Facet tyra za granicą żeby utrzymać rodzinę a w tym czasie jego żona, mimo że niedawno urodziła (w czasie poczęcia tego nieślubnego ten ślubny Jasiu musiał mieć chyba tylko kilka miesięcy) wdaje się w romans z jakimś szczeniakiem i na dodatek zachodzi z nim w ciążę.
Pewnie dlatego, że ksiądz zabronił używać prezerwatyw.
I co?
I ja mam teraz empatycznie pochylić się nad jej "tragedią"?
Mam łyknąć pitolenie reżyserki próbującej mi wcisnąć, że "okoliczności ją do tego zmusiły"?
Dla mnie główna bohaterka to modelowy egzemplarz tępej dzidy, tak tępej, że aż kompletnie niewiarygodnej.
The end.
Dokładnie, jedyną tragiczną postacią w tym filmie jest ten biedny Andrzej któremu przyszło użerać się z takim babskiem.