Mimo to ma w sobie fajny klimat oraz świetny soundtrack.
Jednak zarys postaci jest płytki. Rodzeństwo wyluzowanych pozorantów i nieśmiały chłopak
z resztkami zasad. Dialogi pseudointelektualne, chociaż trafiają się perełki. I sam obraz
rodziców, niezdarnych, ułomnych, nie dbających o swoje dzieci.
Zero głębi, taka ładna bajeczka do łyknięcia jak prozac przed snem.
Scena, w której rodzice zostawiają czek dzieciom i boją się, że zostaną usłyszeni sprawia
wrażenie, jakby rzeczywistość poklepała dreamersów po głowie i zostawiła ich w spokoju.
ale przynajmniej są wolni
viva la revolucion!
6/10
Niestety, muszę się zgodzić. Psychologia marna - scenariusz nie pozwolił albo aktorzy nie dali rady wydobyć z postaci autentyzmu. Od początku nie wierzy się ani rodzeństwu ani Amerykaninowi. Że osobisty wymiar rewolucji seksualnej, porzucanie zasad, eksperymentowanie - jest bolesne - to zgoda. Że kino uwodzi, że nieodpowiedzialność rodziców przyczynia się do nieodpowiedzialności dzieci, że fajnie się czyta o rewolucji, zwłaszcza, gdy ma się dużo pieniędzy... ale Bertolucci po prostu nie dał rady i stworzył banał.
Początek filmu, scena podczas której Matthew spotyka Isabelle i Theo, ich zabawy filmami - to wszystko obiecywało arcydzieło, i wszystko to rozmyło się w trakcie filmu w braku treści i sensu. Dlatego ciężko ocenić film na więcej niż 6, właśnie za ten niezrealizowany potencjał, za urzekający styl i niezapomniany klimat, który został roztrwoniony przez pustkę scenariusza. A tak mało brakowało, by był film genialny...
Szczerze mówiąc moim zdaniem do tego, żeby oceniać "Marzycieli" jako dzieło genialne brakowało naprawdę dużo. IMO film w żadnym stopniu nie był odkrywczy, nie przekazał istotnych wartości, był wręcz miałki i - powiedzmy sobie szczerze - zwyczajnie nudny. Obraz takiej mini-komuny hipisowskiej zredukowanej do trójkąta i umieszczony w ramce z napisem "France". Może miał być kontrowersyjny ale mnie zamiast w jakikolwiek sposób zszokować, zwyczajnie zanudził. Podejrzewam, że z punktu widzenia mężczyzny (którym nie jestem) film miał "coś" w sobie. "Coś" czyli sporą ilość scen z gołą Evą Green. Dla mnie ten zabieg był minusem, bo sądzę, że do wywołania w widzu emocji służą inne środki przekazu. Mówiąc wprost; nawet najlepsze gołe cycki nie nadrobią braków głębszego przekazu.
Całkowicie podzielam Twoją opinię. Wydmuszka.
Jestem mężczyzną - nie było dla nic specjalnie atrakcyjnego ;-) Dla mnie też to było minusem. Starałem się znaleźć coś sensownego w tym filmie, nie udało mi się.
Marzyciele?? Dekadenci.
Wysoka ocena świadczy o młodzieńczej publice FW.
Spodziewałam się więcej po tym filmie. Początek był obiecujący, jednak im dalej tym nudniej. Miałam nadzieję, ze chociaż zakończenie da radę, ale jeszcze bardziej się rozczarowałam. Szkoda...
Mam porównanie z "Ostatnim tangiem w Paryżu" Bertolucciego, co sprawia, że tym mocniej widzę brak dbałości o psychologiczny aspekt filmu, a jednocześnie potrafię zaakceptować sceny zawarte w "Marzycielach" nadal pamiętając obrzydliwe obrazy z ww produkcji, gdzie w porównaniu do tamtych okropieństw te tutaj wypadają jeszcze całkiem "lajtowo", czasem nawet zabawnie. Natomiast nawiązując, tak, 6 to maksymalna ocena zwłaszcza, że choć Matthew w pewnej chwili usiłował wyjaśnić rodzeństwu, że ich zatracenie w sobie nawzajem i w wiecznym bezsensie jest niedojrzałe i prowadzi donikąd, oni i tak najwyraźniej nie wzięli tego do serca, a to byłby dobry pomysł, jakiś rozwój postaci. Tu znów porównanie do ww tytułu, gdzie główną bohaterkę coś w pewnym momencie wyprowadza z otaczającego bezsensu i super toksycznej relacji, (więcej nie powiem, nie chcę za dużo spoilerować), choć można się tam doczepić do pewnych absurdów w zachowaniach bohaterów. Tutaj aż takich absurdów nie widziałam, co raczej za mały rozwój postaci, za mało powiedziane, co tam w nich głębiej siedzi.