Długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu. Chciałem poczekać, aż cały kurz zamieszania wokół niego opadnie, by obejrzeć go, nie nakręcając się w żaden sposób. Gdy pojawiły się napisy końcowe, dłuższą chwilę myślałem nad nim. Jednak nie potrafię znaleźć wytłumaczenia dla tego całego zachwytu. Owszem film jest według mnie dobrze zrobiony, genialna gra aktorska, oddanie rzeczywistości, która otaczała Jokera, jego zmiany pod wpływem wydarzeń (które może nie wydarzyły się, patrząc na ostatnią scenę). Dla mnie, jest to dobrze przedstawiony film o psychopacie, który traci nad sobą kontrolę, staje się nieobliczalny lub po prostu jest sobą, bez faszerowania się lekami.
Do czego zmierzam? Wiem, że są tutaj na forum ludzie, którzy potrafią podjąć rzeczową rozmowę, wymienić się argumentami, by poprzeć swoją tezę. I do takich ludzi kieruję mój wpis. Czy ktoś mógłby wytłumaczyć mi, na czym polegał/polega zachwyt tym filmem? Możliwe, że nie zrozumiałem go, dlatego chciałbym prosić o konkretne odniesienie się do tematu.
Wydaje mi się, że bierze się to z tego, że ludzie żyją w miejskich dżunglach gdzie samotność w tłumie aż krzyczy ciszą. Codziennie mijamy takich Jokerów nie wiedząc, że to oni. Poza tym ludzie zawsze utożsamiali się z tymi kopanymi i pogardzanymi. Po prostu. Arthur chce czynić dobro a czyni zło. Taki paradoks. Popycha go do tego buta innych, egoistyczne społeczeństwo, skupione na materialnych potrzebach. Jest jak kopany pies który łasi się do swojego pana szukając akceptacji. A pan go kopie raz po raz. W końcu taki pies ugryzie. A takich psów w tej dżungli jest wiele. I mamy wybuch. W dzisiejszym świecie, zurbanizowanym do cna, gdzie rodziny wielopokoleniowe to coś obcego, gdzie ludzie mijają się na klatkach schodowych beznamiętnie, gdzie każdy biegnie przed siebie z domu do pracy i z pracy do domu, gdzie relacje są powierzchowne a ludzie którzy za tym nie nadążają giną pojawia się taki Joker. To symbol wielu z odbiorców tego filmu. Facet miał problemy i marzenia. Jednych nie umiał się pozbyć, drugich nie potrafił spełnić. I nie do końca była to tylko jego wina. A każdy miał to gdzieś. Chciał być dobry a tylko bycie złym mu to dało. Był jak człowiek który czyni zło dla dobra. Tak jak nadwrażliwy pijak który pije bo go męczy świat i ludzka krzywda i w ten sposób stacza się coraz bardziej. Tylko, że taki pijak z miejskiej dżungli w końcu zapije się lub skończy na sznurze a Joker skończył jako seryjny morderca i symbol dla zbuntowanej gawiedzi Gotham (choć scena z lodówką pokazuje, że chyba też chciał to rozwiązać inaczej).
Joker to symbol naszych czasów. Czasów gdzie jeden z największych komików lub jeden z najbardziej otwartych na świat kucharzy-podróżników i masa im podobnych kończyli ze sobą. A świat doznawał szoku.
Niestety ta choroba obojętności się pogłębia. Pęd materialny kosztem ludzkich emocji się zwiększa. A Jokerzy gdzieś tam czają się w czynszówkach wielkich miast opiekując się schorowanymi matkami...