Wszystko kręci się w filmie wokół przygotowań do finału amerykańskiego rugby, czyli futbolu. Przygotowań do występu w przerwie meczu (stąd zapewne "Halftime", może to też nawiązanie do 50-tych urodzin artystki). Film jest przejawem ideologii o rzekomej dyskryminacji Latynosów w USA, o braku szans. Nie ma w nim nic o człowieku. Tylko i wyłącznie trening do tego występu podczas meczu. Ciekawe jest kilka rzeczy. Wszyscy dzięki mediom i Youtube pamiętają ten występ, ale nikt meczu i wyniku, tym bardziej nazwisk sportowców. Co ciekawe, w filmie Shakira pojawia się na zaledwie kilka minut, której wkład w występ, jak było widać w mediach, był nie mniejszy. Można powiedzieć, że została pominięta. Nie ma nic z prywatnego życia Jennifer. Ben Affleck pojawia się raz na krótką chwilę. O pierwszym mężu jest ledwie wzmianka. Film ocieka luksusem, ideologią i jakimiś niespełnionymi ambicjami (oczekiwaniem na nominację za film, łzy z powodu polityki imigracyjnej Trumpa). Na koniec, dopiero przy napisach końcowych (!!!) pojawia się informacja ile to milionów dolarów artystka zarabia i reklama dużego amerykańskiego banku inwestycyjnego, który pomaga tej gwieździe w akcjach charytatywnych w dzielnicy Bronx, z której ponoć sama pochodzi. Te akcje obejmują rzekomo inwestycje w przedsięwzięcia... Latynosek. Ale w jakie, nie podano. Film jako dokument kiepski i kiepsko prezentuje człowieka. Jennifer chciałby uchodzić za kogoś więcej niż tancerkę, piosenkarkę i aktorkę. Chciała się przedstawić jako intelektualistka, której słucha świat i uważa za drogowskaz. Ale tylko osoby miałkie intelektualnie kupią ten obrazek. Obrazek bardzo dokładnie reżyserowany, by przedstawiał dokładnie ją: JENNIFER LOPEZ! Nikogo innego! Ona oczywiście mówi, że kocha tych, z którymi współpracuje, ale ważne jest, by w filmie za dużo o nich nie było.
Natomiast odnośnie tego że film był tylko o niej. No tak bo to był dokument o jej życiu. Nie rozumiem o kim innym miał być? Bez względu na to czy film mi się podobał (nie) , ten argument jest absurdalny. Czy facetowi tez byś to wytknął? Czy to tylko obowiązek kobiet by uwzględnić wszystkich do okoła, zadbać o innych a o sobie na końcu nawet kiedy film ma dotyczyć życia tej konkretnej artystki ! Opowiedziała o swojej karierze, jak do tego doszła-nie widzę tu nic niestosownego
Ze wszystkich dokumentów o współczesnych artystkach/piosenkarkach obracających się w popkulturze, które obejrzałam (a trochę jednak tego było) ten był w mojej ocenie najmniej egoistycznym ze wszystkich. Jest o jej karierze - i przynajmniej pokazuje ciężką pracę, połączoną z naprawdę dużym zaangażowaniem, dbałością o każdy detal występu. A sama JLo wydaje się całkiem zrównoważona i ogarnięta, jej wypowiedzi jednak mają trochę sensu i widać, że naprawdę żyje pracą i jest to jej pasja. Nie wygląda to na wymuszoną reżyserkę. W innych dokumentach jest głównie o huśtawkach emocjonalnych (które też mogą być zrozumiałe, bo nie jest to łatwe środowisko), drogich domach i prywatnych samolotach. Plus mówienie tyle o nierówności rasowej w Stanach i te wzmianki o zakładaniu fundacji pomagających kobietom, raczej też nie należą do działań wybitnie egoistycznych, choć oczywiście mogą służyć budowaniu pozytywnego wizerunku i własnej marki. Dla mnie, dopóki robi cokolwiek dobrego dla innych - jest to dużo lepsze, niż dorabianie się na pokazywanie życia w stylu Kardashianek.
Wyjątkowo dwulicowa baba, ale zawsze taka była. Typowa atencjuszka, która powie wszystko dla poklasku i zwróci się tam, gdzie zawieje wiatr. Najzabawniejszy wątek dyskryminacji. Sławę pani Lopez dały przecież latynoskie korzenie i rozkładanie nóg przed Puff Daddym, skądinąd czarnoskórym - więc karierę zrobiła głównie dzięki swojemu pochodzeniu i dzięki związkowi z raperem, bo przecież głosu w zasadzie nie ma, a umiejętności aktorskie co najwyżej mierne. Ale za to parcie na szkło i atencjuszostwo na najwyższym poziomie. Sam dokument absolutnie żałosny, typowy netflixowi kał przepełniony tanią marksistowską propagandą dla ameb intelektualnych.
Twoja ocena jest wyjątkowo celna, ale nie mogę pojąć gdzie jest kwiczące dyżurujące tu lewactwo, aby zaprotestować. Wytrzymałem film do momentu aż kobiecina zaczęła wywody o Latynosach, polityce emigracyjnej i złym Trumpie. Ona jest z tego samego worka co De Niro, albo te dwa Szczury z naszego polskiego podwórka. Szkoda że nie była to rzetelna biografia, ale tak jak mówisz Netflix nie byłby wtedy zainteresowany
Człowieku, to jest film pokazujący perspektywę Jennifer Lopez w jej życiu zawodowym przy okazji SuperBowl, nie film o występie dwóch piosenkarek SuperBowl. 0 zrozumienia i zazdrość, zamiast refleksji nad jej sytuacją i rzeczywistym pytaniem na temat tego, gdzie jest granica pomiędzy PR a prawdziwą Jennifer. Gratuluję.
A ja jestem zachwycona. Ten dokument ma za zadanie wzmocnić mit J Lo i pozwolić zarobić jeszcze więcej zielonych. Jednak, mimo wszystko spełnia rolę edukacyjną i może pozwoli jakiejś biednej latynosce uwierzyć w siebie. Świat potrzebuje wzorców, silnych kobiet, a J Lo czy tego chcecie czy nie - może być takim wzorem.
Nie zgadzam się, to dobry dokument. Skupią się na przygotowaniach Jen do super b oraz sezonie nagród filmowych i emocjach z tym związanych. Widzimy emocje JLo a tu już stanowi o wartości produkcji. Brak historii życia uczuciowego? wiemy o nim wszystko, a , ze brak jej emocji z tym związanych? powiedziała w dokumencie, że nigdy nie miała w zwyczaju komentowac rozstań.