Któż nie zna baśni o Kopciuszku? Tą osobą na pewno nie jest norweska reżyserka Emilie Blichfeldt, która z nieco złowieszczej wersji popularnej historii postanowiła uczynić swój pełnometrażowy debiut. Bohaterką Brzydkiej siostry jest Elvira (świetna rola Lei Myren), marząca o tym, by los w końcu się do niej uśmiechnął. Największą przeszkodą, aby podbić serce księcia, a tym samym rozpocząć nowe, lepsze życie, okazuje się jej przyrodnia siostra. Mając świadomość, że trudno będzie się jej równać z czarującą Agnes (Thea Sofie Loch Næss), Elvira nie cofnie się przed niczym, byle tylko zostać królową balu. Istnieje wiele lokalnych wersji baśni o Kopciuszku, ale Blichfeldt zdecydowanie najbliżej do mroku braci Grimm. Jej film to body horror, który dobrze wpisuje się w popularną ostatnimi czasy, za sprawą Titane czy Substancji, poetykę, ale czerpie też inspiracje z kina Davida Cronenberga. Norweska reżyserka, posługując się formułą kina kostiumowego, opowiada o bardzo aktualnych problemach – dyktacie piękna, niezdrowych wzorcach czy tym, jak zmienia się ciało.