Czyli dlaczego film jest beznadziejny.
Ten film nie jest horrorem. Zero napięcia, trochę sztucznej krwi (byle oszczędnie, to nie Lśnienie, szklaneczka nam wystarczy), jakieś postękiwania ofiar. Ale z drugiej strony trudno nazwać to komedią, kiedy nie ma tam nic śmiesznego. A może to jest ambitne kino, nie dla przeciętnego zjadacza gore? Pudło! Oto co mamy:
Tragiczna śmierć studentki, która przedawkowała prochy. Nie martwcie się, nie ma tu dużo rozpaczania. Po wyjściu z prosektorium hormony biorą górę i dalej toczy się zwykłe, studenckie życie (czyt. niekończące się imprezy, sex, drugs & stmh that's not rock'roll). Jednak główny bohater postanawia się zmienić. Poczciwy chłopak z sąsiedztwa eksperymentuje z prochami zmieniającymi osobowość i staje się potworem, jakiego świat nie widział - uprawia seks z wynajętymi panienkami, podrywa nieletnią, po drodze kogoś zastrzeli i jeszcze porysuje mu karoserię samochodu. Dla wprowadzenia elementu thrillera psychologicznego, prowadzi video pamiętnik, w którym opisuje swoje doznania: "Zmieniam się, nie wiem co robić", "Robi się ze mnie zwierzę, jestem aktywny seksualnie, jest fajnie", "Jest już mniej fajnie, bo potrzebuję więcej prochów. Ale nie, nie skończę z tym. Za późno. Te laski na mnie lecą.".
Sceny łóżkowe są okrojone z całego erotyzmu, studenci medycyny to banda ćpunów, cały film mija, zanim do jednej z bohaterek dociera, że dziwne zachowanie jej kolegi + krew i kawałki ciała w jego mieszkaniu wymagają konsultacji z organami ścigania.