Jak odzyskać wiarę w utraconych bohaterów, których marka stoczyła się na dno studni, gdzie opłakuje własną śmierć? Niewątpliwie, rogaty komediant nie ma szczęścia do filmowych adaptacji. Czy nie jest za późno na kolejną wyczerpującą reanimację: rozpaczliwie czerpiąc z metody usta usta? Przypomnijmy sobie, że tytułowy Hellboy, to postać komiksowa stworzona przez Mike'a Mignola w 1993 r., która przedarła się do popkultury frontowymi drzwiami stając się międzynarodowym symbolem pulpowych opowieści na pograniczu horroru oraz fantastyki. Początkowo jawił się jako czyste zło, lecz jego znamiona pół-szatana, pół-człowieka musiały stoczyć morderczą batalię, gdzie istota człowieczeństwa zwyciężyła z paraliżującym strachem. Naziści marzyli, żeby stał się bronią masowej zagłady. To dowcipny diabełek, który w jednej ręce dzierży piętno smutnej przeszłości, ponieważ jego prawa ręka miała być zapowiedzią apokalipsy świata.
Mike Mignola, to typowy przedstawiciel gotyckich historii z rubasznymi przygodami, a popularność Hellboy'a, w moim mniemaniu, wynikała z faktu, że dzierżył koronę szatana, lecz porzucił przeznaczenie zagłady stając się częścią ludzkiej społeczności. Czy najnowszy film z jego podobizną jest w jakikolwiek sposób atrakcyjny? Śmiem wątpić. To podzielona antologia, która nie ma ustalonych reguł czy zasad narracyjnych, a przez większość czasu ,,gnijemy'' w parafii proboszcza W zatęchłym kościele, gdzie dochodzi do bijatyki oraz wybuchowej gonitwy za logiką wydarzeń. To, na pierwszy rzut oka, kampowa spuścizna oryginału, ale pozbawiona pazura, żywego dowcipu i dobrej gry aktorskiej. W chłopca z piekieł wcielił się Jack Kesy (aktor mi szerzej nie znany, poza tym że grywa w komiksowych, B-klasowych dziełach). Zaczyna się nieco bombastycznie, bo dochodzi do kolizji kolejki transportowej (z paskudnymi efektami komputerowymi, które odrzucają od ekranu). Wyczuwa się przeraźliwy pot kina klasy C, gdzie śmiercionośny pająk atakuje naszych dzielnych żołnierzy z B.B.P.O. (Biura badań paranormalnych i obrony).
Zacznę od tego, że Hellboy w tej wersji prezentuje się jak anorektyk, do tego z ponurym wyrazem twarzy, a jego żarty mało kiedy wybrzmiewają (tylko raz wybuchłem śmiechem, jak gruchnął przeciwnikiem o ziemię rzucając kąśliwy komentarz). Twórca, mam wrażenie, nie panuje nad sytuacją podczas kręcenia scen na planie filmowym, a montaż błądzi i kiwa się, jak w amoku alkoholowym. Czasem pojedynki są posklejane, jak w maszynie do mięsa - spłaszczając widowisko do cna. Wędrują nasi kamraci przez Appalachy - błądząc po łańcuchu górskim wśród zieleni i drzew. Hellboy wraz z raczkującą agentką o imieniu Jo Song (wymyśloną na potrzeby kinowe, która nie ma nic wspólnego z wieloletnim uniwersum) udaje się do kościoła w poszukiwaniu duchownego Toma, który jest kluczem do rozwiązania zagadki. Cała zabawa polega na tym, że ma złamać klątwę wiedźmy, a jedna z takich uroczych pań nieco przypomina reakcję po seansie, jak lewitująca czarownica z blond kosmykami włosów w wilczym grymasie uśmiechu nabija się z tej hecy, i z tej dziwacznej produkcji, która nie ma napięcia, a dialogi wołają o natychmiastowe zajęcie, aby podejść do biurka oraz przepisać je na czystej kartce A4. Jak to bywa z mrocznymi, okultystycznymi seriami nie zabraknie kultu diabła, paktowania z siłami nieczystymi, a mityczne artefakty pomogą uratować północną Wirginię od rychłej zagłady.
Sporym problemem tej historii jest brak klarownej narracji, to znaczy, że są szczegóły, które mogą znać jedynie osoby, co studiowały komiksy lub znają Hellboy'a od kiedy pojawił się w świadomości kulturowej pod postacią gier wideo, figurek czy animacji. Scenariusz jest niedopieszczony, momentami niezrozumiały i niedoprecyzowany. Amatorzy serii odczują na własnej skórze, jak twórcy nie zadbali o nowicjuszy. Poza tym - miłośnicy barokowej wersji Guillermo del Toro będą zawiedzeni, jak niewiele dzieje się na ekranie. Charakteryzacja chłopca z piekieł wygląda jak kostium z odpustu - z jarmarcznej imprezy. To niskobudżetowa adaptacja komiksu, która, co prawda, podąża śladami folklorystycznego horroru, ale nie ma w tym żadnej grozy czy odrobiny satysfakcji, kiedy powtórzymy sobie poprzednie filmy z tytułowym detektywem polującym na nazistów czy na spirytualne jednostki w ponurych, martwych zamczyskach. Zamęcza widza krzykliwymi wstawkami, pojedynkami bez cienia grama powagi, a powietrze z historii ulatuje, jak przebite koło na jezdni z powodu szkła. Hellboy konfrontuje się z czarownicami i ślepym wielebnym, lecz na napisach końcowych miałem minę, jakby ktoś złamał mi serce.
Niby to bezbolesne i nic człowieka nie kosztuje, ale historia jest poszatkowana, niewciągająca i koszmarnie źle zrealizowana. No, wszystko wydaje się sztuczne i udawane: pięści uderzają, lecz nie czuję siły, złowrogie inkantacje, jakieś demoniczne kości - prychnąłem jeno i mam ochotę iść spać. To produkcja wyzuta z czegokolwiek: z wizji, z siarczystego humoru i energii! To, że ma dobry makijaż na twarzy nie wystarczy, aby zadowolić się historią z tak ikoniczną postacią, jak rogaty diabeł bez rogów. Hellboy przypomina jakiegoś bumelanta, który wiecznie pali papierosy i gada swoim akcentem, jakby wyrwał się z krypty po nieudanym melanżu. Zabawną ciekawostką jest fakt, że w 2020 r. powstał komiks Mike'a zatytułowany ,,The Return of Effie Kolb'', która kontynuowała historię ,,Wzgórza nawiedzonych'', bo dzieje się tuż po wydarzeniach z tej adaptacji filmowej, w której szukam jakichkolwiek atrakcji, aby czymś zabłysnąć w wypisywanej recenzji. Nie wiadomo, do kogo skierowany jest najnowszy film z podobizną chłopca z piekieł. Dla nowych fanów - rzecz odstręczająca, wręcz niegodna. Anty-fani postaci jeszcze go wyśmieją i podziękują za stratę czasu? Okrutnie markotny seans, w którym próżno szukać nadziei, że marka wróci do łask konsumentów.
Przecież to wygląda jak amatorska produkja. W dodatku źle zagrana przez aktorów,i w porównaniu z komiksami mało dynamiczna.
Mamy w końcu to, czym jest komiks grozy a nie te fantasy popier dóły. Cały problem polega na tym, że ludzie mają jakieś przywiązanie do Del Toro i nie potrafią już się oderwać. Ja u niego widzę różne rzeczy, ale na pewno żadnej grozy.
Tutaj jest bardzo tanio a jednocześnie z komiksowym przesytem. Coś więcej niż film fanowski, więcej tu Raimiego niż on sam ma jeszcze w sobie.
Mamy świetne lasy i góry, scenografię w chatach, rozdziały z muzyczką z epoki. Czarownica tutaj podaje wprost do kamery przepis na wiedźmie kulki! Jest pająk na początku jako typowe przedstawienie s-f z lat 50. Wiedźma nimfomanka (dobrze zagrana) wjeżdża na białym koniu, który okazuje się czyimś ojcem! Oblężenie z wielebnym (dobrze zagrany) jak u Carpentera. Losy Tommy'ego i Cory, którymi można się przejąć (dobrze zagrani), bo może jest jakaś nadzieja, żeby ją ocalił... - oczywiście nie ma! No i jest jeszcze Hellboy i Jo... naprawdę nie wiem co tak źle niby grają, są uroczy. Wątek na problemach z matką Hellboya bardzo udany i do tej pory nieeksplorowany. Podoba się jak diabeł dużo zwija tutaj papierosów.
Dynamizm jest większy niż w takiej "Spętanej trumnie" (specjalnie nawiązuję, gdyż jest prawie cała w tym filmie), gdzie Hellboy tylko obserwuje. Nie musi się cały czas naparzać, choć mam wrażenie, że i tak sporo tu tego, tylko subtelnego taniego i zamaskowanego. Tak efekty nie są udane, tak będzie leciał na Pulsie, tak Mignola nie zrobi już więcej takiego filmu. Ale cieszę się, że się zabili w taki sposób, niż gdyby mieli zakończyć na tych trzech poprzednich filmach niepodobnych do komiksu.
Podrabiany Hellboy i po filmie! To tak jakby Terminatora zagrał Pudzian! Nie ma Rona Perlmana, nie ma Hellboya!
Kompletnie nie rozumiem, skąd taki hejt na ten film. Słusznie piszesz o dobrej scenografii i ładnych zdjęciach, dobrej obsadzie, i klimacie. Nie zgadzam się co do efektów -wygladają dobrze, Hellboy o niebo lepszy niż Harbour, który nie wiedział, jak grać z protezą ręki i w za dużym płaszczu, nie mówiąc o aktorstwie. Hellboy zgorzkniały, cyniczny i udręczony -wszystko ten Kasy ogarnął. To nie Perlman i bardzo dobrze. Historia -jakie dziury? Tu nie ma gdzie dziur zrobić.
"To podzielona antologia, która nie ma ustalonych reguł czy zasad narracyjnych, a przez większość czasu ,,gnijemy'' w parafii proboszcza " nie kumam tego zdania.
Fabuła jest dla mnie bardzo czytelna. Klamrą jest poszukiwanie pająka, główną przygodą konfrontacja z Pokrzywionym Człowiekiem, w której Hellboy i Jo nie są głównymi bohaterami, a jedynie gośćmi (co w komiksie zdarzało się chyba często).
Jeśli chodzi o samą mechanikę narracji, to jeszcze zanim rozpocznie się główna przygoda wprowadzone zostają przerwy pomiędzy scenami, w których następuje bliżej nieokreślony przeskok czasowy. Czasem jest to kilka minut. Czasem kilka godzin. Kojarzy się to z przestrzenią międzykadrową z komiksów i podobnie jak tam - fajnie działa. Z jednej strony pomaga oszczędzić czas w filmie, który musi nim rozsądnie rozporządzać. Z drugiej przybliża jedno medium do drugiego.
Film duchowo jest mocno zadłużony w latach 90, zarówno pod kątem skali, jak i wykonania, ale ja to kupuję, bo po trzech filmach, w których Hellboy był w centrum przygody o ratowaniu świata przed jakimś gigantycznym złem, wreszcie dostaliśmy kameralną opowieść, w której czerwony detektyw spraw paranormalnych głównie jara szlugi, rzuca złośliwe komentarze i czasem kimś o ścianę. Czyli generalnie to, co w moim odczuciu było w komiksach najatrakcyjniejsze.
Z narzekaniami na wygląd Hellboya też się nie zgodzę. Perlman był spoko, chociaż momentami "it insisted upon itself" cytując klasyka. Harbour był groteskowy i zwyczajnie brzydki, a przypomnę tylko, że tamta produkcja też miała na początku mocny vibe fanowskiej produkcji (a potem już tylko zrodzonego w korporacyjnych wnętrzach shitstormu). Kesy po prostu jest. W filmie o tym, że bohater przypadkiem wpada na jakąś przygodę i w sumie sobie w niej pobędzie, bo nigdzie mu się nie śpieszy, mi to pasowało.
Antologia, czyli zestaw scen, bo co krok rzuca nas na nowe terytoria. Niby naśladuje komiksową narrację, ale film powinien zostać filmem, i w tym układzie, nie sprawdza się najlepiej. Kuleje tempo, narracja, która jest przepotwornie pocięta czy poszatkowana. Wiadomo, że Hellboy to zawsze była pulpa, ale nawet obserwowanie jego przygód w tej historii bolało intensywnie.
Przeczytałeś moją całą wypowiedź, czy zatrzymałeś się na pierwszym akapicie? Bo drugie staje w kontrze do tego, że jest to "antologia". Antologia to zbiór opowieści autonomicznych względem siebie. Tu jest ciągła linia fabularna, nawet jeśli przedzielona rozdziałami, które mają swoje podtytuły.
Ja to tak potraktowałem, jak zbiór scenek - montaż nie ułatwia odczytania ,,Hellboy'a
Ja to tak potraktowałem, jak zbiór scenek - montaż nie ułatwia odczytania ,,Hellboy'a
Kameralność kameralnością, i chudy Hellboy, na plus, ale całość się nie spina, kiedy oglądasz lepiej wykonane filmy, lepiej napisane, no to nie możesz nagle chwalić kiepsko zrealizowanego fanowskiego kina, który mógłby od razu latać po internetach albo w salonach prasy.
Bardzo mi się podoba imperatyw połączony z tezą w Twoim komentarzu ;)
Mogę oglądać lepiej wykonane filmy (cokolwiek to znaczy) i mogę cieszyć się na seansie nowego Hellboya. Przyznam, że szedłem nastawiony na kiepskie kino, a zostałem miło zaskoczony. Może po prostu czego innego aktualnie szukamy w filmach. Pozdrawiam :)
W porządku, co nie znaczy, że będziesz w mniejszości. Tytuł nie przyjął się za dobrze, co widać po ocenach - zarówno w Polsce, jak i na portalach zagranicznych. Pozdrawiam. :)
A mnie się szczerze powiedziawszy nawet podobało.
Akcja trochę jakby nie był to pełnoprawny film tylko odcinek serialu o Hellboyu.
Jestem z tych osób co Hellboya znają z filmów i animacji - komiksów nie czytałem, dlatego też dla mnie Hellboy to zawsze będzie Ron Perlman.
Więc co do samej postaci, no cóż, bardziej mi ten Kesy przypadł do gustu niż Harbour z poprzedniego filmu.
Co do samego filmu, owszem akcja w jednym miejscu, ale to tak jak wspomniałem, to wygląda po prostu jak odcinek serialu, bądź zeszyt komiksu przeniesiony na film.
A dla mnie osobiście to wyglądało trochę jak odc scooby doo.
Jadą w jakimś konkretnym celu, nagle zatrzymują się w jakimś czysto przypadkowym miejscu i rozwiązują zagadkę.
No czyż tak nie jest ?
Widać że to produkcja niskobudżetowa, ale jakoś da się to obejrzeć.
Nie zdziwiłbym się, jeśli ten film to naprawdę zeszyt komiksu przeniesiony na film.
Jak dla mnie było zjadliwe.
aa, i trochę dziwnie się patrzy na Hellboya który pali fajki zamiast cygara.
że o kompletnie bezsensownej postaci tej agentki jakiejś tam nie wspomnę.
Agentka to postać wymyślona, na potrzeby filmu, ale nie wiadomo po co. Nie wiele wnosi. A sama historia mocno bazuje na komiksach. Z tym że trudno uchwycić podobne emocje, bo kino rządzi się własnymi prawami