"Dwoje do poprawki" było tytułem figurującym bardzo wysoko, można nawet powiedzieć, że najwyżej na mojej liście "filmów koniecznych do zobaczenia". Jako wielbiciel talentu Meryl Streep (naprawdę chylę czoła przed tą artystką, gdyż to czego dokonała jest nieosiągalne dla większości współczesnych aktorek) czułem wręcz obowiązek zobaczenia tytułu w dniu premiery. Do dnia wejścia produkcji do kina odliczałem każdą, dosłownie każdą nawet najmniejszą chwilę, a nawet jak kto woli sekundę. Co za tym idzie, łatwo jest wywnioskować, że z "Hope Springs" wiązałem duże oczekiwania i jest mi naprawdę przyjemnie powiedzieć, że w końcu doczekałem się filmu, który w pełni je spełnił. Choć po zastanowieniu kilka negatywów wyłapałem, ale są one czystej natury kosmetycznej więc te wspomniane oczekiwania zaspokojone zostały, gdzieś tak w granicy 95% :). Z czystym sumieniem, dziełu Davida Frankela, wystawiam ocenę 7/10 lecz jestem skory do dania punkcik wyżej.
Napiszę może jakie kryteria obrałem przy ocenie filmu. Jak wiadomo, skala ocen wynosi od 1 do 10 stąd:
- 2 pkt za fabułę i ujęcie tematu
- 2 pkt za aktorstwo
- 1 pkt za bohaterów
- 1 pkt za stronę techniczną
- 1 pkt za umiejscowienie filmu
- 1 pkt za odwzorowanie gatunku, czyli dramat, komedia, romans
- 2 pkt za uczucia podczas seansu
Zacznę może od pierwszego punktu, czyli tradycyjnie fabuły. Cóż, nie od dziś wiadomo, że elementy problemów małżeńskich eksploatowane były w kinematografii milionowo, przez co poprzeczka ustawiona została bardzo, ale to bardzo wysoko. Na myśl od razu przychodzi nam film, utrzymany lekko w konwencji teatralnej czyli "Kto się boi Virginii Woolf" z fenomenalną Elizabeth Taylor. Wiadome jest, że dzieło Mike'a Nicholsa ma niesamowicie mocny wydźwięk, różniący się od omawianego filmu, jednakże stało się ono prekursorem tematyki dotyczącej kwestii relacji małżeńskich. Hipotetycznie można więc założyć, że przy takiej konkurencji, "Dwoje do poprawki" nie mają nawet najmniejszych szans, lecz osoby z takowym zapatrywaniem definitywnie ulegną zaskoczeniu, w pozytywnym znaczeniu tego słowa oczywiście. Twórcy wyszli z sytuacji dosłownie obronną ręką. Fabuła, sama w sobie ogranicza się jedynie do pokazania okresu terapii małżeńskiej, jednakże odpowiednie manewr aspektami wątku sprawiają, że ja jako widz, mimo wrażenia, że gdzieś to już było, kompletnie nie odczuwam zmęczenia. Byłem całkowicie zaangażowany w to co oglądam, a jest to jedno z największych oczekiwań. Sprawne lawirowanie pomiędzy odpowiednimi kwestiami sprawiło, że film stał się w 100% przystępny. Ujęcie tematu jest jak najbardziej bardzo dobre, interesujące oraz wciągające. Jednakże jest to jedno "ale". Mimo tak wielu plusów, jestem zmuszony dać za to jedynie 1 pkt. Wszystko spowodowane jest tym, że dostaliśmy jakąś wtórność.
Kolejnym kryterium na mojej liście, są aktorzy, a co za tym idzie również aktorstwo. Wydaje mi się, że nie ma co tutaj deliberować i rozpisywać się na Bóg wie jakie długości. Uważam, że zatrudnienie przez twórców takich guru świata kinematografii, było czystym strzałem w dziesiątek. Zarówno Meryl Streep jak i Tommy Lee Jones po raz kolejny pokazali klasę oraz ogromny wachlarz umiejętności. Scenariusz w pełni pozwolił im rozwinąć skrzydła. Co najważniejsze czuć od nich zaangażowanie w produkcje. Obydwoje sprawiają wrażenie, iż praca ze sobą była dla nich czystą przyjemnością. Za to klarowane i zrozumiałe 2 pkt.
Teraz nadszedł czas na bohaterów. Ukazano nam parę w podeszłym już wieku, z 31-letnim stażem, co moim zdaniem nadaje filmowi wiarygodności. Mamy tutaj Kay, czyli przykładną żonę i matkę, której głównym zadaniem jest zapewnienie rodzinie odpowiedniego przeżycia. Jej jedynym zajęciem jest dbanie o poszczególnych członków, z czego po wyprowadzce dzieci jej uwaga w pełni skupia się na mężu. Cicha, lekko niezdecydowana kura domowa, zawsze przytakująca i zgadzająca się na wszystko. Wspomniany już tutaj mąż, Arnold, to idealny przykład "starego zgreda" i dusigrosza. Mimo udanego życia i pracy, która go w jakimś stopniu satysfakcjonuje, sam nie wie czego chce. Nie potrafi samodzielnie określić jakie nowe punkty do realizacji obrać, przez co codzienną egzystencję ogarnęła stagnacja. Nic innego nie przychodzi do głowy, jak schematyczność, jednak jest to duży błąd w ocenie. Zamiast umieszczenia jakiegoś młodego małżeństwa, zaserwowano nam rodzinę, która przeżyła ze sobą masę czasu, liczne wzloty i upadki. Mają oni swoje miłostki, pragnienia, fantazje, oczekiwania. Sprawia to, że z pozoru płytkie postacie osiągają głębie charakterów. Nie jest to może jakieś wielopłaszczyznowe rozpisanie, lecz na pewno nie sprawiają wrażenia jednowymiarowych. Idealnie przedstawiają nam prawdę, że nawet niepozorne szare myszki, ciągle usuwające się w cień, mają wiele rzeczy do zaoferowania. Ogromnym plusem jest to, że bohaterowie obdarzeni są uniwersalnymi cechami. Nie ma tak, że ona ma typowo kobiecie, a on typowo męskie cechy. Owocuje to tym, że każdy widz znajdzie swoje odbicie, po część w obydwu postaciach. Za to 1 pkt.
Kolejnym aspektem jest strona techniczna. Cóż mimo ogromnych chęci w napisaniu czegoś więcej, jestem zmuszony do ograniczenia się do prywatnych odczuć, z powodu nie znajomości zasad jakimi rządzi się ta kwestia. Uważam, że reżyseria, scenografia, kostiumy itd, są na wysokim poziomie, lecz pozostawię to w ocenie profesjonalistom. Jest tutaj jednak jedna rzecz, nad którą mogę się troszeczkę dłużej rozwodzić. Chodzi mi o muzykę. Troszeczkę mi jej brakowało. Jest duża nierówność pomiędzy scenami. Są momenty, gdzie jest trafiona, są momenty gdzie jest niepotrzebna, a są też i momenty, gdzie mimo tego, iż powinna tam być, to jej nie ma. Sprawia to, że ciężko jest faktycznie ocenić znaczenie danej sekwencji. Z tego względu, że nie mogę odnieść się do wspomnianej np. reżyserii, soundtrack zadecydował o ilości punktów. Tutaj niestety, muszę dać 0. Pełni ona dla mnie integralną część całości, lecz odniosłem wrażenie, że w tym przypadku twórcy się troszeczkę pogubili.
Następną rzeczą jest umiejscowienie. Tutaj, zgodnie z kryteriami daję jeden punkt. Maine to rewelacyjna, klimatyczna okolica, która nadała nastroju filmowi. Kolejna trafna decyzja. Pozytywna reakcja na ten film na pewno wywołana była ze względu na moje uwielbienie tego obszaru.
Teraz nadszedł czas na odwzorowanie gatunku. Tak jak napisałem daję 1 pkt. Szczerze powiedziawszy to zdziwiłem się, iż twórcy reklamują "Hope Spirngs" jako komedię. Film ten jest czystym dramatem obyczajowym opatrzonym nutką romansu i oczywiście humoru, lecz jest on tutaj serwowany w małych dawkach. U widza pojawi się uśmiech, ale na salwy śmiechu nie ma co liczyć. Powiem Wam szczerze, że to bardzo dobrze, gdyż sprawia to, że produkcja nie jest infantylna i przesłodzona. Wszystko opiera się na relacjach bohaterów oraz ich emocjach. Zaletą jest właśnie odpowiednie przechodzenie pomiędzy fazami tych emocji. Istotną rolę odgrywa tutaj oczywiście romans, choć odpowiedniej będzie jeśli powiemy tutaj o jego braku. Reszta, czyli około 20% film to te elementy humorystyczne w postaci komizmu sytuacji.
Następną sprawą są emocje. Tutaj z zadowoleniem daję 2 pkt. Jak wynika z mojej wypowiedzi, byłem zaangażowany w to co oglądam, obojętność w stosunku do bohaterów jest mi tutaj obca, mogę się z nimi w pewnym stopniu utożsamiać. Towarzyszyła mi cała gama emocji, począwszy od radości, przez lekkie rozmarzenie, zafascynowanie, melancholię, nutkę nostalgii i na smutku kończyć. Rewelacja.
W ogólnym rozrachunku wychodzi jednak 8/10. "Hope Spirngs" to produkcja, która polecam każdej osobie, która oczekuje czegoś więcej, niż durnej plastikowej komedyjki. "Dwoje do poprawki" ukazuje nam pewne prawdy z realnego życia, co sprawia, że film wybija się o dużo ponad to co nam teraz oferują.
Bardzo dobra recenzja, z pewnością obejrzę ten film. Tylko trochę szkoda, że muzyka to słaby punkt, często filmy dużo zyskują dzięki świetnie dobranemu soundtrackowi.
Wielkie dzięki za dobre słowa. Starałem się jak mogę, aby wyszło najprofesjonalniej jak to możliwe oraz oczywiście z sensem, a zważywszy na to, że po filmie było jedno wielkie "WOW" i nagromadzenie miliona myśli na minutę, to zebranie wszystkiego do kupy było nie lada wyzwaniem :D Co do muzyki, to jest to akurat kwestia subiektywna i w wielu przypadkach sporna. Mi akurat sposób jest rozmieszczenia nie przypadł do gustu, lecz Ty możesz kompletnie inaczej ją odebrać.
To jest w sumie jedyna rzetelna recenzja tutaj :) Masz rację, przekonam się na własne uszy, oby było dobrze, bo muzyka jest dla mnie bardzo ważna w filmach.
Po raz kolejny dzięki :) Jestem raczej taki, ze kiedy już coś oceniam np. w tym przypadku film, to wyodrębniam każdy aspekt produkcji. Nienawidzę pozostawiać czegoś niewyjaśnionego. Wyznaję zasadę "zrobić raz a porządnie". Oczywiście dalsza dyskusja bardzo mile widziana. Do tej pory jakoś nie miałem możliwości, aby zobaczyć większość filmów w dniu premiery, ale teraz powstało u mnie w mieście nowe kino, więc tych sposobności będzie dużo więcej, a co za tym idzie ilość wpisów tego typu również będzie większa, z czego akurat się cieszę. Kinematografia to jedno z zainteresowań, na które z wielką chęcią poświęcam dużo czasu.
Ja od niedawna poważniej interesuję się kinem :) Dlatego chcę zobaczyć ten film, szczególnie duet Streep i Jones. Reżysera szczerze mówiąc nie kojarzę, raczej mało znany. Może jutro uda mi się pójść do kina to napiszę wrażenia :D
Reżyser głównie znany z ekranizacji "Diabeł ubiera się u Prady". Dodatkowo pracował przy serialu "Ekipa" i "Seks w wielkim mieście". Tyle jeżeli chodzi o jego dorobek. Dość marniutko to wygląda, ale nie jest taki zły jakby się mogło wydawać.
PS. czekam na sprawozdanie z seansu :D Mam nadzieję, że w większości się zgodzimy, ale jak to się mówi, różnie to bywa.
Po tak dobrej recenzji ciężko coś dodać i ponieważ film oceniłem na 7 i stwierdzam że jest fajny to napiszę tylko to co nie podobało mi się w tym dziełku.
1. Fatalna muzyka – przypominająca teledyski z pod znaku ,,Słoneczny patrol''
2. Momentami słaba gra Tommy Lee Jonesa na tle genialnych kreacji Meryl Streep i Steve Carella a bardzo lubię tego aktora i spodziewałem sie czegoś lepszego.
3. Koniec filmu nastąpił zaskakująco szybko tak jakby trochę niedokończony.
Ogólnie miło słodko i przyjemnie ale to nie jest film na poziomie np Lepiej pózno niż póżniej raczej dobry jest na miły wieczór z np Żoną przy lampce wina.
Powiem Ci szczerze, że nie porównywałbym "Lepiej późno niż później" z "Dwoje do poprawki". Oczywiście można tutaj argumentować, że film dotyczy uczucia pomiędzy dwojgiem starszych osób, jednak o ile w pierwszym dziele główną osią jest zauroczenie jakie pojawiło się pomiędzy Ericą, a Harrym (o wiele bardziej sielankowo), o tyle w tym drugim wszystko kręci się wokół odbudowania tej właśnie więzi (już troszeczkę mniej słodko i pęknie). Produkcje mogą wydać się łudząco podobne, ale jednak są całkowicie i kompletnie różne. Skory bym był do stwierdzenia, że prócz zakwalifikowania filmów jako dramat, komedia, romans, nie łączy ich kompletnie nic.
Ad1. Jak widać z tym się zgadzamy. Też mi właśnie muzyka nie pasowała, ale o tm już pisałem.
Ad2. Tutaj bym polemizował. Moim zdaniem rola takiego lekko zgorzkniałego dziadka wyszła mu bardzo dobrze. Nie są to oczywiście wyżyny, bo wiadomo, że taki film nie kwalifikuje się do miana arcydzieła, jednak nie zmienia to faktu, że pod względem aktorskim reprezentował poziom. Powiem szczerze, że miałem ogromne trudności z obiektywną oceną tej kwestii, gdyż wzrok zawsze kierowałem w stronę Meryl. Starałem się skupić uwagę na obydwu, lecz naprawdę było to dość trudne.
Ad3. Jeżeli chodzi o zakończenie filmu to jest to akurat aspekt bardzo subiektywny. Moim zdaniem wszystko był spójnie poprowadzone, przez co uniknąłem wrażenia wspomnianego przez Ciebie "niedokończenia". Oczywiście produkcja kończy się happy endem ale to wcale nie umniejsza całości. Wręcz przeciwnie. Pokazuje, że starania zawsze prowadzą do pozytywów.
Również się zgadzam - bardzo dobra recenzja!:) Gdyby nie to, że sama długo czekałam na ten film i sama chciałam go obejrzeć, to pewnie po przeczytaniu Twojej recenzji, nie znając kompletnie głównych aktorów, pobiegłabym pędem do kina;) We wszystkim, co napisałeś zgadzam się z Tobą w 100%, sama bym tego wszystkiego lepiej nie ujęła naprawdę!:) Gratuluję! Twoją recenzję trzeba polecać wszystkim niedowiarkom i osobom, które są z jakichś tam powodów krytycznie nastawione do tego filmu:) Ja z mojej strony mogę tutaj jedynie powiedzieć, że WARTO BYŁO CZEKAĆ NA TEN FILM TYLE MIESIĘCY!! Absolutnie się nie zawiodłam i POLECAM WSZYSTKIM!!!
Oj już tak nie cukrujcie :D Choć przyznam, że przyjemnie jest przeczytać pozytywne opinie na temat własnej pracy :) Poza tym, zgadzam się w całej rozciągłość z zakończeniem Twojej wypowiedzi. Definitywnie było warto. Powiem Ci szczerze, że skłaniam się w stronę ponownego odwiedzenia kina by zobaczyć 'Hope Springs" :)
To nie tyle kwestia cukrowania, a tego,że w pełni się z Tobą zgadzam i czytając to wszystko miałam wrażenie,że sama to napisałam;) Choć przyznam,że tak, jak Ty bym nie potrafiła ująć tego wszystkiego:) Już od drugiej osoby słyszę,że chce iść ponownie do kina na "Hope Springs"!;D Chyba również muszę się poważnie nad tym zastanowić..;p
Uważam, że fantastyczne/rewelacyjne/bardzo dobre filmy winno się obejrzeć drugi raz, a zważywszy na to, że bardzo mało ich powstawało ostatnimi laty, to stanowi to czysty obowiązek. Poza tym Meryl nigdy nie za wiele :)
To prawda, Meryl nigdy nie za wiele, ale chyba z racji tego,że do kina, w którym grają ten film mam daleko, to nie uda mi się pojechać drugi raz niestety;/ Czekam aż film wyjdzie na dvd,a wtedy z pewnością obejrzę go z tysiąc razy!;D
Do filmy będę wracał dość często. Może nie akurat tysiąc, bo to tak trochę zawyżona liczba. U mnie prym wiodą cztery tytuły z Meryl, a mianowicie Sprawa Kramerów, Wybór Zofii, Dom Dusz i fenomenalne Pożegnanie z Afryką. Ta czwórka jest moim zdaniem THE BEST! Choć skłaniam się do tego, aby do listy dodać również Wątpliwość.
Ja też tysiąc razy to raczej nie obejrzę, w przypływie emocji podałam taką liczbę;p Ja mam zawsze problem z wyborem najlepszych dla mnie filmów z Meryl. Na pewno wśród nich będą te wymienione przez Ciebie plus "Co się wydarzyło w Madison County" (do tego filmu mam po prostu słabość, może z racji tego,że jestem kobietą, nie wiem), "Jedyna prawdziwa rzecz", "Koncert na 50 serc", z seriali natomiast najbardziej w pamięci zapadła mi Jej rola w "Holocauście".
Oj tam, zaraz cukrowanie :P Po prostu na fw rzadko można spotkać tak obszerne recenzje, przeważają puste, nic nie wnoszące tematy i prowokacje. Co do filmu, to bardzo mi się podobał, z pewnością nie jest to typowa komedia romatyczna. Muzyka ujdzie, ale nie jest szczególnie zapadająca w pamięć. Ode mnie zasłużone 7/10. Taki film do obejrzenia na raz. Filmem roku na mojej liście na pewno nie będzie. Szczerze mówiąc, teraz ogólnie niewiele wyszło ambitniejszych filmów. Raczej same blockbustery (TDKR, Prometeusz, Avengers). Dlatego wielkie nadzieje pokładam w "Cloud Atlas" braci Wachowskich.
Co do filmów z Meryl to "Wątpliwość" uważam za jeden z jej lepszych. Zresztą Seymour też dobrze się tam spisał. "Sprawa Kramerów" również bardzo dobra, ale Dustin Hoffman przeważał tam nad Streep.
Filmem na raz może i nie jest, jednakże aż tak często jak do wspomnianego "Pożegnania z Afryką" wracać nie będę. Cztery może pięć razy na rok :D
Dzięki wymienionym blockbusterom uświadomiłem sobie dlaczego tak de facto "Hope Spirng" zrobiło na mnie aż tak duże wrażenie. W końcu, po ponad pół roku czekania doczekałem się czegoś ambitniejszego, z przesłaniem itd. Mam nadzieję, że twórcy w końcu pójdą po rozum do głowy i zaczną tworzyć filmy na poziomie. Oczywiście nie mam nic przeciwko lżejszym filmom, ale nich reprezentują one jakiś poziom, bo to co do tej pory wyszło jest "dnem"
Może "dno" to przesada, ale rzeczywiście te filmy nie są najwyższych lotów. Trzymają poziom głównie dzięki stronie technicznej, bo fabularnie zwykle kiepsko. Dlatego Hope Springs wyróżnia się na ich tle, bo ma jakąś treść, dobra odmiana :)
Strona techniczna filmu akurat najmniej mnie interesuje, o czym akurat w tutaj już raz wspomniałem. Skupiam się najczęściej na tych aspektach filmu, które jestem w stanie obiektywnie ocenić. Stąd takie, a nie inne określenie.