nadmiernie wyrażony w stosunku do treści, podobnie jak rozbuchane ego reżysera, artyzm. Film wypełniony filozoficznymi monologami/dialogami, które z czasem stają się męczące i zaczynają nużyć. Nie nazwałbym tego jednak pseudofilozoficznym bełkotem; "Na srebrnym globie" to na pewno nie tylko wizualnie ładna wydmuszka bez głębszego sensu, ale długa i pełna ukrytych znaczeń opowieść o ludzkości, jej potrzebach, słabościach, wątpliwościach, przemyśleniach i poszukiwaniach swojego miejsca w świecie. Przyznaję, szukałem jakiejś wyczerpującej recenzji i po zapoznaniu się z takową trochę mi się rozjaśniło, a przecież analizowanie każdego tekstu czy każdej sceny tego dzieła mija się z celem. Ponadto jest sporo zauważalnych odniesień do PRL-u, za co zresztą realizacja filmu została na tak długo wstrzymana.
Pisząc cokolwiek więcej na temat tego filmu, nie sposób nie wspomnieć o fenomenalnej scenografii; nic dodać nic ująć, to po prostu trzeba zobaczyć, napiszę tylko, że to najlepsza filmowa sceneria jaką dotychczas widziałem. Poza tym doskonała, ekspresyjna gra aktorska i - co również tutaj miało znaczenie - bardzo dobre kostiumy i charakteryzacja.
Pan Żuławski w swoim artyzmie poszedł chyba jednak tak daleko, że nie pomyślał o tzw. "zwykłych" odbiorcach, przez co ten film nie jest tak popularny jak powinien; dla przykładu - założony przeze mnie temat jest dopiero 29. na największym polskim forum filmowym, a to też o czymś świadczy; liczba zagorzałych fanów tego dzieła jest stosunkowo niska, na pewno na tyle niska, że mogłaby być zdecydowanie wyższa. Powód - to, na co wielu użytkowników narzeka na tej stronce - brak zrozumienia. Gdyby treść "Na srebrnym globie" była wyrażona w zdecydowanie bardziej przejrzysty sposób to film może straciłby na swoim niesamowitym klimacie i tajemniczej wymowie, lecz na pewno przemówiłby do szerszego grona odbiorców.
"Na srebrnym globie" to na pewno nie tylko wizualnie ładna wydmuszka bez głębszego sensu, ale długa i pełna ukrytych znaczeń opowieść o ludzkości, jej potrzebach, słabościach, wątpliwościach, przemyśleniach i poszukiwaniach swojego miejsca w świecie." (...) "analizowanie każdego tekstu czy każdej sceny tego dzieła mija się z celem"
skoro sam przyznajesz że to jednak nie jest czysty formalizm to niby dlaczego szczegółowa analiza mija się z celem?
"Żuławski w swoim artyzmie poszedł chyba jednak tak daleko, że nie pomyślał o tzw. "zwykłych" odbiorcach, przez co ten film nie jest tak popularny jak powinien"
Masz rację: powinien był pomyśleć o panach spod budki z piwem, pochylić się nad bywalcami wiejskich "klubów" (czytaj knajp) albo chociaż przynajmniej nie zapominać o podtatusiałych kibicach piłki kopanej.
"Gdyby treść "Na srebrnym globie" była wyrażona w zdecydowanie bardziej przejrzysty sposób to film może straciłby na swoim niesamowitym klimacie i tajemniczej wymowie, lecz na pewno przemówiłby do szerszego grona odbiorców. "
Ach, gdyby uśmiech Mony Lizy był bardziej oczywisty! Z pewnością przemówiłby... tylko czy na pewno właśnie takie intencje miał Leonardo???
Widzę że nie pozostaje nic innego jak walić prosto z mostu:
NSG to film wyłącznie dla MISTRZÓW ŻYCIA.
:)
Ad. 1 Dlatego, że film trwa dwie i pół godziny i takich pełnych symbolizmu i ukrytych znaczeń scen jest bardzo dużo; takich dzieł nie powinno raczej się analizować scena po scenie, bo zbyt dużo tutaj bardziej opiera się na wspomnianej symbolice i klimacie niż na samej treści.
Ad. 2 Chyba zgodzisz się jednak, że to film przeznaczony do bardzo wąskiej grupy odbiorców i niekoniecznie trzeba być bywalcem wiejskich knajp czy jakichś bud żeby uznać NSG za nadmiernie ekspresyjny i trudny w odbiorze artyzm. Nie twierdzę, że ten film koniecznie powinien być łatwiejszy, ale fakt faktem: gdyby był łatwiejszy, prawdopodobnie byłby popularniejszy.
Ad. 3 Porównywanie uśmiechu z obrazu z takim filmem wydaje mi się nieadekwatne, ale chyba rozumiem co masz na myśli i w sumie się zgadzam - reżyser nie powinien rezygnować ze swoich koncepcji twórczych po to, aby obraz stał się łatwiejszy w odbiorze i przez to przyjęty przychylniej. Nawet więcej - to dobrze świadczy o reżyserze, jeśli nie stara się za wszelką cenę pozyskać jak najszerszej widowni, a przede wszystkim trzyma się swojej wizji dzieła.
wyjaśniam że z tymi "mistrzami życia" to były jeno takie jaja, taka trochę prowokacja; musiałbym być zupełnie oderwanym bufonem żeby tak na poważnie uważać :-)))