Nie miałem zamiaru oglądać Czasu próby. Obejrzałem zwiastun w kinie i był tak przeładowany nadętym patosem i bohaterstwem, że wystarczyło mi za całą projekcję. Niedawno znajomy (dzięki Marcin!) zasugerował, żeby nie odpuszczać sobie seansu. Posłuchałem. Nie żałuję. Całkiem solidne, efektowne filmidło.
W lutym 1952 we wschodnie wybrzeże USA uderza sztorm o niespotykanej sile. Pomocy potrzebuje wiele jednostek, które miały pecha znaleźć się w tym czasie u wybrzeży. Film pokazuje załogę tankowca, który dosłownie pękł na dwie części. Jedna tonie w kilka minut, druga utrzymuje się na wodzie. Jak długo? Czy załoga da radę zrobić cokolwiek, żeby pomóc sobie w tej sytuacji? Czy czterech śmiałków w małej łódce Straży przybrzeżnej zdąży z pomocą? Czy w tych warunkach w ogóle ich znajdą?
Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w internecie, bo scenariusz jest oparty o prawdziwe wydarzenia. Odradzam jednak, bo lepiej ogląda się film nie znając zakończenia i przebiegu akcji. Ogląda się - dodam - bardzo przyjemnie. Świetnie wypada Chris Pine jako obowiązkowy, do przesady formalny i trochę wstydliwy członek Straży Przybrzeżnej. Podobnie Ben Foster, cyniczny znajomy z pracy tego pierwszego, płynący na ratunek mimo pewności, że to misja samobójcza. Ostatni, ale nie najmniej ważny - Casey Affleck - inżynier na pokładzie tonącej połówki tankowca również wypada dobrze.
Pokusiłbym się opinię, że wspomniane kreacje ratują cały film. Na pewno są najlepszym elementem. problem mam bowiem z dramaturgią. Z jednej strony widzimy żywioł, który dwustumetrowe jednostki łamie jak zapałki, z drugiej - budżet filmu nie był za duży. Dołożone są jakieś filtry i inne bajery, ale ewidentnie czuć, że to wszystko było kręcone z daleka od prawdziwej wody. W takim Perfect storm aka Gniew oceanu od początku do końca czułem, że ocean to siła nie do poskromienia, czułem, że to co oglądam na ekranie to coś namacalnego. Tutaj, niczym w prequelach Star Wars (oczywiście na dużo wyższym poziomie) otoczenie wydawało mi się sztuczne, mało realistyczne, dołożone w postprodukcji. Efekty specjalne, które widać, że są efektami specjalnymi to kiepścizna. Z tego powodu siada trochę dramatyzm całej sytuacji.
Brzmi trochę zniechęcająco, ale niezłe aktorstwo mimo wszystko wyzwala w widzu emocje, popycha do kibicowania bohaterom i do trzymania kciuków za szczęśliwy powrót do matczynej przystani. No i po drodze pojawia się szanta "Ciągnij go Joe" - chociażby za to przyznam jeden punkt więcej!
http://zabimokiem.pl/solidni-aktorzy-kontra-sztuczny-ocean/
Z tym aktorstwem to przesadzasz, oni po prostu odegrali rzeczywiste role. Tak zapewne miało być, ale to nie znaczy, że warto podkreślać umiejętności aktorskie. Z resztą Twoich sądów się zgadzam.
"oni po prostu odegrali rzeczywiste role"
No tak, ale przecież na tym polega dobre aktorstwo! Chris Pine grający głównie Jacków Rynaów czy Jamesów T. Kirków nagle dostaje rolę faceta nieśmiałego, wycofanego i wstydliwego. To nie jest takie hop siup zagrać kogoś zupełnie innego niż do tej pory.
Amen. Czasami zastanawiam się, w jaki sposób niektórzy ludzie pojmują dobre aktorstwo. Czy widzą ile pracy taki aktor musiał wykonać między jednym filmem, a drugim. Dajmy na to taki Russel Crowe i Gladiator, a potem Piękny umysł.
Dokładnie, albo taki Bale: Mechanik, Batman, a potem American Hustle w niedługim okresie.
Fajnie to opisałeś,efekty były ale jakieś takie sztuczne,dramaturgia niby też ale za mało przekonująca.Spodziewałem się że film zrobi na mnie większe wrażenie,jednak zabrakło mu tego czegoś niestety.
Film moim zdaniem zagrany jak należy. Nie przesadzony z dramaturgią bo przy takiej akacji ratowniczej nie ma miejsca i czasu na takie coś. Nie ma efektownych i bohaterskich skoków do wody bo ktoś jest za burtą, nie ma czasu na opłakiwanie kogoś komu się nie udało.
Mi tam film się podobał i to bardzo. Na tle tytanica który skupia się na żenującym wątku miłosnym a nie na katastrofie czy posejdonie z którego zrobili survival/action wypada rewelacyjnie. Faktycznie dramaturgia mogła by być lepsza.