Jak dla mnie film jest średni. Jestem zawiedziony tym, w jakim kierunku idzie uniwersum stworzone przez Rowling, tym bardziej, ze ta ostatnia jest współproducentką filmu. Już po Przeklętym dziecku uznałem, że ogląda za dużo telenowel, a po Zbrodniach Grindelwalda tym bardziej utwierdzam się w tym śmiesznym przeczuciu.
Główna oś fabularna jest ok. Jest zły, tajemniczy i charyzmatyczny czarnoksiężnik (nie byłem przekonany do Deppa po części pierwszej, ale teraz wiem, że jest fajnym Grindelwaldem), którego motywy nie wydają się jednoznacznie złe, choć w jednoznacznie zły sposób próbuje je wcielić w życie. Widzimy w pewien sposób narodziny ruchu czysto krwistych czarodziejów, którzy zapewne kiedyś ewoluują w Śmierciożerców. Są poplecznicy tego czarnoksiężnika, są czarodzieje próbujący go powstrzymać, jest kilka sentymentalnych nawiązań i powrotów postaci, które znamy z oryginalnego uniwersum HP. Jest też Credence, którego wciąż owiewa tajemnica, a którego wątek zaskakuje na koniec.
Jednocześnie to wszystko jest podane w zły sposób. Newton Scamander jest bohaterem, który wzbudza sympatię ale również antypatię swoim flegmatycznym zachowaniem i dziwnym usposobieniem (dzikim, często mam wręcz wrażenie, że cierpi na jakiś rodzaj niepełnosprawności umysłowej). Jacob Kowalsky to postać kompletnie zbędna, wprowadza jedynie jałowy i słaby wątek miłosny. W ogóle w filmie pojawia się masa postaci, która wprowadza tylko zamęt, sceny skaczą z jednego bohatera na drugiego powodując moje zażenowanie i przerywając ciągłość wątków. Większość z charakterów można by było usunąć i nikt nie zauważyłby ich braku. Serio, tyle jałowych postaci nie widziałem dawno w żadnym filmie.
Do jałowych postaci dochodzą jałowe wątki, szczególnie te miłosne. Jacob + Queenie to jak już pisałem, nie wnoszą do filmu nic. Leta Lestrange? Wciśnięta tylko po to, żeby w nieudolny sposób powyciskać z widza współczucie, jaka to ona jest biedna, odrzucona, bla bla bla. Historia jej rodziny przedstawiona została jak kiepski wyciskacz łez rodem z harlekinów. Nagini? Mój Boże, z krwiożerczego węża Voldemorta zrobiono postać do bólu mdłą, wiecznie zapłakaną pannicę, która wciąż tylko świeci swoimi wielkimi, mokrymi oczami i nie robi kompletnie nic dla fabuły (a pomysł z człowiekiem zmieniającym się w węża jest naprawdę ciekawy, ale jak większość pomysłów w tym filmie - niewykorzystany).
I ostatni mój zarzut - filmy z Harrym Potterem kipiały magią. Wszystko było tam dopracowane, od strojów do zachowań, dziwnych przyzwyczajeń i życia codziennego czarodziejów. Co dostajemy w Zbrodniach Grindelwalda? Bandę czarodziejów, która nie wyróżnia się niczym od pozostałych ludzi poza tym, że umieją czarować. Gdzie ich charakterystyczne nakrycia głowy, płaszcze etc? Ubierają się jak zwykli ludzie, tak samo się zachowują, brak jest poczucia tego, że jest to tajemnicza, zamknięta społeczność. Przecież Dumbledore naucza w Hogwarcie w stroju typowego anglika z tamtych czasów, ubrany w elegancką koszulę, kamizelkę i luźne spodnie w kant, a jeden z głównych aurorów w filmie nosi zwykły kapelusz z rondem, jakie były popularne w tamtych czasach. Nie do takiego świata czarodziejów przyzwyczaiłem się po lekturze książek i filmach z HP.
Film oceniłem na 6, więc nie jest tak tragicznie jak wynikałoby z mojego opisu, ale tak jak napisałem, główna fabuła potrafi zaciekawić i zaskoczyć, Depp w roli Grindelwalda przypadł mi ostatecznie do gustu, tak samo postać Credenca. Film sam w sobie zły nie jest, ale brakuje mu szlifu i wypchano go zbyt dużą ilością zbędnych elementów.
Ja się z Tobą zgadzam i właściwie, żeby nie dublować, pozwolę sobie podpisać się pod Twoją wypowiedzią. A do tego, co mówisz o niewyróżnianiu się czarodziejów na tle mugoli dodam tylko, że korzystanie przez nich z elektryczności totalnie psuje atmosferę.