Ekranizacja zrobiona z typowym dla Amerykanów lekceważeniem realiów historycznych. Z równym zresztą lekceważeniem potraktował scenarzysta książkę Waltariego, na podstawie której film nakręcono. Nie wytrzymałam profanacji ulubionej lektury, a gdy zobaczyłam że w pałacu faraona odbywa się coś na kształt cocktail party, a Sinuhe, nędzny pył z dzielnicy ubogich rozmawia z faraonem, Synem Ra, jak równy z równym, stojąc z nim twarzą w twarz, a potem w ten sam sposób konwersuje z Teje (małżonka faraona), stwierdziłam ze to dla mnie za dużo i oddaliłam się od telewizora z krzykiem. Rozpaczy.
Masz racje. Co prawda film oglądałam bardzo dawno temu(miałam wtedy ok 10lat), ale czytając książkę miłam przed oczyma fragmenty filmu. Wiele fragmentów nie zgadza się z książką... typowo amerykańskie potraktowanie książki, Europejczyka, pisarza...
Hm... Myślałem, że akcja "Egipcjanina" ma miejsce za czasów panowania Echnatona, a nie jego ojca Amenhotepa III - w końcu Teje była matką Echnatona, a nie jego żoną. O_o
Zaczyna się jeszcze za życia Amenhotepa III, a Teje zresztą nie znika z kart powieści po zgonie swego małżonka.
Przyrównując - o wiele bardziej podobał mi się "Faraon". Jest bardziej ubogi, ale lepiej się go ogląda, bliższy jest tej "egipskości".
W filmie zachwyca scenografia,ale wiadomo - polski film nie może się równać z amerykańskim. Duży plus też za muzykę, wpada w ucho, ale nie przeszkadza w oglądaniu. Wkurza mnie za to postać Horemheba, a śmieszy fresk amareński przedstawiający Ramzesa II xDD. Szkoda też, że pominęli wiele ciekawych wątków z książki, ale cóż, trudno zmieścic ponad 700 stron w jednym filmie.
Bardziej mi sie podobał Faraon 1966, Kleopatra 1963 oraz Dziesięć przykazań 1956 z tematyki egipskiej.
Aczkolwiek nie jest źle, Egipcjanin Sinuhe jest na poziomie zbliżonym do Land of the Pharaohs 1955.
W kwestii kostiumów i ozdób, scenografii, charakteryzacji - "Faraon" Kawalerowicza był o wiele, wiele bliższy prawdy o starożytnym Egipcie. W "Egipcjaninie Sinuhe" twórcy pojechali na maksa i olśniewają widza wizualnie jak tylko potrafią. Także w kwestii obyczajów (np zwracanie się do władcy na dworze faraona) - też Amerykanie są raczej mało wiarygodni.
"Kleopatra" opowiada o Egipcie z epoki hellenistycznej, o kilkanaście stuleci późniejszej. Tutaj już wizualna surowość byłaby nie na miejscu.
"Ziemię Faraonów" dość słabo pamiętam. Wydaje mi się jednak, że - jak na Hollywood - zachowano pewien umiar przy próbach oszałamiania widza.
Co nieco interesuje się Egiptem i wydaje mi się że to właśnie polski film jest przesadnie surowy. Egipcjanie lubili kolorowe kostiumy i biżuterię . Ponadto społeczeństwo egipskie nie było aż tak kastowe jak wiele innych dawnych kultur.
Jest jeszcze starożytna egipska "Opowieść Sinuheta", na której wzorował się Waltari. I tam akcja dzieje się w XX wieku p.n.e. (czasy Amenenmhata I i jego syna i następcy, Senusereta I). I tu główną osią akcji jest zamordowanie tego pierwszego w wyniku spisku pałacowego.
"Amerykańska masakra piłą mechaniczną" w pełni oddaje wszystko, co można o tym tworze kinematrogarfii powiedzieć...
Czytałam Waltariego - mimo wielu pomyłek i nieścisłości, jest to całkiem udane dzieło, które nb. dość wiarygodnie oddaje klimat rewolty religijno-politycznej Echnatona.
Ten.... film?... kabaret?... z Echnatona robi kompletnego idiotę, a z historii Sinuhe tanią telenowelę.
Słowem: Amerykańska masakra piłą mechaniczną!