Ten film jest żałosny i daremny; bardzo się rozczarowałem! Po przeczytaniu dzieła Manna wiedziałem, że ekranizacja byłaby wręcz niemożliwa i miałem rację. Oglądnąłem coś bardzo luźno związanego z treścią książki. Jeśli nie czytaliśmy jej, to jesteśmy po seansie nafaszerowani niedorzecznymi faktami, które rzekomo mają być z nią powiązane! Luźna interpretacja autorów filmu przeszła wszelkie granice - skandalem jest według mnie np. wmawianie widzom, że po rozmowie w czasie balu karnawałowego doszło między Hansem a Kławdią do intymnego zbliżenia! Takie coś całkowicie wypacza treść i w ogóle sens powieści.
Ten film to strata czasu! Nie polecam pod żadnym pozorem!
Kurcze, a ja mimo wszystko chciałbym obejrzeć. Jestem wielkim fanem książki i chcę zobaczyć, co z książką w filmie zrobiono. Ale cholera nigdzie nie mogę tego dostać!!!
Nieporozumieniem jest Twój wpis. Nie oglądałem filmu, więc na jego temat nie będę się wypowiadał, być może rzeczywiście jest słaby, ale widać niezbyt dokładnie przeczytałeś książkę. Oczywiście, że po rozmowie w czasie balu karnawałowego doszło pomiędzy bohaterami do zbliżenia - jest na to wiele dowodów w drugim tomie, a że Mann pisze o tym w sposób subtelny, bez wykładania kawy na ławę - tym lepiej dla książki. pozdrawiam
też nie oglądałem filmu ale domyślam się że intymne zbliżenie ma oznaczać stosunek albo chociaż jakiś pocałunek - a w książce rzeczywiście było zbliżenie po balu ale nie na zasadzie fizycznego zbliżenia ;)
Odbiegając od tematu to uważam że ta cudowna książka nie powinna być ekranizowana bo nie da ująć się jej piękna ;)
Ale mimo wszystko to ciekawe, co wybrał (bo ekranizacja zawsze wyborem jakimś jest). I jeszcze jak pokazano starcie Naphta - Settembrini. Jak ktoś ma jakiś namiar to niech się zlituje...
Jest na youtube, niestety - bez napisów (ani po polsku, ani po angielsku). Ale jeśli się dobrze zna treść powieści - bez problemu można dopasować poszczególne sceny do powieściowych epizodów. Nie bardzo wiem, co myśleć o tej ekranizacji - niby jest wierna. Wiele, wydawać by się mogło, mniej istotnych epizodów, znalazło się na ekranie (lub choćby zostało tylko zasygnalizowanych). Najwięcej zmian dotyczy przede wszystkim wątku miłości Castorpa i Kławdii. Widać, że twórcom filmu zależało na uwypukleniu właśnie tego aspektu, bo zdecydowano się np. by to Castorp, a nie Joachim odbył rozmowę z panią Chauchat w poczekalni do Behrensa (dla mnie to bardziej niedopuszczalne niż sugerowanie intymnego zbliżenia; wydarzenia, które narrator "Czarodziejskiej góry" cnajwyraźniej hciał przed czytelnikiem ukryć/przmilczeć). Romans z Rosjanką staje się główną osią fabularną filmu, co nie do końca przecież pokrywa się z powieścią, gdzie jest jednym z 3-4 równorzędnych wątków. Sanatoryjne życie oddane z pieczałowitością, lecz w efekcie w cieniu pozostały wszystkie symboliczne i filozoficzne treści "Czarodziejskiej góry": przygoda Castorpa w górach, jego sny, rozmyślania o czasie, geniuszu choroby itd. Nie poświęcono też wystarczająco wiele uwagi pojedynkowi Settembriniego i Naphty.
Miałam też zastrzeżenia co do niektórych postaci - pani Chauchat w filmie jest wyrachowaną i dystyngowaną damą, brak jej nonszalancji, poczucia humoru i swoistego "roztrzepania" swej książkowej odpowiedniczki (gdzieżby filmowa Kławdia myślała o obgryzaniu paznokci!). Jest taką famme fatale z przełomu wieków.
Wiele dialogów jest bezpośrednio zaczerpniętych z książki. Choć bywa, że zmianie ulega kontekst, w jakim się pojawiają - np. rozmowa towarzysza podróży Klawdii z Castorpem nie odbywa się przy łożu chorego Holendra, a w głównej sali po tym, jak przyłapał ich na pocałunku. Castorp wprawdzie mówi o szacunku, jakim darzy starszego mężczyznę, ale właściwie wykrzykuje to i odchodzi, nie nawiązuje z nim prawdziwej relacji, o jakiej mowa w książce. Kiedy stosunek Castorpa i Klawdii Peepekorn zbadał naocznie, a nie wydedukował z zachowania Niemca, sens stracił kolejny z kadrów i symboliczny buziak w czoło nad śmiertelnym łożem.
Zgadzam się, scena w poczekalni, obcesowy stosunek madame Ch. zupełnie nie odpowiada charakterystyce z książki i temu napięciu, które jest budowane wokół jej osoby z braku bezpośredniego kontaktu.
Subtelna więź pomiędzy Joachimem i Marusią również zmaterializowała się na ekranie w sposób bardziej dosadny, choć mimo wszystko jeszcze w miarę subtelny.
Te szczegóły fabularne (jest ich jeszcze sporo np. naga pierś Klawdii na obrazie Berehnsa) to jednak kwestie drugorzędne, również uważam, że niedostatecznie zajęto się rozważaniami filozoficznymi, z drugiej natomiast strony brakło filmowi tej lekkości, ironicznego dystansu do postaci, który w dziele Manna sprawia, że Castorpa można nawet polubić, uśmiechnąć się do niego z pobłażaniem. Tutaj nie udało mu się wzbudzić mojej sympatii.
Jestem po ponownym (z konieczności) seansie i podwyższyłam ocenę Czarodziejskiej.
Wydaje mi się, że paradoksalnie ekranizacja zyskuje, kiedy odsunie się ją odrobinę od książki, postrzegając jako osobne dzieło, posługujące się innym językiem. Dlatego ciekawie będzie nie tylko rejestrowanie zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru, a pytanie o przyczyny tych interpretacyjnych wyborów.
Podkreślenie wątku miłosnego było pewnie podyktowane jego potencjałem wizualnym. Z drugiej strony świetnie wpisuje się w ducha epoki. Eros i Tanatos to najważniejsze motywy dekadencji, wydobywając miłość, pożądanie reżyser sprawia, że silniej odcinają się, a jednocześnie splatają z nieodłącznym sanatorium cierpieniu. Nie bez powodu najbardziej nieprzystający do kondycji mieszkańców Beghofu wieczór karnawałowy, czyli u Manna "Noc Walpurgi" zajmuje centralne miejsce.
Filozoficzne dysputy przeniesione na ekran mogłyby okazać się nużące, zaburzyłyby napięcie. Ciekawe, że w scenach najgęstszych od słów kamera wędruje po całym otoczeniu, osobie wypowiadającej się, nie poświęcając natomiast wiele uwagi. W walce o duszę Castorpa podmiot owego sporu pozostaje nieco bierny, gdyby jednak bohater miał wypowiedzieć choć połowę swoich książkowych kwestii długość filmu gwałtownie by wzrosła. Jego niezdecydowanie zostało natomiast przedstawione symbolicznie, w idealnej symetrii i surowości pojedynku antagonistów.
Wydaje mi się, że między Kławdią a Hansem faktycznie doszło do zbliżenia. I to nie tylko w sensie rozmowy po balu. Pamiętajmy, że nie wszystkie wydarzenia tej nocy narrator nam przybliża. Pomija na przykład zupełnie moment, w którym Hans oddaje Kławdii ołówek :) Czemu miałby to robić, skoro do tej pory rejestrował życie bohaterów tak skrupulatnie? Mann po prostu, jak już ktoś napisał, nie wykłada kawy na ławę. I tyle.
Ja bym tak bardzo nie narzekał, bo nie pamiętam żeby kiedykolwiek film był lepszy od książki. Za to klimat życia sanatoryjnego, a także główni bohaterowie powieści, przedstawieni są w ciekawy i bardzo wiarygodny sposób. Rzeczą normalną dla mnie jest również to, że skoro film jest znacznie krótszy od książki, to reżyser musi się skoncentrować na najważniejszych według niego aspektach. Pomimo pewnych niedoskonałości i uproszczeń, warto było obejrzeć.