jest wewnętrznie złamany. Jednak kara odbywa się w jego sumieniu, nie w wymiarze prawa. Sytuacja jest podobna do tej, co w wielkich tragediach, gdzie również kodeks się nie liczy. Król Edyp nie obawia się, że go aresztują, Makbet nie stanie przed trybunałem, rodzina Atrydów nie chowa się po pokojach hotelowych przed policją. To porównanie uświadamia nam, na jaki szczebel przeniósł się stary, poczciwy kryminał w takiej epopei filmowej, jak Ojciec chrzestny. Idzie tu już nie o wymiar sprawiedliwości, lecz o pokazanie sił bezwzględnych, działających w człowieku, w rodzinie, w społeczności, w sytuacji zdominowanej przemocą.
Takie zresztą miał intencje Francis Coppola (sam Włoch z Włochów - stąd jego wiedza o środowisku), reżyser Ojca: jego zdaniem, nie jest to już film o przestępcach ani nawet o mafii, lecz wręcz o władzy. I pomimo całego zaplecza włoskiego - o Ameryce. Zresztą Coppola nie rozdziela swojego italianizmu od amerykanizmu - uważa się całkowicie za obywatela USA, zaś tradycję mafijną traktuje jako "wkład" do dziejów Ameryki. Jego zdaniem, dopiero tu mogła się ona rozwinąć, a to dlatego, że sformułowała pewne prawa, ustaliła pewną wiedzę o działaniu nagich sił w walce o władzę, które w Nowym Świecie znalazły wyjątkowo podatny teren. Jak wiadomo, teoretycy mafii powołują się na Makiawela, który pierwszy opracował zasady "konkurencji sił" w sytuacji swojej epoki, to jest, gdy istniały obok siebie małe państwa rozporządzające władzą bezwzględną. Coś podobnego powtarza się w Ameryce, gdzie działają tuż obok siebie niezależne, lecz potężne korporacje. W ten układ mafia weszła ze swoją tradycją, z opracowaną metodą działania i stała się, powiada Coppola, "zjawiskiem superamerykańskim".
Coś w tym musi być, skoro Ameryka nie może sobie dać rady z mafiami; funkcjonowały już w roku 1901, kiedy filmowy Vito Corleone przybywa z Palermo do Nowego Jorku, i prosperują płynnie również dzisiaj, gdy druga część Ojca kończy się obrazem twarzy napiętnowanego tragicznością, lecz przecież zwycięskiego ukochanego syna Vita, Michaela, nam współczesnego. W rzeczy samej, posłanie owego kryminału filmowego, jakim przecież stale i wciąż jest Ojciec, sięga daleko. Nawet w rejony metafizyki. Środowisko tego filmu jest, jak wiadomo, katolickie, a wyznanie to dla przeciętnego Amerykanina, raczej protestanta, jest cokolwiek egzotyczne. Film podkreśla osobliwe powiązanie obrządków religijnych i przestępstwa: w pierwszej części masakra przeplatała się ze scenami chrzcin w kościele, z uczestnictwem Michaela, który występuje tu dosłownie jako ojciec chrzestny, zaś w drugiej części Vito morduje w trakcie procesji Bożego Ciała. Krytycy przypisywali tu reżyserowi intencję satyryczną: chciał podkreślić, że dla włoskich mafioso religia jest rytuałem uprawianym w rodzinie pilnie, lecz mechanicznie i w jaskrawym kontraście do ich moralności mało mającej wspólnego z zasadami chrześcijańskimi.
Ale interpretatorzy znaleźli elementy katolicyzmu Ojca chrzestnego w jeszcze innym miejscu: w generalnym stosunku filmu wobec władzy i siły. Jest on pesymistyczny, ponieważ zakłada, że władza jest złem nieuniknionym, skażonym grzechem i że chrześcijanin powinien się tej sytuacji poddać z pokorą, jako że taka jest konieczność boża wobec tego świata. Podobny pogląd występuje u Pascala, św. Augustyna i innych myślicieli katolickich, łączących potępienie władzy z pokornym znoszeniem jej. Otóż tę samą postawę wykryto w Ojcu chrzestnym; tak przynajmniej tłumaczy miesięcznik "Partisan Review" wyrozumiały (mimo że potępiający) dystans, jaki ma reżyser wobec środowiska mafijnego - "konieczność zła". Punkt widzenia protestancki jest inny, bardziej aprobatywny wobec władzy, której przypisuje się szansę uczciwości, co pokrywa się z nadzieją optymistyczną wieku oświecenia, z którego wyszła konstytucja amerykańska. Gdzie tu jest słuszność, nie ośmielę się odpowiedzieć, ale sam fakt, że do podobnej dyskusji doszło z okazji Ojca chrzestnego, już zapewne przyprawiłby o osłupienie jakiegoś Conan Doyle'a, od którego zaczął się romans kryminalny: oto dokąd dotarł ten niegdyś skromny gatunek w swojej filmowej ewolucji!"
Zygmunt Kałużyński
"Kiedy Vito zabija Fanucci'ego, w rękach trzyma jego syna Michaela. Jednakże Fanucci ginie w 1919 roku, a Michael rodzi się w 1920." - WTF?! :P
bardziej chodzi mi o tego Michaela na rękach - że też takie coś widnieje w ciekawostkach :P
Vito bierze Michaela na ręce po zabójstwie Fanucciego (kolejna niezapomniana scena), więc jest to zwykła pomyłka.
Jakie e tam...?
Każda scena z Godfathera II jest dla mnie kultowa, ale ta szczególnie. Młody Vito przeskakując z dachu na dach śledzi Fanucciego, w tle procesja Bożego Ciała. Chrześcijanie świętują, a w tym samym czasie Vito z zimną krwią morduje Fanucciego, zabiera pieniądze i niszczy pistolet. Następnie wraca do rodziny, bierze Michaela w ręce i mówi "Michael, tata bardzo cię kocha".
Zatem pytam się jeszcze raz: jakie e tam...?
Nie zrozumieliśmy się. E tam w sensie, że ta pomyłka z latami nie ma żadnego znaczenia. ;)
Dla mnie również to kultowe sceny i genialny film.
A to rozumiem i przepraszam. Trochę się właśnie zdziwiłem, że poddajesz w wątpliwość genialność tej sceny. Ta pomyłka rzeczywiście mało istotna.
Czy Tom Hagen wiedział o morderstwie Freda?Czy zadawał sobie sprawę ,że stoi za tym Michael?
A ja mam takie pytania
1. Dlaczego Frank popełnił na końcu samobójstwo ????
2. O co chodziło z tą całą akcją z Senatorem, Tom uspokajający senatora że dziewczyny nikt nie znał i tak dalej...
Ehh...
Nie są to trudne pytania i na większość można samemu odpowiedzieć oglądając film uważnie.
1. Frank sądząc, że Michael go zdradził złożył zeznania FBI pogrążające swojego szefa. Wycofał się z tego po ujrzeniu swojego brata, którego Michael sprowadził z Sycylii. Jednak coś takiego nie mogło przejść. Hagen złożył Frankowi propozycję śmierci w rzymski sposób. Frank popełnia samobójstwo, a jego rodzina ma zapewnione opiekę i bezpieczeństwo.
2. Senator Geary nie chciał pomóc rodzinie Corleone z licencją na hazard. Żądał za nią wysokiej sceny, a Michael odrzucił tą propozycję. Później Geary zabawiał się w burdelu Freda. Lokal należał do Corleone, więc upozorowanie morderstwa nie było rzeczą trudną. Był hak na Geary'ego była licencja....
Ad 1. A niby skąd miałaby wynikać ta propozycja? To Frank pierwszy zaczął mówić o zdrajcy podcinającym sobie żyły. Hagen wg mnie miał tylko poinformować Franka, że Michael go nie zdradził, tylko został wrobiony, zaś rodzina Franka jest i będzie bezpieczna. Chodziło o to, by Frank znowu nie zaczął sypać w przyszłości. Nie wiem skąd wszędzie bierze się ta powszechne przekonanie, że Hagen miał go nakłaniać do samobójstwa, bo nie ma do tego podstaw.
Tom Hagen do Franka:
"Frankie when a plot against the Emperor failed the planners were always given a chance to let their families keep their fortunes."
Odpowiedź Franka:
"Yea but only the rich guys TOM. The little guys they got knocked off and all their estates went to the Emperors. Unless they went home and uh, killed themselves then nothing happened. And their families were taken care of TOM."
Z tych dialogów jasno wynika, że to Hagen subtelnie naprowadza Frankiego do tematu samobójstwa. Nieudany spisek na cesarza > możliwość zachowania bogactw przez rodzinę w wyniku podjęcia odpowiedniej decyzji.
Poza tym to Hagen jako pierwszy porównuje mafię do rzymskich legionów:
"You were around the old timers and meeting up on how the family should be organized. How they based them on the old Roman legions and called them regimes the capos and the soldiers. And it worked."
Genialna jest już oczywiście krótka scena otwierająca: Michael upaja się wręcz okazywanym mu szacunkiem. Scenę zemsty opisywałem poprzednio, więc zajmę się "marszem" Vita do władzy. Podniosła muzyka. Wywyższający się don Fanucci podrzuca pomarańczę - wiemy o co chodzi. Mam nieodparte wrażenie, że tę procesję można odbierać jako ku czci Vita. Przecież, gdy zabije Fanucciego, słychać będzie fajerwerki, widzimy wtedy radość ludzi. Tak są zresztą prowadzone obie części filmu. Tymczasem Vito skacze po dachach, wierni ściągają czapki z głów. On wyjmuje ukrytą broń, wchodzi do budynku. Rozpoczyna się "odliczanie" przez księdza. Fanucci do ostatniej chwili nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Wisi nad nim ręka Vita, gdy wkręca żarówkę. Zostaje zabity. I teraz: to niezapomniane rozbijanie broni i wrzucanie jej kawałków do kominów. Don Corleone wtapia się w tłum, wraca do rodziny, bierze Michaela na ręce...
i mówi "Michael, tata bardzo cię kocha". Kolejna scena, która miała trochę wybielić młodego Vita. Spójrzmy jak racjonalnie przeprowadził to morderstwo. Śledzi Fanucciego po dachach żeby nikt go nie widział, wchodzi do budynku od tyłu, odkręca żarówkę (ciemność) i spokojnie strzela do Fanucciego. Dla pewności strzela mu głowę. Zero paniki. Spokojnie bierze pieniądze oraz niszczy pistolet wrzucając go do kominów. Zdaję się, że to morderstwo kompletnie go nie poruszyło. Można odnieść wrażenie, że Vito kierowała tylko chęć własnego zysku i pozbycia się konkurenta, natomiast wzięcie Michaela na ręce i słowa, które wypowiada do syna przekonują, że zrobił to dla rodziny.
Mistrzowska scena z Michaelem w II części to dla mnie bezapelacyjnie kłótnia z Kay. Doskonale widać wtedy przemianę Michaela. Pacino kapitalnie to ukazał. Pisałem o tym w innym temacie. Ten narastający gniew i lodowate spojrzenie. Zdrada żony niszczy go całkowicie. Frustracja, która w nim narastała znajduje swoje ujście. W tym momencie dokonała się kompletna przemiana Michaela.
Należy pamiętać, że młody Vito wychowywał się na Sycylii, widział zamordowanie matki i brata, być może też ojca. Stąd jego większa odporność i inne podejście do życia i śmierci, a także ogromna wartość Rodziny. Można twierdzić, że wszystkie jego działania sprowadzały go do zemsty na don Ciccio. Zdobył środki, żeby wyrównać rachunki, stał się potężny i co najważniejsze - był w stanie zapewnić bezpieczeństwo bliskim i ludziom, którzy się do niego zwracali.
Scena kłótni jest rzeczywiście mistrzowska. W jednej chwili runął jego cały świat. I teraz tylko pytanie: Co było głównym powodem? To był temu winien?
Zwracał ktoś uwagę na aktora Oreste Baldini grającego dziewięcioletniego Vita? Wydaje mi się, że dobrze nim pokierowano i sam zresztą zrobił kawał dobrej roboty. Idealnie pasuje do kreacji de Niro i wcześniejszej Brando. Tak właśnie wyobrażałem sobie "małego" dona Corleone - małomówny, specyficzne ruchy, stale rozmyślający, twardy i wrażliwy jednocześnie, żył w swoim wewnętrznym świecie, który później zaczął tworzyć w rzeczywistości.
Rzeczywiście młody Vito idealnie dopełnia postać graną przez Brando i De Niro. Już od najmłodszych lat widać u niego spokój i pewność. Coppola poprowadził go świetnie. Szkoda, że Baldini porzucił aktorstwo, chociaż z drugiej strony może sobie wpisać w CV udział w Ojcu Chrzestnym II
"Jednak kara odbywa się w jego sumieniu, nie w wymiarze prawa. Sytuacja jest podobna do tej, co w wielkich tragediach, gdzie również kodeks się nie liczy. Król Edyp nie obawia się, że go aresztują, Makbet nie stanie przed trybunałem, rodzina Atrydów nie chowa się po pokojach hotelowych przed policją. To porównanie uświadamia nam, na jaki szczebel przeniósł się stary, poczciwy kryminał w takiej epopei filmowej, jak Ojciec chrzestny."
Zygmunt Kałużyński
Ja myślę, że najlepiej będzie wrzucić link do recenzji Zygmunta Kałużyńskiego. Niech każdy przeczyta bo warto. Dodatkowo też inne filmy kryminalne takie jak Bullitt czy Chinatown:
http://niniwa2.cba.pl/kaluzynski_zbrodnia_jako_poezja.htm
Szkoda tylko, że Kałużyński, choć jak zwykle intelektualnie wybitny, jest tak słaby w odbieraniu bodźców emocjonalnych. Przecież postać Michaela Corleone w 2 części jest dużo ciekawsza niż w pierwszej. To rola życiowa Pacino i jego szczytowe osiągnięcie (ukrywanie potężnej charyzmy, która rzadko, ale czasami wybucha), później już tylko chyba w Pieskim popołudniu ujawnia się ten sam genialny poziom. (Zapach kobiety to nic specjalnego pomimo Oscara, a Człowiek z blizną to okropna, przesadzona i sztuczna rola, zresztą jak cały film)
Mnie zastanawia kompletnie niedocenienie tej roli. Pal licho Oscary bo to hermetyczne jury kierujące się własnymi (często dziwnymi) opiniami, ale Pacino dostał tylko Baftę i to bardziej za Pieskie popołudnie. Żadnych nagród krytyków amerykańskich czy zagranicznych. Nawet właśnie Kałużyński spycha rolę Ala na ubocze. Jest to dla mnie niepojęte. Chociaż w swoim życiu jeszcze niewiele widziałem to rola Michaela Corleone to dla mnie gigant. Pokazanie tylu emocji przy tak oszczędnych środkach. Później Pacino wpadł w błędne koło grania furiatów właśnie w Scarface czy Zapachu kobiety ale rolę ślepego pułkownika i tak uważam za najlepszą po skończeniu lat 70.
"Pacino's performance in The Godfather Part II has been praised as perhaps his best,[citation needed] and the Academy was criticized for not awarding him the Academy Award for Best Actor, which went that year to Art Carney for his role in Harry and Tonto. It has come to be seen by some as one of the greatest performances in cinema history.[citation needed] In 2006, Premiere magazine issued its list of "The 100 Greatest Performances of all Time", ranking Pacino's performance at #20.[11] Later in 2009, Total Film issued "The 150 Greatest Performances of All Time", ranking Pacino's performance at #4."
http://en.wikipedia.org/wiki/The_Godfather_Part_II#Reception
Rola Pacino została doceniona, ale dopiero po latach. Może to tak jak z Picasso? Za życia nikt doceniał jego obrazów, ale po śmierci stał sławny.
Pacino nie grał Michaela Corleone, Pacino nim był. Zastosowanie... nazwijmy to minimalnych środków pozwoliło mu na pełne ich dopracowanie, konsekwencję i podkreślenie kunsztu aktorskiego również w chwilach wyrzutu emocji, co jeszcze bardziej go uwiarygadniało.
Generalnie role trójki Brando - Pacino - de Niro wniosły nową jakość. Zauważmy, ileż determinacji i odwagi musiał mieć Brando w budowaniu postaci Vita. Był przekonany o swojej racji, konsekwentny i wykorzystał swój warsztat. Stworzył postać bardzo ciekawą, oryginalną. Pacino z kolei w I części skorzystał ze scenariusza (łatwiej jest ukazać ewidentną przemianę postaci), za to w II musiał jeszcze bohatera powoli nadbudowywać, z jednoczesnym zachowaniem wiarygodności i ukazaniem przeżyć wewnętrznych, co okazuje się jeszcze trudniejsze w momencie gdy uświadomimy sobie, jak trudno wyrazić emocje grając zamkniętego w sobie, z założenia nie okazującego emocji gościa. Dalej, de Niro - czy to nie Kałużyński napisał, że grał po szekspirowsku? I to z zachowaniem postawy Brando z jedynki, sposobu mówienia itd. Idealnie pokazuje to scena przekonywania senior Roberto - właściciela kamienicy.
Jeszcze ciekawa strona o filmie:
http://www.film.org.pl/prace/ojciec_chrzestny.html
Świetne opracowanie. Zwłaszcza to o Michaelu. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to jedna z najlepiej napisanych i zagranych postaci w historii filmu.
Warto zauważyć, że teoretycznie obie części oferują widzowi przede wszystkim rozrywkę, pod której płaszczem przemycają jednak mnóstwo pytań (o problemach poruszanych w filmie piszę na stronie I części). Twórcy nie udzielają odpowiedzi, nie oceniają bezpośrednio, pozwalają widzowi na wyrobienie własnego zdania, co dzieje się często jeszcze długi czas po seansie. Nie może dziwić, że "Ojciec chrzestny" jest fenomenem wśród filmów, że pomimo upływu lat jego popularność nie spada, że historia Rodziny Corleone ma rzesze fanów na całym świecie. Widocznie można skutecznie łączyć sukces artystyczny z komercyjnym. Śmieszy jednocześnie przy tym fakt, jak dzieło to jest odbierane w niektórych kręgach "yntelygenckich" (pamiętajmy, że polska inteligencja została po części wymordowana podczas II wojny światowej, później musiała się zmagać się z systemem komunistycznym, a teraz wcale nie jest lepiej). "Film o mafiozo." - aż chciałoby się napisać "bez komentarza..."
Kolejna sprawa: Dobrym (chociaż może też przypadkowym) rozwiązaniem skrótowe ukazanie końcowych wydarzeń w części I, co powoduje u widza wrażenie "niedosytu", który skutecznie wypełnia troszkę "przydługa" (->rozmowy) część II, wyczerpując jednocześnie temat. Dodajmy, że jedynka trwa 2h 55 min a dwójka 3h 20 min. ;)
Najlepsze sceny dialogowe(?) wg mnie (kolejność przypadkowa):
- Roth o Moe Greene
- Vito do senior Roberto
- Michael przed komisją
- Vito do dona Cicci
- Hagen z Frankiem
Według mnie:
- kłótnia Kay i Michaela
- Michael z Fredo ("nie jestem głupi" "nie jesteś już moim bratem Fredo")
- Vito do senior Roberto ("oczywiście pies zostaje")
- Vito z Fanuccim
Scenariusz:
http://www.scenariuszfilmowy.pl/zagraniczne/8-scenariusze-zagraniczne-g/327-godf ather-part-ii-ojciec-chrzestny-ii
Kiedy Michael był pewny,że to Fredo zdradził?
Przed sceną kiedy pokazują tego Murzyna,Mike zapoznaje Johnny Ole i Freda(którzy znali się już wcześniej).Fredo mówi,że go nie zna.W czasie ich przywitania widać badawczy wzrok Mike'a.W następnej scenie,gdy pokazywany jest ten Murzyn,Fredo mówi,że to Johnny Ola mi go pokazał(coś w tym stylu,w każdym bądź razie daje znać,że znał się z Olą wcześniej).Moim zdaniem to jest ten moment,w którym wątpliwości Michaela są rozwiane.Ale teraz pytanie:Czy Fredo był tak lekkomyślny,żeby wypalić coś takiego w obecności swojego brata?Może nie zdawał sobie sprawy,że to usłyszy?
Po tych słowach widzimy jak Mike łapie się za głowę...
Michael domyślał się wcześniej, ale to zdarzenie, o którym piszesz dało mu 100% pewność (nawet Carla w I nie zabił przed upewnieniem się). Fredo chyba był zbyt mało bystry, żeby zawsze uważać na słowa, wiązać w krótkiej chwili ze sobą fakty.
https://www.youtube.com/watch?v=jY8yBhhZkwY
Wspominany był tu motyw pomarańczy.Przesyłam ciekawy filmik.
No proszę. Haha! Więc nawet Tessio bawił się pomarańczą. Szczerze mówiąc nigdy tego nie wychwyciłem. Ile ciekawostek i szczegółów można odkryć nawet po wielokrotnym obejrzeniu Godfathera,
Świetny filmik.
Jedną z cech jakie uwielbiam w tym filmie to,że nie ma w nim poprawności politycznej oraz brak podziału postaci na dobrych i złych.Plany Hymana o sfinansowaniu własnego prezydenta pokazują dobitnie wady amerykańskiego systemu politycznego a postacie takie jak Senator Geary to dowód na to z jakim światem mamy do czynienia.
To świat bezwzględny oraz zalatujący hipokryzją(sam Michael mówi o tym w rozmowie z senatorem).W tym świecie nie ma miejsca na bohaterów,nie ma dobrych i złych.Rzeczywistością rządzi się bezwzględna przemoc.
No właśnie, świat nie jest biało-czarny, świat jest SZARY, tak jak my sami.
Podobają mi się słowa Vita z I części:
"Pracowałem całe życie. Dbałem o rodzinę. Nie żałuję. Nie chciałem być marionetką w rękach jakichś ważniaków. Nie mam się czego wstydzić."
Vito po przykrych doświadczeniach z dzieciństwa chciał zdobyć środki do ochrony rodzinyy i pomocy słabszym. Michael również do tego dążył, a utrata rodziny jest tym boleśniejsza, że jej kosztem zostało utrzymane "imperium". Michael jest postacią tragiczną...
Nie jestem znawcą, ale czy nie uważacie, że te "twardniejące serce" Michaela jest reakcją na przykre doświadczenia, stanowi swego rodzaju pancerz przed kolejnymi ciosami? Jeśli prześledzimy jego historię, to właśnie do takich wniosków można dojść. Człowiek zbyt wrażliwy, aby przetrwać w bezwzględnym świecie, "zamraża" uczucia.
Racja. Spójrzmy ile cierpienia doświadczył i przeżył Michael. Był na wojnie. Tam na pewno widział śmierć kolegów, przyjaciół, zabijał ludzi. Po powrocie do domu gangsterzy próbują zamordować jego ojca. On sam żeby obronić rodzinę musi zabić dwoje ludzi i uciekać z kraju zostawiając swoją narzeczoną i bliskich. Na Sycylii mordują mu żonę w ciąży. W międzyczasie dowiaduje się o śmierci brata. Po powrocie do Stanów zajmuje pozycję dona po śmierci ojca. Następnie wydaje wyroki na przyjaciela rodziny Tessia i szwagra Carla, który był zamieszany w morderstwo Sonny'ego. Rani tym swoją siostrę i jednocześnie okłamuję Kay. Później zdradza go jego własny brat Fredo, który również musi umrzeć. Tego wszystkiego nie wytrzymuje Kay, która zabija ich dziecko i odchodzi od Michaela.
Bardzo dużo jak na jednego człowieka...
Mam pytanko co do pewnej sytuacji.Po zamachu na Mike'a,postanawia on pojechać do Hymana.I tu rodzi się pytanie...Dlaczego ktoś taki jak Michael Corleone prowadził samochód do domu Hymana oraz dlaczego ktoś taki jak Hyman Roth mieszka w tak skromnym domu?
Mike'a wyjechał tylko z Busettą, swoim zaufanym ochroniarzem. Dlaczego to on prowadził? Może nie chciał się afiszować, że swoja obecnością, wolał zachować pozory. Potencjalni zamachowcy (którzy jednak by już nie zaatakowali, ale ostrożność nie szkodzi) mogli dokładnie nie wiedzieć jak wygląda Michael. Racjonalne, że zabili by pasażera w pierwszej kolejności a nie kierowcę. Ten dom Rotha wcale taki skromny nie był ;). Sytuacja podobna. Po co ktoś tak sprytny jak Roth miałby rozgłaszać jaki to on bogaty mieszkając w luksusowym domu. Poza tym mógł to być jeden z wielu domów Żyda.