@$%&$%@&*!%$#^&$#^&!$@%^!#^&#$@$!%^#@$@%^#$^!%$@%^# Wszystko "cacy" ale ten motyw z biczowaniem po jajach jest mocno przesadzony. Jak ktoś ma jaja to po jednym takim strzale prawodpodobnie straciłby przytomność z bólu
widziales kiedy zeby Bond stracil przytomnosc z bolu?
ogolnie "przesadzony" przy Bondzie to jakos nie pasuje. Bond jest Bondem i rozne "przesadzone" rzeczy robi. taka praca
masz racje robi przesadzone rzeczy, ale zobacz: jest lina z twardą końcówką, Bond dostaję jakieś 10 strzałów z całej siły na gołe jaja(same oglądanie tego nie jest przyjemne), które normalnie by były zmiażdżone po 5 strzale. On za to po 5 strzale się z niego śmieje mówiąc:"swędzi mnie tam, mógłbyś?" strzał "jeszcze raz. trochę bardziej w lewo." no bądźmy szczerzy to sensacja nie sc-fi :D. Jest taka zasada "facet drugiego faceta może uderzyć w jaja w 3 przypadkach:1:chroniąc życie swoje lub kogoś 2: jak uderzył kobietę 3 jak uderzył ciebie w jaja. W innym przypadkach to ciota. Ta zasada powstała dlatego, że to miejsce jest wrażliwe na ból jak żadne inne, Czy jesteś Tysonem czy Gracjanem R. to mocniejszy strzał spowoduje, że się zwiniesz jak kabel od odkurzacza. Trzeba mieć te jaja, żeby rozumieć o czym ja tu opowiadam :D
dostal 4 razy. przyed chwila widzalem te scene i liczylem. taka prymitywna tortura a taktyka Bonda jest zrozumiala bo pobuje sprowokowac Le Chiffra do negocjacji albo zeby szybciej z nim sknczyl. w konsekwencji dochodzi do tego drugiego tylko zjawia sie deus ex machina zjawia sie Mr. White.
no ja nie liczyłem, strzelałem, pomyliłem się sporo. Ty liczyłeś i też się pomyliłeś :D. 1 2 3(co jeden to mocniej) "mógłbyś?" 4 "bardziej w prawo" 5 "tak!!" koniec. Chyba jesteś kobietą, albo nigdy nie dostałeś w jaja. Rozumiem co wyżej napisałeś/aś, ja aby stwierdzam, że ta scena zahacza o sc-fi i psychika, charakter, mięśnie, bycie twardzielem, odporność na ból wszystko to nic nie znaczy podczas tortur na jaja. Lubie oglądać jak bohater filmu pokazuje charakter śmiejąc się w twarz gościowi, który go właśnie pobił z 5 kolegami - wtedy podziwiam takiego człowieka, ale to o czym piszemy... z tym reżyser przesadził. Bond to synonim prawdziwego faceta, a nie następca Terminatora.
nie pomylilem sie bo pierwszego udarzenia nie licze, dotknal go lekko. o moze nie bylo widac ze go boli? ciekawe co mial zrobic? proste dostal kilka razy pokazal ze jest twardzielem i mogla zaczac gadke. gdyby zaczal prosic od razu to nic by nie ugral. czy wytrzyma czy nie to zalezy od czlowieka. bardziej od psychiki niz odpornosci na bol. nie uwazam ze to jest normalne ale do Bonda pasuje. zwlaszcza ze jak mowia w filmie jest bylym SAS a na takich ludzi przyklada sie inna skale
Wiadomo wszem i wobec, że przy rekrutacji do brytyjskiego wywiadu wszczepiają człowiekowi tytanowe pancerze w jądra na wypadek tortur. Wie to każdy kto choć trochę interesuje się wywiadem lub czytał co nieco o technikach tortur przy użycie liny.
no wlasnie. bond krzyczal bo naprawde go jaja swedzialy i nie mial sie jak podrapac. trzeba nie miec jaj zeby nie wiedziec jakie to wkurzajace
Ile to razy darłem się wniebogłosy bo swędziały mnie jaja a pod ręką nie było liny...
"widziales kiedy zeby Bond stracil przytomnosc z bolu?" Hahahaha! Wtedy by dopiero przesadził! Dostałby gonga w klejnoty i >hyc!< traci przytomność. Le Chiffre stoi nad nim z miną kota srającego na pustyni: - Co jest?! - wpada White, posyła kulkę Chiffre'owi, Bond się budzi za 45 minut. :-)
No tak, tylko że w książce Fleminga była podobna scena tortur. Oto rozdział 17 "Casino Royale" opisujący tę scenę:
" Pokój był duży, pustawy, oszczędnie umeblowany w tanim stylu francuskiej secesji. Nie wiadomo, czy miał to być salon czy jadalnia, bo wątły z wyglądu kredens z lustrem, chlubiący się pomarańczową paterą na owoce o spękanej fakturze i dwoma świecznikami z malowanego drewna, zajmował prawie całą ścianę naprzeciw drzwi i gryzł się z wyblakłą różową sofą ustawioną po drugiej stronie pokoju.
Na środku, pod alabastrową lampą zwisającą z sufitu, nie było stołu, tylko kwadratowy poplamiony dywanik z futurystycznym wzorem w kontrastowych brązach.
Przy oknie stał dziwaczny, podobny do tronu, rzeźbiony dębowy fotel o siedzeniu z czerwonego aksamitu, niski stół z pustą karafką i dwiema szklankami oraz lekki fotel z wyplatanym trzciną siedzeniem bez poduszki. Na wpół przymknięte drewniane żaluzje zasłaniały widok z okna, rzucały natomiast pasy wczesnego słońca na nieliczne meble, na część jaskrawej tapety i brązowe deski brudnej podłogi.
Le Chiffre wskazał na wyplatany fotel.
– Doskonale się nada – rzekł do chudego. – Przygotuj go szybko. Gdyby się opierał, uszkodź go tylko trochę.
Odwrócił się do Bonda. W szerokiej twarzy nie było żadnego wyrazu, a w okrągłych oczach śladu zainteresowania. – Rozbieraj się. Za każdą próbę oporu Basil złamie ci jeden palec. Jesteśmy poważnymi ludźmi, a twoje zdrowie nas nie interesuje. Czy będziesz żył, czy umrzesz, zależy od wyniku rozmowy, którą teraz przeprowadzimy.
Zrobił gest w kierunku chudego i wyszedł z pokoju.
Pierwsza czynność chudego była dziwna. Otworzył ten sam nóż składany, którym ciął dach samochodu Bonda, wziął fotelik i szybkim ruchem wyciął z niego trzcinowe siedzenie.
Następnie wrócił do Bonda, wkładając otwarty nóż jak pióro do wewnętrznej kieszeni marynarki. Obrócił Bonda do światła i odwinął przewód z jego nadgarstków. Po czym szybko się odsunął i w jego prawej dłoni znów pojawił się nóż.
– Vite.
Bond stał rozcierając spuchnięte nadgarstki i zastanawiał się, ile czasu może stracić na opór. Trwało to tylko moment. Chudy postąpił krok do przodu, szybkim ruchem wolnej ręki chwycił za kołnierz jego smokingu i zdarł go w dół, unieruchamiając Bondowi ręce. Bond skontrował tradycyjnie ten stary policyjny chwyt, przypadając na jedno kolano, ale chudy przyklęknął razem z nim, jednocześnie przenosząc nóż za plecy Bonda. Bond poczuł, że grzbiet ostrza ześlizguje mu się po kręgosłupie. Dał się słyszeć syk rozcinanego nożem materiału. Nagle poczuł, że ma wolne ręce, a dwie połowy jego smokingu obwisły w przód.
Zaklął i wstał. Chudy już spokojnie trzymał nóż w pogotowiu, stojąc w poprzedniej pozycji. Bond zrzucił z rąk obie połowy marynarki na podłogę.
– Allez – rzucił chudzielec z nutką zniecierpliwienia w głosie.
Bond spojrzał mu w oczy i powoli zaczął zdejmować koszulę.
Le Chiffre cicho wrócił do pokoju. Trzymał dzbanek czegoś, co pachniało jak kawa. Postawił go na stoliku pod oknem. Obok dzbanka położył dwa inne, całkiem zwykłe przedmioty: metrową trzepaczkę do dywanów ze skręconej wikliny i nóż do krajania mięsa.
Usadowił się wygodnie na fotelu jak tron i nalał kawy do jednej ze szklanek. Nogą przyciągnął mniejszy fotel, którego siedzenie stanowiła teraz okrągła drewniana rama, i umieścił go dokładnie naprzeciw siebie.
Bond stał zupełnie nago pośrodku pokoju, z siniakami wyraźnie widocznymi na bladym ciele, z twarzą jak poszarzała maska wyczerpana i świadomości tego, co ma nastąpić.
– Siadaj tu – Le Chiffre kiwnięciem głowy wskazał fotel przed sobą.
Bond podszedł i usiadł.
Chudy wyjął kawałek przewodu. Przywiązał nim nadgarstki Bonda do poręczy fotela, a kostki do jego przednich nóg. Podwójnie złożony kabel przełożył mu przez pierś, pod pachami i za oparciem fotela. Węzły zawiązał bezbłędnie i nigdzie nie zostawił luzu. Wszystko to wrzynało się dotkliwie w ciało Bonda. Nogi fotela były osadzone szeroko i Bond nie mógł nim nawet zakołysać.
Więzień i już, nagi i całkowicie bezbronny.
Jego pośladki i dolne partie wystawały przez siedzenie fotela ku podłodze.
Le Chiffre skinął głową chudemu, który cicho wyszedł z pokoju i zamknął drzwi.
Na stoliku leżała para Gauloisów i zapalniczka. Le Chiffre zapalił papierosa i łyknął kawy ze szklanki. Następnie podniósł wiklinową trzepaczkę i oparłszy jej uchwyt wygodnie na kolanie, umieścił płaskie, trójlistne zakończenie na podłodze, dokładnie pod fotelem Bonda.
Spojrzał mu prosto w oczy, uważnie, niemal pieszczotliwie. Potem jego nadgarstek podskoczył nagle na kolanie.
Efekt był zaskakujący.
Ciało Bonda zgięło się w odruchowym skurczu. Twarz ściągnęła mu się w bezgłośnym krzyku, a wargi odsłoniły wszystkie zęby. Głowa odskoczyła mu w tył, ujawniając napięte ścięgna szyi. Na całym ciele wyskoczyły przez moment węzły mięśni, palce u rąk i nóg zacisnęły się, aż zupełnie zbielały. Potem zwiotczał, a na skórze wystąpiły szybko rosnące krople potu. Wyrwał mu się głęboki jęk.
Le Chiffre poczekał, aż otworzy oczy.
– Widzisz, drogi chłopcze? – posłał mu całą gębą miękki uśmiech. – Czy sytuacja jest już całkiem jasna?
Kropla potu kapnęła z podbródka Bonda na jego nagi tors.
– No! to bierzmy się do roboty i spróbujmy jak najszybciej skończyć z tym bigosem, w który tak niefortunnie się wpakowałeś. – Popykał wesoło papierosem i ostrzegawczo stuknął w podłogę pod fotelem Bonda swym straszliwym i absurdalnym narzędziem.
– Mój drogi chłopcze! – rzekł Le Chiffre po ojcowsku. – Zabawa w Indian skończyła się, koniec. Miałeś pecha wdepnąć w zabawę dla dorosłych i już się przekonałeś, że to bolesne. Nie jesteś przygotowany, mój drogi chłopcze, do zabaw z dorosłymi i twoja niania w Londynie głupio zrobiła, posyłając cię tutaj z łopatką i wiaderkiem. Bardzo a bardzo głupio! i bardzo dla ciebie nieszczęśliwie.
Ale dość tych żartów, mój drogi, choć nie wątpię, że chciałbyś, abym kontynuował tę pouczającą historyjkę ku twej przestrodze.
Nagle porzucił żartobliwy ton i spojrzał na Bonda ostro, jadowicie.
– Gdzie są pieniądze?
Bond popatrzył na niego bez wyrazu przekrwionymi oczyma.
Znów szarpnięcie nadgarstkiem w górę i znów całe ciało Bonda zwinęło się z bólu.
Le Chiffre zaczekał, aż udręczone serce znów zacznie pompować krew nieco spokojniej i zmętniałe oczy Bonda znów się otworzą.
– Może przyda się wyjaśnienie – rzekł Le Chiffre. – Zamierzam w dalszym ciągu atakować wrażliwe części twego ciała, aż odpowiesz na moje pytanie. Nie znam litości i nie ustąpię. Nikt nie zainscenizuje ratunku w ostatniej chwili i nie istnieje możliwość ucieczki. To nie romans awanturniczy, w którym czarny charakter ponosi w końcu porażkę, a główny bohater dostaje medal i żeni się z dziewczyną. Niestety, w prawdziwym życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Jeśli nadal będziesz uparty, zostaniesz poddany torturom aż do granicy szaleństwa, a potem przyprowadzimy dziewczynę i do niej się zabierzemy na twoich oczach. Gdyby i to nie wystarczyło, umrzecie oboje bolesną śmiercią, a ja, chociaż z niechęcią, zostawię tu wasze ciała i wyjadę za granicę do czekającego na mnie wygodnego domu. Tam podejmę swą pożyteczną i zyskowną karierę, aby w spokoju dożyć sędziwej starości na łonie rodziny, którą niewątpliwie założę. Tak więc, drogi chłopcze, sam widzisz, ze nie mam nic do stracenia. Jeżeli oddasz pieniądze, to tym lepiej. Jeżeli nie, wzruszę ramionami i odejdę.
Przerwał i uniósł lekko nadgarstek na kolanie. Bond aż się skurczył, choć wiklinowa plecionka ledwo go dotknęła.
– Ty natomiast, mój drogi, możesz jedynie mieć nadzieję, że oszczędzę ci dalszego bólu i daruję ci życie. To jedyna twoja nadzieja. Absolutnie jedyna.
Więc?
Bond zamknął oczy i czekał na ból. Wiedział, że najgorszy jest początek. Ból narasta parabolicznie do punktu szczytowego, a potem nerwy już są przytępione i reagują coraz słabiej, aż do utraty przytomności i śmierci. Mógł tylko modlić się o przesilenie, modlić się, żeby duch jego wytrzymał do tego momentu, a potem pogodzić się z długim zjazdem w ostateczną ciemność.
Koledzy, którzy przetrwali tortury niemieckie i japońskie, mówili mu, że pod koniec nadchodzi cudowny okres ciepłej ospałości zmierzający jakby do seksualnego zmierzchu, gdzie ból zmienia się w przyjemność, a strach i nienawiść do oprawców w masochistyczne urzeczenie. Dowiedział się, że ostateczną próbą woli jest, aby nie zdradzić się z tą formą zamroczenia. Niech tylko zaczną cię o to podejrzewać, to albo zabiją od razu, zaoszczędzając sobie dalszego wysiłku, albo dadzą ci przyjść do siebie na tyle, żeby nerwy z powrotem odpełzły na drugą stronę paraboli. Potem zaczną od nowa.
Odrobinę uchylił powiek.
Le Chiffre czekał na to i trzepaczka odbiła się od podłogi niby grzechotnik. Uderzała raz po raz, aż Bond z krzykiem podskakiwał w fotelu jak marionetka.
Le Chiffre przestał bić dopiero, gdy w udręczonych skurczach Bonda pojawił się ślad ospałości. Chwilę siedział sącząc kawę i lekko się marszcząc: chirurg obserwujący kardiograf podczas trudnej operacji.
Gdy powieki Bonda zadrgały i odsłoniły oczy. Le Chiffre znów do niego przemówił, ale już z nuta zniecierpliwienia.
– Wiemy, że pieniądze są gdzieś w twoim pokoju. Dostałeś czek na czterdzieści milionów franków i wiem, że wróciłeś do hotelu, żeby go ukryć.
Przez chwilę Bond zastanawiał się, skąd ta pewność.
– Ledwie wyszedłeś do klubu nocnego – ciągnął Le Chiffre – czwórka moich ludzi przeszukała twój pokój.
Muntzowie musieli pomagać, pomyślał Bond.
– Sporo znaleźliśmy w twoich dziecinnych kryjówkach. Rezerwuar w ustępie dał nam interesującą książeczkę szyfrów, jeszcze trochę twoich papierów znaleźliśmy na tylnej ściance jednej z szuflad, przyklejonych taśmą. Wszystkie meble zostały rozmontowane, a ubrania, zasłony i pościel pocięte. Przeszukano każdy centymetr pokoju i wydobyto całą instalację. Bardzo nieszczęśliwie się dla ciebie składa, że nie znaleźliśmy czeku. Gdyby nam się udało, leżałbyś teraz wygodnie w łóżku, zapewne z piękną panną Lynd, a nie to!
Smagnął w górę.
Przez czerwona mgłę bólu Bond pomyślał o Vesper. Wyobrażał sobie bez trudu, jak jej zażywają dwaj rewolwerowcy. Wykorzystają, co się da, zanim Le Chiffre po nią pośle. Pomyślał o grubych, wilgotnych wargach Korsykanina i o powolnym okrucieństwie chudego. Że też została w to wciągnięta, nieszczęsna! Cholerne biedactwo.
Le Chiffre znów coś mówił.
– Tortury to straszna rzecz – powiedział zaciągając się świeżym papierosem – ale dla kata prosta, zwłaszcza kiedy pacjent – uśmiechnął się przy tym słowie – jest mężczyzną. Bo widzisz, drogi panie Bond, wówczas nie ma potrzeby wdawać się w subtelności. Tym prostym narzędziem, albo prawie każdym przedmiotem, zadaje się mężczyźnie tyle bólu, ile jest możliwe lub konieczne. Nie wierz temu, co piszą w książkach o wojnie. Nie ma nic gorszego. To nie tylko doraźne męczarnia, ale i myśl, że stopniowo unicestwia się twoją męskość i że w końcu, jeśli nie ustąpisz, przestaniesz być mężczyzną.
To żałosna i straszna myśl, mój drogi Bondzie, długi łańcuch Tortur dla ciała i umysłu, a potem ostatni moment błagalnego wrzasku, żebym cię zabił. Wszystko to cię nie ominie, chyba że powiesz, gdzie schowałeś pieniądze.
Nalał sobie jeszcze kawy i wypił ją do dna. Zostały mu brązowe ślady w kącikach ust.
Wargi Bonda skręcały się. Usiłował coś powiedzieć. W końcu wyskrzeczał: – Pić! – Jego wysunięty język przemknął po wysuszonych wargach.
– Oczywiście, mój drogi chłopcze! nie pomyślałem. – Le Chiffre nalał kawy do drugiej szklanki. Podłoga wokół fotela Bonda skropiona była rzęsiście potem.
– Przecież musimy ci naoliwić język.
Położył rękojeść trzepaczki na podłodze, między swymi grubymi nogami, i dźwignął się z fotela. Stanął za Bondem, uchwycił garść jego czarnych, mokrych włosów i przemocą odchylił mu głowę do tyłu. Wlewał mu kawę do gardła małymi łykami, żeby się nie zakrztusił. Wreszcie puścił i głowa z powrotem opadła na piersi. Wrócił do fotela i podniósł trzepaczkę.
Bond uniósł głowę i wychrypiał:
– Co ci przyjdzie z pieniędzy. – Skrzek wydobywał się mozolnie. – Policja wytropi.
Głowa znów opadła mu na piersi; mówienie go wyczerpało. Trochę, ale tylko trochę przesadzał z tym załamaniem fizycznym. Byle zyskać na czasie i odwlec kolejny moment udręki.
– Aha, zapomniałem ci powiedzieć, mój drogi – Le Chiffre posłał mu wilczy uśmiech. – Po naszej partyjce w kasynie spotkaliśmy się i wspaniałomyślnie zgodziłeś się na jeszcze jedno rozdanie: tylko dwaj. Był to szlachetny gest. Typowy dla angielskiego dżentelmena. Niestety ... przegrałeś! i tak cię to wytrąciło z równowagi, ze postanowiłeś natychmiast wyjechać z Royale w nieznane miejsce. Ponieważ jesteś dżentelmenem, postąpiłeś bardzo uprzejmie i zostawiłeś mi karteczkę z wyjaśnieniem tych okoliczności, żebym nie miał trudności z podjęciem czeku. Widzisz, drogi chłopcze, pomyślano o wszystkim i nie musisz się o mnie martwić. – Zaśmiał się grubo.
– To co, jedziemy dalej? Czasu nam nie brakuje i szczerze powiedziawszy, ciekawi mnie, jak długo można wytrzymać tę formę ... ee ... perswazji. – Złowróżbnie zagrzechotał trzepaczką o podłogę.
Więc o to chodzi, pomyślał Bond już beznadziejnie. To nieznane miejsce będzie pod ziemią, pod wodą, albo jeszcze prościej: pod rozbitym Bentleyem. No cóż, skoro i tak ma umrzeć, to można już pójść na ostre. Nie spodziewał się, że Mathis czy Leiter dotrą do niego na czas, ale istniała przynajmniej szansa, że Le Chiffre im nie ujdzie. Chyba dochodzi siódma. Samochód mogli już znaleźć. Dobrego wyjścia nie było, ale im dłużej Le Chiffre go torturuje, tym pewniejsza staje się zemsta.
Bond podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
Porcelana białek w czerwonych żyłkach. Jakby patrzył na dwie czarne porzeczki ugotowane we krwi. Reszta szerokiej twarzy była żółtawa, z wyjątkiem miejsc, gdzie wilgotną skórę pokrywała gęsta czarna szczecina. Zaginające się w górę smużki czarnej kawy w kącikach ust przyprawiały mu fałszywy uśmiech, a cała twarz była z lekka prążkowana światłem spoza żaluzji.
– Nie – rzekł.
Le Chiffre odchrząknął i z furią wziął się znów do roboty. Czasami powarkiwał jak dziki zwierz.
Po dziesięciu minutach Bond szczęśliwie zemdlał.
Le Chiffre od razu przerwał. Otarł pot z twarzy kolistym ruchem wolnej ręki. Następnie spojrzał na zegarek i jakby się zdecydował.
Podniósł się i stanął za bezwładną, ociekającą postacią. Bond miał twarz i ciało powyżej pasa białe jak wosk. Ponad sercem skóra leciutko drgała: gdyby nie to, wyglądałby jak martwy.
Le Chiffre złapał Bonda za uszy i brutalnie zakręcił. Pochylił się w przód i kilka razy mocno uderzył go w twarz. Za każdym razem głowa Bonda przelatywała z boku na bok. Jego oddech się z wolna pogłębił. Z bezwładnie rozdziawionych ust wydobył się zwierzęcy jęk.
Le Chiffre wziął szklankę z kawą i wlał jej trochę Bondowi do ust, a resztą chlusnął mu w twarz. Oczy Bonda się powoli rozwarły.
Le Chiffre wrócił na fotel i czekał. Zapalił papierosa. Wpatrzył się w kałużę krwi rozbryzganą na podłodze, pod znieruchomiałym ciałem.
Bond znów jęknął żałośnie. Dźwięk był nieludzki. Otworzył oczy i wybałuszył się mętnie na swego oprawcę.
Le Chiffre przemówił.
– To wszystko, Bond. Teraz cię wykończymy. Rozumiesz? Nie zabijemy cię, tylko wykończymy. A potem sprowadzimy dziewczynę i zobaczymy, czy uda się coś wyciągnąć z tego, co po was zostanie.
Sięgnął do stołu.
– Pożegnaj się z nim, Bond. "
Całe "Casino Royale" Iana Fleminga jest na moim koncie na chomikuj. Mój nick: Rosa2207.