Od jakiegoś czasu prześladuje mnie angielskie słowo vulnerable. W najprostszym tłumaczeniu na język polski oznacza ono wrażliwy. Jednak to tłumaczenie jest dość niefortunne i przede wszystkim niepełne. Vulnerable to ktoś bezbronny, podatny na zranienie, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne, ale także podatny na manipulację. To ktoś, wymagający szczególnej opieki, troski. Słowo to wraca do mnie w różnych sytuacjach i kontekstach coraz częściej. Być może z braku idealnego odpowiednika w ojczystym języku, przychodzi mi do głowy właśnie vulnerable. Jest to wyraz, który idealnie opisuje sytuację, w jakiej znalazła się jedna z bohaterek filmu „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”. Owej bohaterki, Niny, nie zobaczycie na ekranie, chociaż usłyszycie o niej w filmie wielokrotnie.
Zobaczycie za to doskonałą Carey Mulligan w brawurowej roli Cassandry Thomas, czyli mściwej przyjaciółki Niny. Imię głównej bohaterki nieprzypadkowo nawiązuje do mitycznej Kasandry. Jak przystało na wieszczkę przewiduje ona przyszłość i podobnie jak mityczna bohaterka nie jest w stanie zapobiec nieuchronnej katastrofie. Carey Mulligan widziałam dotychczas w kilku odsłonach i przyznaje się, że jej nie doceniałam. Nie sądziłam, że potrafi „aż tyle”. Przeistacza się w tym filmie z poczwarki w cudownego motyla, żeby za chwilę stać się mściwą modliszką. Jest doskonała. Oponowana, dzika, bezwzględna. Czasami przypominała mi Beatrix z „Kill Billa” (Uma Thurman), tylko taką z większym poziomem subtelności i wyrafinowania. Rola cudo. Na szczęście dostrzeżona została przez Akademię Oskarową.
Shaming to kolejne angielskie słowo, które wpisuje się w fabułę filmu. Shaming jest rodzajem kary, którą, w imieniu wszystkich skrzywdzonych kobiet, wymierza główna bohaterka. Przy czym wymierzenie kary nie jest wcale celem samym w sobie. Chodzi raczej o zmianę perspektywy, zmianę postrzegania z pozoru niekrzywdzących, niewinnych czynów i obnażenia ich jako haniebne. Cassandra Thomas staje się dla swoich „ofiar” lustrem i ten widok okazuje się być nie do zniesienia.
Formalnie „Obiecująca. Młoda. Kobieta.” nawiązuje do kolorowego, idealnego świata znanego z Instagrama. Ilość idealnie dobranych pasteli, symetrycznych ujęć, instagramowych ramek oraz filtrów bywa dla widza przytłaczająca, zwłaszcza dla takiego wiekowego gada jak ja, który wciąż nie ogarnia Insta. Rozumiem jednak, że jest to kod, jaki dociera do młodszej widowni. I piękny jest ten zabieg podania gorzkiej pigułki w „instaskórze”. I bardzo dobrze. Cała nadzieję w młodości, która ma szansę zdefiniować się według własnych zasad moralnych, stawiając bardzo wyraźną linię między dobrem, a złem.
Zastanawialiście się kiedyś jak długo kręci się film hollywoodzki? „Obiecującą. Młodą. Kobietę.” nakręcono w 23 dni! Szaleństwo, rzecz można. Takiego szaleństwa podjęła się w swoim reżyserskim debiucie Emeralda Fennell, znana między innymi jako aktorka z roli Camilli Parker w „The Crown” oraz scenarzystka z „Obsesji Eve”. Do powstania filmu przyczyniło się aż 11 producentów, z których większość stanowią kobiety, w tym grająca główną rolę Carey Mulligan oraz Margot Robbie. Kobiety znowu zrobiły bardzo ważny film i upomniały się w nim „o swoje”. Zrobiły to w doskonałym stylu.
Ale o co właściwie tym kobietom znowu chodzi? Tym razem, albo raczej ponownie, bo to nie pierwszy film o takiej tematyce, chodzi o zdemaskowanie niewygodnej prawdy. Chodzi o jednoznaczne nazwanie rzeczy po imieniu. Chodzi o rzecz dla nas, kobiet, kluczową, o redefinicję gwałtu. O dziwo, właśnie to kluczowe słowo w filmie nie pojawia się w ogóle. Bohaterowie używają parafrazy, synonimów, opisują wydarzenie, wyraźnie wskazując na prowokacyjne zachowanie dziewczyny, która sama była sobie winna. Więcej już nie powiem. Po więcej odsyłam Was do filmu. Gwarantuję, że zostanie z Wami na długo.