SPOILERY
Ten zupełnie nieznany średni metraż Zaorskiego to absolutnie pozytywne zaskoczenie dla mnie.
Wspaniała opowieść o seniorze rodu z prowincji i jego latorośli szukających swojego miejsca w wielkim świecie, jakim w latach 70. była Warszawa dla większości Polaków.
Oprócz smaczków, takich jak obraz stolicy, która przeżywała swój renesans - budowa mostu, wielki Pałac Kultury i Nauki, nowoczesne wtedy autobusy i samochody były dla wiejskich ludzi ogromnym przeżyciem.
To wszystko można obejrzeć na bardzo ładnych zdjęciach, do tego z niezłą muzyką.
Aklimatyzacja, związek rodzinny, chęć dzielenia się z rodziną zarobionymi pieniędzmi i jedzeniem, a także plany na przyszłość to główny temat "Chleba naszego powszedniego".
Zdecydowanie polecam.
Każdy widzi to, co chce widzieć. On rodzinie wysyłał pieczywo - przedziwne to było, takie dość nawet prymitywne. Jakby oni na wsi nie mieli rogali i bułek i on chciałby im to pokazać. Przecież pieczywa nie wysyła się w paczkach. Albo syn pracuje, a ojciec i tak mu musi wydzielać pieniądze w niedzielę - trochę to dziwne. Zabierał mu wypłatę? Albo nie pozwala mu się wpisać na listę obecności w pracy, robiąc mu pod górkę. Kto to widział, żeby ojciec synowi robił kłopoty w pracy? Odbiła jakaś palma? I w ogóle kto cieciowi dał taką władzę nad listą obecności? I jeszcze ta inspekcja mieszkania dziewczyny... Ostatnia scena fajna, ale sam ojciec nie wzbudzał jakiejś szczególnej sympatii.