Nigdy nie lubiłam takich wyciskaczy łez. Łatwo jest grać na emocjach widowni muzyką i scenami, trudniej jest trzymać sensowny poziom. Po tym filmie jednak wymiziałam bardzo mocno swojego seniora Golden Retrievera, wtuliłam się w futro na jego szyi... i poczułam guza. Gdyby nie ten film, nie to rozpaczliwe prawie tulenie się do 11-latka, zapewne wiele więcej czasu zajęłoby mi wykrycie guzów. Okazało się, że pies ma chłoniaka, który zajął śledzionę i przeszedł do węzłów chłonnych. Dzięki umiarkowanie szybkiej reakcji, mieliśmy jeszcze prawie dwa lata razem - dwa lata spacerów do parku, kąpieli w rzece i psich harców. Za to wszystko jestem ogromnie wdzięczna "Był sobie pies".