Czy tylko ja widzę podobieństwo do "Misery" Kinga? Znana osoba uratowana przez swojego największego fana (w obu przypadkach są to wypadki samochodowe), który początkowo jest czuły i opiekuńczy, a potem wyłazi z niego całe zło i skopana psychika. W obu pojawia się też motyw obcinania nogi (choć w tym filmie jest to jedynie straszenie, jakby na siłę chcieli nawiązać właśnie do "Misery") i chcęć naprawienia czegoś, co z punktu widzenia wielbiciela w karierze owej znanej osoby nie wyszło (w "Misery" wskrzeszenie bohatera książki, tutaj ponowne kręcenie nieudanego teledysku). Moim zdaniem bardzo nieudany film, nie dorastający do pięt oryginałowi. To taka jakby spłycona wersja dla nastolatek (porywacz przez pół filmu nie wiedzieć czemu świeci gołą klatą).
Maine - tak często się przewija w filmach, serialach i grach, że nawet zapomniałam o nim wspomnieć. Czasem mam wrażenie, że w innych częściach świata już się nic nie dzieje ;)
Ogólnie to film o idiotce porwanej przez psychopatę. Podczas oglądania, nie da się tu kogokolwiek lubić ani z kimkolwiek utożsamiać. Kiedy ten psychol porywacz strzelał do jej menedżera i kumpla, a ta zepchnęła go ze schodów, nawet nie zabrała mu pistoletu, który wypadł mu z ręki, tylko pozostawiła leżący pistolet tuż obok porywacza. I pozwoliła, żeby przestrzelił oponę samochodu. A kiedy on groził jej bronią i kazał jej tańczyć, to nawet nie pomyślała, żeby mu powiedzieć, że gdyby naprawdę był jej fanem, to nie groziłby jej bronią. I że "Jak mogę się uśmiechać i sobie tańczyć, gdy do mnie celujesz?". Jasne, ten porywacz był durniem, ale mogła spróbować mu to powiedzieć, może by posłuchał.