Francuzko-belgijski "Amer" to jednak hołd złożony specyficznemu kinu - włoskim horrorom giallo.
Giallo było tym dla klasycznego horroru, czym spaghetti western dla swego amerykańskiego odpowiednika. Twórczą i subwersywną wariacją na temat kina gatunku. Horrory giallo, których najwybitniejszymi przedstawicielami pozostają Dario Argento i Lucio Fulci, charakteryzowały się wizualnym wyrafinowaniem i natężeniem scen przemocy. "Amer" reżyserskiego duetu Helen Cattet-Bruno Forzani, poza oczywistymi nawiązaniami do klasyki giallo, jest też filmem spłacającym dług wdzięczności kinu surrealistycznemu.
Już sam pomysł, by mroczną opowieść o erotycznym dojrzewaniu pewnej kobiety, podzielić na trzy części: w pierwszej poznajemy ją jako dziewczynkę, w drugiej wkracza w pełnoletniość, w ostatniej zaś widzimy ją już jako dojrzałą kobietę - jest wybitnie Freudowski. Twórcy "Amer" zabawnie komentują psychoanalityczną tematykę swego filmu, wieszając na ścianie wielkiego domu, w którym dorasta kilkuletnia dziewczynka portret Zygmunta Freuda. To jego duch unosi się nad tym filmem.
czytaj dalej
Największą zaletą seansu "Amer" jest jednak przyjemność wizualna. To film tak wyrafinowany plastycznie, że fabuła schodzi tu na dalszy plan. Dawno nie widziałem obrazu, który w tak radykalny sposób korzystałby z pełnych zbliżeń. Detal - czy to kobiece usta, czy oczy, czy skóra - jest tu ważniejszy od oglądu całości. Diabeł tkwi w szczególe, jego imię zaś to erotyzm. Spokojnie można potraktować ten film jako wizualną rozprawkę na temat fenomenologii pożądania.
(cyt. www.interia.pl, Tomasz Bielenia)
Subwersywna wariacja na temat fenomenologii pożądania detalu gówna według Freuda. Pierdu pierdu, co za gówniana recenzja.