"Niebo" to dramatyczna, pełna emocjonalnego napięcia, zagadkowa i niezwykła opowieść o miłości; młody policjant (Giovanni Ribisi), którego uczucie jest tak bezgranicznie głębokie, że nie oczekuje on niczego w zamian... Kobieta, która decyduje się dokonać zabójstwa (Cate Blanchett), stawia wszystko na jedną kartę i jest gotowa wszystko utracić... Miłość, która rodzi się między nimi na przekór sytuacji, w której się znaleźli, dając im siłę, by stawić czoła światu. "Niebo" to pierwsza międzynarodowa produkcja reżysera Toma Tykwera, twórcy "Księżniczki i wojownika" oraz fenomenu na skalę światową, kultowego filmu "Biegnij Lola, biegnij". Najnowsze dzieło Tykwera to thriller, love story i jednocześnie dramat moralny poruszający zagadnienia winy i odkupienia, a ponad wszystko opowiadający o potężnej sile uczucia. "Niebo" powstało na podstawie scenariusza zmarłego w 1996 roku Krzysztofa Kieślowskiego, oraz jego wieloletniego współpracownika, Krzysztofa Piesiewicza. Film został zrealizowany przez niemiecki dom produkcyjny X Filme i amerykańską wytwórnię Miramax. Ze strony X Filme producentami "Nieba" są Maria Kopf, Stefan Arndt i Manuela Stehr; ze strony Miramax do realizacji włączyły się takie sławy jak Anthony Minghella ("Angielski pacjent") i Sydney Pollack ("Tootsie", "Pożegnanie z Afryką"). Produkcję sfinansowały w głównej mierze Filmstiftung NRW oraz Państwowa Niemiecka Rada Filmowa, przy współudziale innych inwestorów. "Niebo" oficjalnie otwierało 52. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie 2002. Otworzy także tegoroczny festiwal filmowy - Lato Filmów w Kazimierzu.
Synteza
Turyn. Philippa (Cate Blanchett), 29-letnia nauczycielka angielskiego, postanawia popełnić desperacki czyn. Z jej rąk ma zginąć człowiek. To ktoś, kto zasługuje na śmierć, kto jest sprawcą niewypowiedzianego cierpienia - nie tylko jej własnego, ale wielu innych rodzin. Zginąć ma mężczyzna, przez którego mąż Philippy stał się narkomanem uzależnionym od heroiny. To dealer, który podszywa się pod biznesmena, a naprawdę sprzedaje narkotyki na szkolnych boiskach. Ten człowiek musi wreszcie zapłacić za śmierć innych. Philippa widziała już dosyć tragedii. Wie, że musi zapobiec dalszym. Krytycznego dnia przychodzi do instytucji, w której oficjalnie zatrudniony jest handlarz narkotyków. W swoim plecaku niesie bombę zegarową. Udaje jej się dostać do jego biura i niepostrzeżenie umieścić bombę w koszu na śmieci. Philippa wszystko dokładnie zaplanowała. Zginie tylko dealer, nikomu innemu nic się nie stanie. Wywabia nawet z biura jego sekretarkę, by nie było jej w pobliżu, gdy bomba wybuchnie. Przekonana, że wszystko przewidziała, Philippa wychodzi z budynku. Nie ma pojęcia, że jej doskonały plan za moment legnie w gruzach. Nieświadoma niczego sprzątaczka opróżni kosz na śmieci, wysypując jego zawartość do swojego kontenera. Z wózkiem na śmieci wejdzie do windy, w której będzie znajdował się ojciec z dwojgiem dzieci. Wszyscy czworo zginą na miejscu. Philippa usłyszy tylko eksplozję. Będzie przekonana, że wypełniła swoją misję. Kiedy policja przyjdzie aresztować ją w środku nocy, nie będzie stawiała oporu. Niczemu nie zaprzecza. Niczego nie żałuje. Na posterunku przesłuchanie Philippy odbywa się w obecności prokuratora i pięciu innych przedstawicieli prawa. Jednym z nich jest młody policjant Filippo (Giovanni Ribisi), którego zadaniem jest spisywać zeznanie oskarżonej. Philippa mówi, że odpowie na wszystkie pytania, o ile będzie jej to wolno uczynić w rodowitym języku. Filippo przyjmuje rolę tłumacza. Dopiero teraz Philippa dowiaduje się, że podczas jej zamachu na handlarza narkotyków zginęło czworo niewinnych ludzi. On sam wciąż żyje. Zrozpaczona kobieta pod wpływem szoku traci przytomność. Filippo rzuca się jej na ratunek. Kiedy Philippa odzyskuje przytomność, mężczyzna i kobieta po raz pierwszy patrzą sobie w oczy. Ona przez ułamek sekundy ściska jego dłoń. Wychodząc z pokoju Filippo zauważa w gabinecie majora Pini obcego mężczyznę, który z ukrycia przysłuchiwał się całej scenie. To handlarz narkotyków, który kilka godzin wcześniej uniknął śmierci. Wieczorem Filippo opowiada o wszystkim młodszemu bratu, Arielowi. Chłopiec słucha z uwagą - Philippa jest jego nauczycielką. Filippo nie może spać tej nocy. Wyznaje ojcu, że się zakochał. Przesłuchanie trwa dalej. Philippa składa zeznanie, dając jednocześnie wyraz swojej wściekłości i braku zaufania do policji. Podejrzewa, że wysocy rangą policyjni oficjele współpracują z handlarzem narkotyków. Philippa wielokrotnie telefonowała na policję w sprawie działalności dealera. W aktach policyjnych nie ma ten temat żadnej informacji. Kobieta uważa ten fakt za potwierdzenie swoich podejrzeń. Major Pini oddala je jako bezsensowne. Filippo zabiera oskarżoną do celi. Potajemnie daje jej miniaturowy dyktafon, dzięki któremu będą mogli się kontaktować. Zakochany policjant obmyśla sprytny plan, dzięki któremu Philippa odzyska wolność. Nie wie, że w celi kobiety major Pini kazał założyć podsłuch, i jest świetnie zorientowany w tym, co ci dwoje planują. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że plan Filippa to zasłona dymna - wybieg, który ma odwrócić uwagę od tego, co ma wydarzyć się naprawdę.... "Biegnąc z Tomem Tykwerem", albo jak to się stało, że po siedmiu latach działalności X Filme bardzo się zmienił, zachowując jednocześnie swój własny charakter... Maria Kopf, producent X Filme Wszystko zaczęło się w 1994 roku od kilku pożyczonych biurek, które umieściliśmy w pomieszczeniu znajdującym się na tyłach kina "Sputnik". Początkowo telefon nie dzwonił zbyt często, a my nie byliśmy zdecydowani kto ma go odbierać - ja czy Stefan Arndt. Tom Tykwer wpadał do nas czasami; dyskutowaliśmy o filmach, które puszczał w swoim kinie "Moviemento", i o tych, które my emitowaliśmy w "Sputniku". Żartowaliśmy sobie z jego dziwacznego pomysłu organizowania podwójnych seansów niemal w środku nocy; dziś takie praktyki wydają się co najmniej prehistoryczne. Wkrótce zrealizowaliśmy nasz pierwszy film, "Stille Nacht"(Cicha noc) w reżyserii Dani'ego Levy, i nareszcie coś zaczęło się dziać. Wolfgang Becker i Tom zniknęli na jakiś czas z horyzontu, by zająć się pisaniem scenariusza do "Das Leben ist eine Baustelle"(Masz tylko życie). Mniej więcej w tym samym czasie, lub nieco wcześniej, Tom napisał samodzielny scenariusz, "Winter Sleepers", niezwykłą historię o człowieku cierpiącym na amnezję. Przyznaję, że do realizacji tego obrazu przystąpiliśmy dosyć naiwnie; zaplanowaliśmy więcej, niż zdołaliśmy wykonać w ciągu dni zdjęciowych. Na dodatek mieliśmy spore problemy ze śniegiem, którego w marcu nie jest w Bawarii zbyt wiele. Trzeba było dowozić go na plan ciężarówkami aż z Austrii. W kierownika produkcji dosłownie strzelił piorun i biedak wylądował w szpitalu. To był koszmar - nigdy przedtem, ani potem nie przeżyliśmy czegoś podobnego. Obawialiśmy się, że te techniczne i personalne kłopoty odbiją się fatalnie na samym filmie, ale wszystko zakończyło się wyjątkowo pomyślnie. Efekt był wart naszego poświęcenia - "Winter Sleepers" zdobył dla nas drugą niemiecką nagrodę filmową. Pierwszą otrzymaliśmy za "Masz tylko życie". Po wręczeniu nagród Wolfgang Becker dosyć długo tańczył z Dianą Ross. Niestety nie zachowały się żadne zdjęcia. Niedługo po zakończeniu "Winter Sleepers" Tom Tykwer przyniósł do biura kolejny scenariusz. "Biegnij Lola biegnij" miał być niedużym, niezbyt drogim filmem. Pół roku później zaczęliśmy zdjęcia. Realizacja szła znakomicie i postanowiliśmy dorzucić nieco do budżetu. Okazało się, że była to bardzo trafna decyzja. Świetnie się bawiliśmy na planie, i później, asystując przy montażu, przesłuchując ścieżkę dźwiękową. W pamiętny czwartek, kiedy film wszedł na ekrany, wszyscy siedzieliśmy na balkonie i oglądaliśmy telewizję. Ktoś z nas co chwilę dzwonił do kin, po informacje o frekwencji. Wielki międzynarodowy sukces przyszedł w Toronto w 1998 roku. Nie byliśmy w ogóle przygotowani na sposób, w jaki się przejawił. To było jak fala po trzęsieniu ziemi. Godziny negocjacji z konkurencyjnymi dystrybutorami amerykańskimi, oferty, groźby, ugody, prawnicy. Dobijanie targu. Później Sundance Film Festival, nagroda publiczności, hordy agentów, setki propozycji scenariuszy dla Toma, niektóre bardzo lukratywne. Międzynarodowe zainteresowanie X Filme i naszą działalnością. Franka Potente (Lola) w roli międzynarodowej gwiazdy. W jednym z drewnianych domków wypoczynkowych w pokrytych śniegiem górach w Sundance poznaliśmy Harveya Wiensteina. Proponuje Tomowi "Niebo". Niezależnie od całego zamieszania wokół jego osoby, Tom, tak jak wcześniej postanowił, nakręcił swój kolejny film " Księżniczka i wojownik". Realizacja dobiegła końca w maju 2000 i w tym czasie rozpoczęliśmy przygotowania do zdjęć w Turynie, Montepulciano i Bottrop. Cate Blanchett bardzo podobało się w Nadrenii-Północnej Westfalii, gdyż tamtejszy krajobraz przypominał jej Anglię. Z kolei nasi włoscy współpracownicy byli zadowoleni z chłodnego niemieckiego lata, í z tego, że ani oni, ani sprzęt nie przegrzeją się w studio. "Niebo" to do tej pory nasz najbardziej wysokobudżetowy film i olbrzymi krok naprzód, jeśli chodzi o profesjonalny wizerunek X Filme. Zgłosili się do nas interesujący młodzi reżyserzy. Ich filmy mówią o najistotniejszych i najintymniejszych sprawach dotyczących człowieka, zmuszają do weryfikacji poglądów na kino i życie nas, producentów. Dzięki nim X Filme zachowuje swój niepowtarzalny charakter i przesłanie - szukać wciąż nowych odpowiedzi. "To się nie może udać!" William Horberg, producent wykonawczy, Mirage Films (Miramax) O scenariuszu Krzysztofa Kieślowskiego "Niebo" po raz pierwszy usłyszałem od mojej przyjaciółki Agnieszki Holland. Już wtedy ten scenariusz był legendą: ostatni film napisany przez genialnego, przedwcześnie zmarłego reżysera. Film, którego nie zdążył zrealizować. "Niebo" miało stanowić pierwszą część wymyślonej przez niego trylogii "Niebo, Piekło, Czyściec", kolejnej antologii, formy, w której Kieślowski znajdował twórcze spełnienie. Nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy przeczytałem "Niebo". Przypuszczam, że treatment krążył po Hollywood i został łapczywie przechwycony przez garstkę szczęśliwców. Jednym z nich był mój partner z Mirage, Sydney Pollack. Zawsze z nabożnym uwielbieniem śledził wszystko, co nakręcił Kieślowski; uważał, że polski reżyser jest prawdopodobnie najwybitniejszym filmowcem wszechczasów. Kolejny raz usłyszałem o "Niebie", kiedy jego realizację zaproponowano Anthony'emu Minghelli, z którym miałem przyjemność współpracować przy "Utalentowanym Panu Ripley". Obydwaj podziwialiśmy u Kieślowskiego niezwykłe połączenie niemal dziennikarskiego sposobu prowadzenia narracji z poetycką alegorią. W maju 2000 wraz z Minghellą - który w międzyczasie dołączył do Mirage Films i został partnerem moim i Sydneya Pollacka - wylądowałem na lotnisku Tegel w Berlinie, by spotkać się z Tomem Tykwerem i jego ludźmi z X Filme. Miałem niejasne wrażenie, że biorę udział w igraszkach Przeznaczenia - całkiem jak z filmów Kieślowskiego. Na to pierwsze spotkanie szliśmy jak na hollywoodzką wersję przymusowego wesela, gdzie panna młoda jest w ciąży, pan młody tylko czeka okazji, żeby czmychnąć, ale ojciec narzeczonej trzyma go pod pistoletem, żeby cała sprawa doszła do skutku. W roli pana młodego byliśmy my, panny młodej Tom Tykwer i jego europejscy producenci, a rolę ojca grał Miramax, który chciał nas skojarzyć w imię wyższej sprawy. Realizacja "Nieba" rozpoczęła się pod egidą francuskiego domu produkcyjnego Noe Productions, następnie została wzięta pod skrzydła Harveya Wiensteina z Miramax, amerykańskiego dystrybutora filmów Kieślowskiego i wielkiego wielbiciela jego twórczości. Harvey zwrócił się z prośbą do Toma, by ten pozwolił na nasz udział w realizacji z ramienia Miramax. Podejrzewam, że mieliśmy zostać pośrednikami w ewentualnych negocjacjach, na wypadek gdyby pojawiły się jakieś problemy, które pojawiają się niemal zawsze, gdy europejski reżyser, przyzwyczajony do niezależnego trybu pracy, po raz pierwszy realizuje film finansowany przez dużą amerykańską wytwórnię. "To się nie może udać", pomyślałem, gdy Anthony Minghella powiedział mi, że nie jest pewien, co tak naprawdę mamy wnieść do filmu. Kiedy w ten wiosenny dzień otworzyliśmy drzwi hotelowego pokoju, twarze, które nas przywitały były uprzejme i życzliwe, ale nie widać było, byśmy zrobili jakieś większe wrażenie. Wszystko jednak poszło nadzwyczaj gładko. Udało nam się nawet znaleźć wspólny język na temat tego, jak połączyć kruchość tego europejskiego przedsięwzięcia i nie stracić po drodze jego subtelności, z często sprzecznymi oczekiwaniami i gustami amerykańskiej publiczności. I tak, choć trudno w to uwierzyć, dwa lata później, pomimo wszystkich przeszkód, nie tylko nadal wszyscy jeszcze ze sobą rozmawiamy, ale okazuje się, że ta nasza nieprawdopodobna hybryda - polski scenariusz, niemiecki reżyser, francuscy, amerykańscy i niemieccy producenci, australijska aktorka w roli głównej, Amerykanin włoskiego pochodzenia jako jej ukochany, zdjęcia we Włoszech i Niemczech - posiada autentyczną, własną, silną indywidualność. "Niebo" to nie remake, ani hołd dla nieżyjącego twórcy, który zawsze mówił niepowtarzalnym, specyficznym językiem. To nowe, świeże, odrębne dzieło żyjące własnym życiem, noszące wszelkie znamiona unikalnego, już dziś rozpoznawalnego stylu Toma Tykwera, któremu udało się wybrnąć z labiryntu sugestii doradców i współpracowników z właściwą sobie elegancją i niesłabnącym poczuciem humoru, i zrealizować ten niezwykły film. "Heaven... I'm in heaven... and my heart beats so that I can hardly speak..." *) Cole Porter, "Cheek to Cheek" *) "Niebo... jestem w niebie... moje serce bije tak, że brak mi słów..."
O produkcji
"Niebo" otwiera nowy rozdział w karierze Toma Tykwera. To także wielkie osiągnięcie dla domu produkcyjnego X Filme, z którym jest związany. Po raz pierwszy Tom Tykwer zrealizował film z udziałem gwiazd zagranicznych, Australijki Cate Blanchett i Amerykanina Giovanniego Ribisi, kręcił zdjęcia za granicą (we Włoszech), a jego bohaterowie porozumiewali się między sobą w obcych językach, po włosku i angielsku. Co więcej, "Niebo" to scenariusz, który pozostawił po sobie zmarły w 1996 roku polski reżyser Krzysztof Kieślowski. Także po raz pierwszy od początku swej działalności X Filme połączył siły z amerykańskim gigantem filmowym. To wytwórnia Miramax jako pierwsza była zainteresowana "Niebem" i to Harvey Wienstein zaproponował, by film wyreżyserował właśnie Tom Tykwer. Do Miramaxu dołączyli dwaj inni koproducenci, francuski Noe Productions oraz brytyjsko-amerykański Mirage Films, z Sydneyem Pollackiem, Anthonym Minghellą i Williamem Horbergiem. "Jestem wielkim entuzjastą filmów Krzysztofa Kieślowskiego, podobnie jak moi partnerzy z Mirage Films, Sydney Pollack i William Horberg. Początkowo Harvey Weinstein zaproponował, bym to właśnie ja wyreżyserował "Niebo". Uważałem, że scenariusz jest znakomity, ale ja nie pracuje w ten sposób; nie jestem "tylko" reżyserem; sam piszę wszystkie scenariusze, które reżyseruję. Po prostu nie byłem odpowiednią osobą, żeby nakręcić film innego autora, w dodatku traktujący o zagadnieniach tak radykalnych ", mówi Anthony Minghella, twórca i autor "Angielskiego pacjenta". Harvey Weinstein dość szybko znalazł reżysera, który znakomicie pasował do wybitnie europejskiego klimatu "Nieba". Film Toma Tykwera "Biegnij Lola biegnij" zaczął właśnie odnosić wielkie sukcesy i Weinstein był pod wrażeniem jego świeżości, dynamiki i oryginalności. "Harvey zapytał mnie, co sądzę o Tomie w roli reżysera "Nieba". Uznałem, że taka kombinacja jest zupełnie możliwa. Wtedy wydawało mi się, że główną atrakcją i atutem filmu będzie kontrast między dwoma kompletnie różnymi koncepcjami kina, zderzenie dwóch odmiennych stylów. Dopiero później stało się dla mnie jasne, jak bardzo się myliłem. Kieślowski i Tom Tykwer są sobie, wbrew pozorom, bardzo bliscy. Łączy ich ta sama artystyczna wizja rzeczywistości", wyjaśnia Minghella. Frederique Dumas z Noe Productions zauważa: "Jednym z wielkich talentów Kieślowskiego była umiejętność pracy z aktorami. Jego scenariusze są bardzo proste i stają się arcydziełami dopiero wówczas, gdy trafią w ręce odpowiedniego reżysera. Tom Tykwer był wyborem oczywistym: ma niezwykły kontakt z aktorami i w swoich filmach, podobnie jak Kieślowski, kreuje mity. Potrafi przenieść swoją wizję na taśmę filmową z niespotykaną mocą. Dlatego było dla nas jasne, że "Niebo" nigdy nie będzie imitacją Kieślowskiego. Zdjęcia, sceny, oprawa dźwiękowa, gra aktorów - to wszystko jest efektem decyzji Toma." Tykwer był zaskoczony, że szef amerykańskiej wytwórni filmowej właśnie jemu zaproponował realizację "Nieba": "To wcale nie jest oczywiste, kiedy przeczyta się scenariusz. Trzeba znać mój styl pracy, rozumieć, jak pod względem formalnym skonstruowane są moje filmy. Muszę przyznać, że ludzie z Miramaxu wykazali się tutaj dużą dozą spostrzegawczości i odwagi. Należy pamiętać, że w Stanach byłem znany tylko z "Biegnij Lola biegnij". Na podstawie tylko tego filmu trudno sobie wyobrazić mnie w roli reżysera, który podoła stworzeniu odpowiedniego emocjonalnego klimatu i uchwyci głębię przeżyć bohaterów "Nieba". Tym bardziej jestem więc szczęśliwy, że ten scenariusz trafił w moje ręce." Miramax i X Filme szybko osiągnęły porozumienie co do ostatecznego kształtu realizacji filmu, zarówno od strony finansowej, organizacyjnej, jak i artystycznej. Tymczasem Tom Tykwer poszukiwał odtwórców głównych ról. Od początku widział w roli Philippy Cate Blanchett. Był niezwykle zaskoczony, kiedy dowiedział się, że aktorka jest równie zafascynowana scenariuszem "Nieba" jak on sam: "To była natychmiastowa, instynktowna decyzja. Z wyjątkiem jednego filmu, który obejrzałam później, znałam już wtedy cały reżyserski dorobek Toma. Od razu wiedziałam, że chcę z nim pracować, chciałam być częścią "Nieba". To nieprawdopodobna historia, o niespotykanej głębi; kiedy spotkaliśmy się z Tomem po raz pierwszy, odbyliśmy bardzo ważną rozmowę o najistotniejszych rzeczach w życiu człowieka, rozmowę, która mogłaby trwać przez wiele dni." Australijska aktorka miała bardzo jasny obraz treści i atmosfery filmu: "Siła i głębia tego scenariusza każe nam zadawać sobie niecodzienne, prowokujące, trudne, często bolesne pytania o to, czym jest duchowość, miłość, zbrodnia i kara, każe rozważać sprawy, o których wolelibyśmy nie myśleć na co dzień." Tom Tykwer znalazł swoją idealną odtwórczynię roli Philippy. Był jednak pewien, że znalezienie równie idealnego Filippo - zakochanego w niej bezgranicznie policjanta, nastręczy mu sporo trudności. Tymczasem Filippo, w dosyć nietypowy sposób, znalazł się sam. Zanim Tom Tykwer w ogóle rozpoczął na dobre poszukiwania aktora do tej roli, Giovanni Ribisi wziął inicjatywę w swoje ręce. "Przeczytałem scenariusz i natychmiast zacząłem deptać Tomowi po piętach. Ogromnie chciałem zagrać w tym filmie. Posunąłem się do tego, że kilka razy poleciałem do Europy, żeby się z nim spotkać. Tom musiał być na mnie wściekły. Nie dawałem mu spokoju. A ja po prostu musiałem dostać tę rolę. Ten scenariusz miał w sobie moralną prostotę, która nie uznaje żadnych wymówek i usprawiedliwień. To motyw, który wciąż powraca u Kieślowskiego", mówi Ribisi. W miarę upływu czasu Anthony Minghella był coraz bardziej przekonany o tym, że Miramax podjął słuszną decyzję powierzając reżyserię Tomowi Tykwerowi. "Tom posiada wyjątkowy talent, jego styl jest natychmiast rozpoznawalny, niepowtarzalny. Filmy, które stworzył, to prawdziwe wizje. Posiada też ogromną profesjonalną wiedzę techniczną o procesie realizacji i rzadko spotykany dar docierania do najbardziej intymnych obszarów ludzkiej natury. Nie boi się ryzyka ani ciężkiej pacy i potrafi swoje pomysły wprowadzać w życie", mówi Minghella. Równie entuzjastycznie wyraża się o ekipie produkcyjnej z X Filme: "Ci ludzie są źródłem nieustającej inspiracji. Chcę podkreślić, że Mirage Films ma nadzieję kontynuować współpracę z X Filme i jeśli to możliwe, uczynić ją bardziej intensywną." "Tykwer i Minghella przeczytali razem cały scenariusz i wprowadzili pewne zmiany", relacjonuje Maria Kopf." W tym celu odbyliśmy dwa dodatkowe spotkania w Berlinie i w Londynie." Anthony Minghella skromnie twierdzi, że jego wkład w ostateczny kształt scenariusza był niewielki: "Moja praca ograniczyła się do kilku kosmetycznych poprawek. Jako Brytyjczyk pomogłem Tomowi zrozumieć znaczenie niektórych fragmentów bez tłumaczenia ich na niemiecki. Moja pomoc dotyczyła głównie treści i niektórych zagadnień semantycznych. Podczas zdjęć we Włoszech udało mi się także zgrać wszystkie elementy planu tak, że tworzyły spójną całość. Mam w sobie włoską krew, więc potrafię rozpoznać, co jest autentycznie włoskie. Tom wykonał całą pracę twórczą; ja byłem tylko jego doradcą." Po zakończeniu zdjęć, zgodnie z zawartym kontraktem, Mathilde Bonnefoy z X Filme rozpoczęła montaż. Jej celem był film klarowny i spójny, bez ani jednego zbędnego ujęcia. "Ujmę to tak: "Niebo" to raczej haiku niż barokowy poemat", śmieje się Anthony Minghella. "To film niebywale zwarty, precyzyjny; stawiał wymagania twórcom i będzie je stawiał widzom. Porusza w równym stopniu umysł i serce. Kiedy mówi się o winie, przeznaczeniu, walce o miłość i odkupieniu, nie może być inaczej." "Mieliśmy dużo czasu na postprodukcję. To luksus, do którego bez trudu moglibyśmy się przyzwyczaić ", żartuje Maria Kopf. "Po każdej sesji montażu omawialiśmy rezultat z tak doświadczonymi ludźmi filmu jak Minghella i Pollack. Te rozmowy korzystnie wpłynęły na ostateczną wersję filmu; poza tym bardzo wiele nas nauczył ich sposób rozwiązywania problemów.", mówi Stefan Arndt "Naprawdę niewiele zrobiłem", mówi skromnie Sydney Pollack. "Po prostu wspierałem Toma i Mathilde. Byłem przy nich podczas pierwszych próbnych pokazów w Nowym Jorku, po których długo dyskutowaliśmy o filmie. Uczyniłem zaledwie kilka sugestii. Tom niektóre zaakceptował, inne odrzucił. On potrafi inteligentnie słuchać. W przeciwieństwie do wielu artystów nie odbiera każdej krytycznej uwagi jako osobistego ataku, a jednocześnie zawsze z pasją broni swojego punktu widzenia. Bardzo szanuję jego poglądy i jego wyczucie, w którym momencie powiedzieć "nie". Tom wie dokładnie, czego chce." Cate Blanchett dodaje: "Kieślowski sam kiedyś powiedział: Robienie filmów to dialog. Moim zdaniem to wspólny wysiłek reżysera, scenarzysty, operatorów, charakteryzatorów, słowem wszystkich - rzecz jasna, aktorów także. To była prawdziwa współpraca, bo każdy z nas poszukiwał najlepszego środka wyrazu. I na tym właśnie polega moja odpowiedzialność, moja praca, moja pasja." "Niebo" to międzynarodowe przedsięwzięcie, które ułożyło się tak, jak każda ze stron tego pragnęła. Pracowaliśmy z Amerykanami naprawdę zainteresowanymi europejską kulturą. Wielcy amerykańscy producenci są w stanie przecież zrobić każdy film - każdy, tylko nie europejski. Do tego potrzebują ludzi takich jak my.", mówi Stefan Arndt. "Niebo" to zdecydowanie krok w nowym, dotychczas nam nieznanym kierunku", mówi Tom Tykwer. "Tego typu doświadczenia poszerzają twórcze horyzonty. To przedsięwzięcie wiele nas nauczyło. Sądzę, że należy iść w tym kierunku, ale uważam też, że nasz dom produkcyjny nie powinien koncentrować się wyłącznie na filmach tak dużego formatu. W X Filme chcemy nadal konsekwentnie robić filmy w sposób, który najwierniej odzwierciedla ich treści i emocje." Maria Kopf i Stefan Arndt nie bez pewnej dumy podsumowują: "'Niebo" to swoista wizytówka naszych wyobrażeń o tym, jaki może być niemiecki film".
Rozmowa Thomasa Schultze z Tomem Tykwerem
"Zatopiłem się w tym scenariuszu, jak gdyby był mój własny" Tykwer kręci Kieślowskiego. Jak się do tego zabrałeś? Dla mnie fakt, że "Niebo" to scenariusz Kieślowskiego nigdy nie miał najbardziej istotnego znaczenia, poza jednym: byłem pewien, iż będę miał do przeczytania coś interesującego. A tego nie da się powiedzieć o każdym scenariuszu, jaki do mnie trafia. Kiedy czytam czyjś scenariusz, chciałbym, żeby czytał się tak, jakbym to ja sam go napisał; albo - jeszcze lepiej - jak chciałbym go napisać. Aż do tej pory jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Żaden "cudzy" scenariusz nie sprawił, bym chciał zainwestować dwa lata swojego życia i nakręcić na jego podstawie film. Z "Niebem" od początku było inaczej, gdyż autorzy byli mi znani. Rzecz jasna, ogromnie ich podziwiałem. Ale decydujący moment nadszedł, gdy w pewnej chwili podczas czytania zrozumiałem, zdaje się już przy trzeciej stronie, że ten scenariusz mnie zaabsorbował tak, jak gdyby był moim własnym. Zapomniałem, czyj jest. Był już mój. Wiedziałem dokładnie o co w nim chodzi, co jest najważniejsze, podświadomie wyczuwałem jego atmosferę; moje rozumienie wykraczało poza konflikt moralny i koleje losu bohaterów. Pojąłem sedno tej historii, tego filmu, i ujrzałem w nim siebie. Miałem wrażenie, że ten scenariusz dotykał tematów, które ja też poruszałem w swoich filmach, ale w sposób, z jakim jeszcze się nie zetknąłem. Bardzo chciałem podjąć to wyzwanie. Co cię najbardziej zafascynowało w scenariuszu? On kreuje specyficzną atmosferę, która jest mi bardzo bliska. Już w trakcie czytania zacząłem tworzyć w wyobraźni ten świat, przestrzeń, która nagle stanęła przede mną otworem. Coś podobnego nigdy mi się nie zdarza, gdy pracuję z nie swoim scenariuszem. Zawsze mam wrażenie, że mam zilustrować tekst napisany w obcym języku. Z "Niebem" było inaczej. Ani przez chwilę nie czułem się ilustratorem czyichś wizji i pomysłów. Stały się częścią mnie, jakby były nimi od zawsze. Identycznie było z obsadą. Natychmiast wyobraziłem sobie Cate Blanchett w roli Philippy. Na początku był to tylko szalony pomysł, który stopniowo przeradzał się w swoistą obsesję. Dzięki jakiemuś niezwykłemu zrządzeniu losu ta obsesja stała się rzeczywistością. Cate przeczytała scenariusz i dwa tygodnie później napisała, że przyjmuje rolę. To było nie do wiary, a nawet nieco niesamowite. Wszystko, co dotyczyło tego filmu toczyło się w nieprawdopodobnym tempie. Porażająca dynamika. W tym czasie pracowałem jeszcze nad "Księżniczką i wojownikiem". To film o dwojgu ludziach, których połączyła tragedia i którzy uczą się miłości. W tym wypadku rola "nauczycielki" przypada kobiecie; jej zadaniem jest sprawić, by człowiek który zamknął się w sobie niczym małż, znów otworzył się na prawdziwe uczucie. Ten sam motyw pojawia się w "Niebie", ale rzecz jasna, role są odwrócone, inna jest sceneria, inna atmosfera. Czy te dwa filmy w jakiś sposób stały się dla siebie nawzajem inspiracją? Nęciła mnie perspektywa pokazania takiego związku z drugiej strony. Nie tylko dlatego, że w "Niebie" następuje odwrócenie ról wybawcy i wybawianego, ale także ze względu na zbieg okoliczności, zrządzenie fatum, praktycznie nie pozostawiające możliwości manewru. Na tym przede wszystkim polega geniusz Kieślowskiego i Piesiewicza jako autorów. Wszystko zaczyna się od niezwykle prostych elementów, aby rozrosnąć się w potężną sieć druzgocących komplikacji. Jako obserwatorzy chcemy, by bohaterom - a film każe nam wejść z nimi w intymny duchowy związek - udało się wydostać z tej sieci. Niezwykłe jest to, że autorom udaje się stworzyć tak niesamowite napięcie emocjonalne za pomocą tak oszczędnych środków wyrazu. Oto kobieta, która popełnia niewybaczalną pomyłkę: zabija niewinnych ludzi. Pozostaje ona w centrum filmu, a my, jako świadkowie jej rozwoju, jesteśmy zmuszeni zrozumieć ją i jej wewnętrzną przemianę. To dla widza wielkie wyzwanie, bo w głębi duszy pragniemy się moralnie odseparować od tej postaci. Chcieliśmy zrobić film, który ten dystans pokona i otworzy serce widza na człowieka, który najwyraźniej zgubił właściwą drogę. Czy zainteresowałeś się "Niebem" ponieważ mogłeś spojrzeć na ten tekst inaczej niż sam autor, tak jak inni twórcy interpretowali Twoje scenariusze inaczej niż Ty sam? Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że "Niebo" to scenariusz, jaki zawsze chciałem napisać, ale nigdy mi się to nie udało. On dopełnia pewien zakres tematów, które zawsze mnie fascynowały. Ale kiedy patrzy się na sprawy od wewnątrz - a ja uznałem już ten scenariusz za "swój" - traci się obiektywną perspektywę i nie dostrzega pewnych istotnych elementów. Dzięki Anthony'emu Minghelli udało mi się tę perspektywę odzyskać. Razem, scena po scenie, przeczytaliśmy cały scenariusz. Anthony postrzega siebie przede wszystkim jako pisarza, dopiero w drugiej kolejności jest reżyserem. Wraz z nim raz jeszcze przedarłem się przez tę historię, odczytując ją już nieco inaczej, aby potem po raz kolejny się z nią utożsamić. Podczas zdjęć nigdy celowo nie koncentrowaliśmy się na tym, by oddać wizję Kieślowskiego i Piesiewicza, raczej po prostu podświadomie wyczuwaliśmy, że nie wolno nam o nich zapominać. Ale "Niebo" miało być filmem odrębnym, reprezentującym własną wizję. Ostatnia rzecz jakiej chcieliśmy, to stać się egzekutorami czyjegoś testamentu. Zachowałeś wszystkie plenery z oryginalnego scenariusza. Dlaczego "Niebo" musiało zostać nakręcone właśnie we Włoszech? To było dla mnie zupełnie oczywiste. Tak, jak nie miałem wątpliwości, że "Księżniczka i wojownik" musi dziać się w Wuppertal, Lola musi biec w Berlinie, a "Winter Sleepers" to południowe Niemcy, tak samo wiedziałem od początku, że "Niebo" musi powstać we Włoszech. Żaden inny kraj nie posiada tak mistycznego klimatu. W żadnym innym miejscu nie udałoby się nam wydobyć elementów teologii i transcendentalizmu, tak wyrażanych w scenariuszu. Turyn to niezwykłe miasto, o niepokojącej geometrii, a jednocześnie dawne duchowe centrum okultyzmu, miejsce kultu, gdzie można znaleźć niezliczone odcienie różnych wyznań. Jako przeciwwagę chciałem dać mu Toskanię; jej krajobraz jest pełen melancholii, a jednocześnie wyzwala. Kiedy bohaterowie przybywają do Toskanii, sprawy nabierają większej klarowności i prostoty, to czego nie było widać, staje się widoczne, mgła się przeciera. W Turynie, gdzie rozpoczyna się akcja filmu, przytłacza nas mrok i zło. Esencja podupadłego przemysłowego miasta... Ono potrafi być również niezwykle piękne i fascynujące z architektonicznego punktu widzenia, a kino nie dało mu zbyt wiele szans. Zawsze uwielbiałem "Rocco i jego braci", bo pokazuje Turyn nieco szerzej. W tym mieście widoczny jest ten sam złożony kontrast, co w Wuppertal. Przemysł i cały świat pracy wtłoczony w sam środek miasta o niezwykle długiej historii. Pomimo powierzchownej nowoczesności, atmosfera dawnych wieków jest wszechobecna. Najbardziej zdumiało mnie odkrycie, jak bezwzględny, w pozytywnym sensie tego słowa, jak artystycznie wymowny, jest plan zabudowy przestrzennej Turynu. Po raz pierwszy uderzyło mnie to podczas lotu helikopterem. Ciasna sieć splątanych uliczek nie daje szans ucieczki naszym bohaterom. Są w pułapce. Muszą uciec nie tylko z więzienia, ale także z miasta, które ze względu na swoją strukturę, nie pozwala uciec. Toskania jest całkowitym przeciwieństwem Turynu. Jej łagodne wzgórza, których kolory zlewają się ze sobą, tworząc otwartą przestrzeń bez granic, symbolizują wolność. Bohaterowie przebywają podróż z jądra ciemności ku światłu. Wyraźnie widać to także w sposobie fotografowania... Użyliśmy do tego celu odpowiednich filtrów. Wraz z Frankiem Griebe, kierownikiem zdjęć, sporo eksperymentowaliśmy; szukaliśmy ciągle nowych niuansów, żeby ukazać powolne, stopniowe przechodzenie od pewnej twardości, bezwzględności obrazu do łagodniejszej, bardziej miękkiej, otwartej narracji kamerą. Znalezienie odpowiedniej metody zajęło nam sporo czasu; nie chcieliśmy, by ta transformacja klimatu była zbyt oczywista, ale jednak musiała być dostrzegalna dla widza. W ten sposób oddajesz także wewnętrzną przemianę Philippy? Przemiana dokonuje się tak naprawdę w obydwu postaciach. Ale główny motyw to metamorfoza kobiety, dla której początkowo świat jest czarno-biały i która stopniowo przezwycięża własny negatywizm. Dlaczego twój wybór padł właśnie na Cate Blanchett? Ona ma tak niezwykle wyrazistą twarz. Cate jest zagadką. Filmowanie jej jest nieprawdopodobnym wyzwaniem. Jej twarz potrafi zmienić się całkowicie w ułamku sekundy. Jednocześnie to jedna z niewielu aktorek, które całkowicie kontrolują efekt, jaki chcą osiągnąć, nie tylko zewnętrznie, ale również wewnętrznie. Potrafi sprawić, że emanuje określoną aurą - taką, jaką emanuje w danym momencie jej bohaterka. Opanowała do perfekcji współzależność między całkowitą kontrolą nad emocjami a zupełnym ich wyzwoleniem. To niezwykle istotne, ponieważ ta właśnie cecha stanowi podstawę charakteru Philippy; to osoba, która pozostając w stanie obsesji jest zdolna popełnić czyn wymagający niezwykle logicznego myślenia i precyzji, czyn, który jednak potrafi usprawiedliwić w ramach swojej schematycznej, ciasnej filozofii. Kiedy pozwala, by emocje, miłość ponownie wkroczyły w jej życie, zmienia się także jej postrzeganie świata. Cate Blanchett wydaje się znacznie bardziej oczywistym wyborem do roli Philippy niż Giovanni Ribisi do partii Filippo. Film opiera się na subtelnej równowadze między bohaterami. Od początku było oczywiste, że wszystko będzie zależało od swoistej chemii, owego nienamacalnego "czegoś" między aktorami, którzy wcielą się w Philippę i Filippo. Giovanni Ribisi był pierwszym aktorem, który starał się o rolę Filippo. Pewnego dnia po prostu zjawił się na progu, kiedy byłem w trakcie montowania "Księżniczki i wojownika". Byłem bardzo zajęty i mogłem mu poświęcić może jakieś dziesięć minut. Te dziesięć minut przerodziło się w trzygodzinną, pełną pasji dyskusję. Efekt był taki, że w pewnym momencie ujrzałem mojego Filippo. Ale nie byłem w stu procentach pewien, że ten pierwszy jest rzeczywiście najlepszy, więc na wszelki wypadek przesłuchałem kilkudziesięciu innych aktorów. Mój Filippo się nie zmaterializował. Wtedy zrozumiałem, że pierwsze wrażenie było właściwe, i że spotkałem go na samym początku drogi w osobie Giovanniego. Jego sposób bycia sprawił, że był idealnym kandydatem do tej roli, a jego cicha determinacja i absolutne przekonanie, że powinien zagrać Filippo kazały mi uwierzyć, że rzeczywiście ma rację. Miałem wrażenie, że odczytał scenariusz w ten sam sposób, co ja. Czy od początku było oczywiste, że do zdjęć i montażu zaangażujesz swoich stałych współpracowników, Franka Griebe i Mathilde Bonnefoy? Przede wszystkim nie podjąłbym się tego filmu, gdyby nie realizował go X Filme. Nasze warunki były jasno sprecyzowane: "Niebo" powstanie według naszych zasad i artystycznych przekonań. Bardzo istotne było dla mnie, by mieć obok moich najważniejszych współpracowników. Zwłaszcza po tym filmie zrozumiałem, że nie chcę ich stracić - przecież razem się rozwijaliśmy z filmu na film; oni są nierozerwalną częścią każdego z nich. "Niebo" montowaliście najdłużej ze wszystkich dotychczasowych filmów. Właściwie, niewiele dłużej niż "Biegnij Lola biegnij" czy "Winter Sleepers". Ale stało się tak, ponieważ chcieliśmy uzyskać film tak klarowny jak jego scenariusz. Największym wyzwaniem dla każdego reżysera jest sformułowanie tego co trudne, złożone, pełne sprzeczności, w jak najprostszy, najbardziej jasny sposób. Musieliśmy pozbyć się zbędnego balastu i nadać "Niebu" jak najbardziej klarowną formę. Nieoceniona była tu odwaga Mathilde, która nalegała by iść w tym właśnie kierunku, i wycinała nawet bardzo spektakularne sceny, redukując film do ujęć absolutnie niezbędnych. W rezultacie otrzymaliśmy tak skoncentrowany i przejrzysty materiał, jak to tylko możliwe. Czego pod tym względem mogłeś się więc nauczyć od Sydneya Pollacka, który przyznaje, że niejednokrotnie miał tylko kilka tygodni na zmontowanie filmu przed rozpoczęciem zdjęć do następnego? Tak, sam mi to mówił. Nie mogłem wyjść ze zdumienia. Wyznał też, że prawdopodobnie kilka jego filmów byłoby o co najmniej 15 minut krótszych, gdyby miał więcej czasu na montaż. Jego ogromne doświadczenie sprawia, że błyskawicznie dostrzega każdy błąd w montażu, każdą dygresję od esencji filmu. Jest niesamowicie szybkim detektywem. I z miejsca przechodzi do sedna sprawy, bez owijania w bawełnę. W dodatku, gdy odziera twój film do nagiej kości, nie sprawia ani trochę wrażenia przemądrzałego gościa, który zjadł zęby w filmowym biznesie. Podobnie jak do wcześniejszych filmów, także do "Nieba" sam skomponowałeś część muzyki. Ale autorem głównej ścieżki dźwiękowej jest ktoś inny. Muzykę napisał Arvo Poort. Pochodzi z jego ostatniej płyty zatytułowanej "Alina". Mój drugi reżyser, Sebastian Fahr, wpadł na jej trop. Początkowo wydawało mi się, że ta muzyka jest za słodka do naszego filmu, ale kiedy zaczęliśmy montaż okazało się, że Sebastian miał rację. Są tam łagodne, wdzięczne fragmenty, ale jest także dużo surowego brzmienia, bo to muzyka o określonych ramach formalnych. Uzyskaliśmy dzięki niej efekt, o jaki nam chodziło, gdyż taki właśnie jest nasz film: pełen wrażliwości i ludzkich emocji, a jednocześnie klarowny, o zdecydowanie zarysowanych konturach. Czym jest "Niebo" dla twojego artystycznego rozwoju? Wciąż jeszcze mnie to wszystko przerasta, nie umiem tego filmu ocenić. Stoczyłem z nim walkę, w najlepszym sensie tego słowa. Nie mogę się otrząsnąć po wszystkich emocjach związanych z pracą nad nim; chyba nadal znajduję się w stanie uniesienia. Ale zauważyłem ostatnio, że mam już podstawowe odczucia na temat tego, co stworzyłem. Muszę postarać się zrozumieć jaki wpływ "Niebo" będzie miało na moje kolejne filmy. Na razie nie mam pojęcia co się wydarzy dalej. Mam zamiar odpocząć, zrobić sobie przerwę. Nakręciłem ostatnio cztery filmy i czuję potrzebę powrotu do samego siebie. Chcę mieć czas na przeczytanie więcej niż jednej książki w miesiącu. Koniecznie muszę się zatrzymać i uporządkować myśli.