PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=360025}

Bezkresne morze Sargassowe

Wide Sargasso Sea
2006
5,2 434  oceny
5,2 10 1 434
Bezkresne morze Sargassowe
powrót do forum filmu Bezkresne morze Sargassowe

Zbyt często, a czasem zupełnie niepotrzebnie próbuje się w komentarzach łączyć "Szerokie/Bezkresne morze Sargassowe" z losami Jane Eyre. Celem Jean Rhys nie było napisanie "Wcześniejszych przygód Rochestera i jego obłąkanej żony". Jest to zupełnie osobna historia i bez urazy wobec pisarstwa Charlotte czy Emily Brontë - o dużo głębszym i szerszym podłożu i ciężarze gatunkowym.
O ile Brontë skupiały się na psychologicznych portretach i losach postaci wrośniętych i uzależnionych od miejsca i bardzo brytyjskich (jakże stabilnych, żeby nie powiedzieć SKOSTNIAŁYCH) realiów epoki - o tyle Rhys interesuje sytuacja zarówno konkretna jak i uniwersalna. To proza o sto lat późniejsza, dojżalsza, bardziej wrażliwa na problemy społeczne, kulturowe a nawet polityczne. Stąd porównania "białej" kultury angielskiej z poczuciem bezkarności białych w koloniach, a potem ich niezależnie od wcześniejszych postaw trudna sytuacja po abolicji już w 1 połowie XIX wieku, kiedy nagle ci mniej majętni i uprzywilejowani biali stali się (tutaj przykładowo) na Jamajce obywatelami drugiej kategorii. Problem dotyczący nie tylko Indii Zachodnich, ale kolonii w ogóle (szczególnie potem, w XX wieku), kiedy po abolicji, czy odzyskaniu niepodległości stosunki ludności kolorowej i białej stały się wrogie i często nie do zniesienia. Nie chodzi o rdzenną ludność podbitą w XVI czy XVII wieku (zazwyczaj już nieliczną) a zasymilowanych od pokoleń potomków afrykańskich niewolników, którzy się z potomkami równie dawno lub nawet wcześniej osiadłych białych nie potrafili w nowej sytuacji polityczno-społecznej odnaleźć, a rasizm jak dawno dotąd zaczał agresywnie działać w obie strony.
W powieści Rhys najważniejsza jest wrażlliwość na losy wygnańców, przesiedleńców, wynarodowionych zmuszonych często do diametralnej zmiany życia, utraty korzeni kulturowych, a wreszcie na upodmiotowienie kobiet - w kulturach postkolonialnych kolorowych i mieszanych nawet większe niż wśród białych.
Mimo wielu różnych skrótów i różnic odmienność postaci Berty i Antoinette jest porównywalna i w powieściach i w ich ekranizacjach.
Antoinette to nie ten niemy potwór trzymany na poddaszu Thorfield Hall - to piękna kobieta z krwi i kości, ale Kreolka z piętnem braku przynależności: ani biała, ani czarna, z piętnem matki - wariatki, ale nie z powodu choroby, lecz zaszczutej i ubezwłasnowolnionej, kiedy po stracie syna w pożarze próbowała tę stratę pomścić. Pamiętajmy, że nawet jeszcze w 2 poł XX wieku w wielu "cywilizowanych" krajach za niewygodne dla rodziny zachowanie, czy roszczenia można było umieścić człowieka (szczególnie kobietę) bezterminowo w psychiatryku (czymkolwiek taki przybytek był w różnych czasach).
Młoda dziewczyna o niespożytej sile witalnej, potrzebie niezależności, ale z cieżką traumą po matce - kiedy uświadomiła sobie, że jej małżeństwo to jedna wielka ale już nieowracalna pomyłka, reaguje autodestruktywnie, agresją, zdradą, alkoholizmem, szczególnie widząc, że nie jest i nie ma szans być kochana, a prędzej znienawidzona. Mogła więc dopiero wtedy naprawdę oszaleć, szczególnie wywieziona z ojczystych tropików na angielskie pustkowie, a tam zamknięta jak w więzieniu. To nie jest historia biednego Anglika, którego na Jamajce spotkał los przedstawiony przez Charlotte Brontë.
U Rhys historia zarówno Antoinette jak i Rochestera to dwa osobne dramaty ludzi, którzy nie potrafią sobie poradzić w realiach świata w którym przyszło im żyć, uwierają i ranią ich pęta kulturowe społeczne i prawne, a na to wszystko nakładają się tajemnice rodzinne, "szaleństwo", a raczej "tylko" chorobliwe uprzedmiotowienie kolejnych pokoleń kobiet, bezradność i frustracja rodzinnymi i prawnymi uwarunkowaniami Rochestera, jako młodszego - zmarginalizowanego syna.
"Szerokie/Bezkresne morze Sargassowe" to opowieść dwojga bardzo młodych ludzi którzych stanowczo zbyt szybko połączyła wielka namiętność, a dotychczasowa samotność i próba za wszelką cenę odmienienia swoich losów uczyniła ich ślepimi na wszellkie inne okoliczności od których zależy SZCZĘŚCIE. Coś, co powinno było pozostać dla obojga egzotycznym epizodem stało się dla nich (nie bez udziału osób trzecich) piekłem na wiele lat, a dla Berty - do końca życia.
Wydaje mi się, że o ile Berta u Brontë jest tylko gotycką przeszkodą - widmem przeszłości zamykającym Rochestrowi już po wielu latach od ślubu drogę do szczęścia, to Antoinette u Rhys jest o tyle piękna co tragiczna i trudno byłoby obarczać ją winą za cokolwiek się w jej życiu wydarzyło. MOżna powiedzieć, że życie i okoliczności przerosły jej możliwości percepcji.

ocenił(a) film na 9
lilo61

Ładna wypowiedź, tylko 2 uwagi.
Primo, dojrzalsza, nie dojżalsza, secundo - "Jane Eyre" to na pewno nie mniej dojrzała powieść niż pisarstwo pani Rhys. Ani też powieść podejmująca mniej ważny temat niż "Bezkresne Morze Sargassowe".

"o dużo głębszym i szerszym podłożu i ciężarze gatunkowym."

Co to - to na pewno nie. "Jane Eyre" podejmuje tematy tak samo ważne i aktualne, mało tego - "O ile Brontë skupiały się na psychologicznych portretach i losach postaci wrośniętych i uzależnionych od miejsca i bardzo brytyjskich" - to też nieprawda. Książki obu sióstr Bronte są uniwersalne i podejmują tematy równie istotne i dużo "cięższe" niż to, co piszesz o pani Rhys. Z całym szacunkiem dla pani Rhys.

littlelotte52996

Sorry za "ż" - to wypadek, nie dowód na cokolwiek oprócz zmęczenia.
Nie wydaje mi się, żeby było to najszczęśliwsze miejsce na wymianę zdań o UNIWERSALNEJ literaturze, ale skoro wyrywasz z kontekstu moje słowa i starasz się bronić czegoś, czego ja nie atakuję - to odpowiem.
Jeżeli uważasz, że "to nieprawda" że "Bronte skupiały się na portretach i losach postaci wrośniętych i uzależnionych od miejsca i bardzo brytyjskich [...] realiów epoki" - to:
a) albo nie wiesz o czym pisały siostry Bronte
b) albo nie masz pojęcia o angielskich realiach 1 połowy XIX i ich porównaniu z realiami dowolnego kraju na kontytencie czy w koloniach:(
Nie było moim zamiarem atakowanie pisarstwa sióstr Bronte i zaznaczyłem to w swojej wypowiedzi ("bez urazy...").
Próbując się wypowiadać krytycznie na temat literatury trzeba pamiętać, że każda epoka (jak w każdej dziedzinie) ma swoje sukcesy i porażki, a twórczość zalety i wady. Siostry Bronte były prowincjonalnymi niedokształconymi ubogimi pannami z wiejskiej plebanii, którym wrodzony talent i wrażliwość pozwoliły na napisanie po jednej - niezwykłej z uwagi na osoby autorek jak i na ograniczenia epoki - powieści. Można użyć argumentu, że żyły w czasach, kiedy dobrze, że w ogóle znały abecadło, ale to nie jest dobry argument przy ocenie ich twórczości.
Szczęściem dla ich pisarstwa, nie porwały się na nic ponad opisy otoczenia i postaci, z którymi miały na co dzień styczność, co pozwoliło im dając światu dwa dosyć gotyckie w charakterze i poruszające romansidła - podarować bardzo wierny obraz niewielkiego skrawka świata który dobrze poznały. Nawet największy fan/fanka tych utworów musi sobie zdawać sprawę, że jedyne co je wyróżnia spośród wielu podobnych to właśnie owa gotycka ponurość miejsc i brutalność niektórych postaci. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego ponad to, oraz osoby autorek. W tym samym czasie ich rówieśnik niejaki Charles Dickens szokował czytelników realizmem sypiąc powieściami jak z rękawa, będąc literackim odpowiednikiem kontytnentalnego Victora Hugo i podobnie jak on - swoją wnikliwością skupioną na zwykłym człowieku zmieniał społeczeństwo, świat i epokę. Na tym tle powieści Bronte to dzisiejsze Herlequiny.
Już blisko 50 lat wcześniej choćby Jane Austen nie epatując "grozą" potrafiła roztoczyć o wiele szerszą i bardziej wnikliwą panoramę nie tylko pojedyńczych postaci, ale współczesnego jej społeczeństwa w ogóle. I o ile powieści w/w pisarek można lubić bardziej lub mniej - nie ma sensu się upierać przy bałwochwalczych peanach i uniwersalności prozy Bronte. Jest tak uniwersalna, jak trawa na łące i mniej lub bardziej udane związki między ludźmi na dalekiej prowincji, gdzie nic istotnego dla universum nigdy się nie dzieje.
Blisko 50 lat temu mało znana pisarka (wielbicielka Jane Eyre) zafascynowana najbardziej niezwykłą, budującą cały klimat powieści, a jednak pozbawioną przez Bronte prawa głosu postacią Berty Rochester - poświęciła jej jedną ze swoich książek w których niezmiennie poruszała tematykę dominacji, zniewolenia, wynarodowienia, wykorzenienia, upodlenia zarówno kobiet jak i całych nacji szczególnie w warunkach kolonialnych i postkolonialnych. Oczywiście od pierwszego wydania powieść ma całe tabuny przeciwników (przeciwniczek), bo swoją wnikliwością zamienia jeden trybik nakręcający dawno powstałą fabułę Jane Eyre - pozwala Bercie mówić. A Berta - Antoinette opowiada inną wersję wydarzeń, niż u Bronte opowiada ukochany Jane Eyre. To smutne, że część XX-wiecznych czytelników zachowuje się jeszcze mniej tolerancyjnie niż angielski, wczesnowiktoriański zaścianek:(.
Na szczęście jest i druga część odbiorców i od lat "Szerokie morze Sargassowe" jest na listach najlepszych XX-wiecznych anglojęzycznych powieści zarówno w Random House jak i Time.
Dojrzałość i ciężar gatunkowy powieści Rhys polega na tym, że (już to raz napisałem, ale może nie zauważyłaś) powstała ponad 100 lat później, co pozwoliło autorce na niczym nie skrępowane spojrzenie na poruszane przez nią problemy z 1 poł. XIX wieku i swobodną wypowiedź na tematy, które za czasów Bronte były tabu nawet dla ludzi wykształconych i obytych w świecie oraz nawet nie do pomyślenia do roztrząsania nie tylko przez kobietę w tzw. towarzystwie:( Oprócz stosunków międzyludzkich, charakterów, uczuć, otrzymujemy i społeczną i psychologiczną panoramę kolonialnego tygla kulturowego z wszystkimi zaszłościami i konsekwencjami działalności kolonizatorów. Niezależnie w którą stronę świata poza Europę się spojrzy - sprawy te były i są uniwersalne do dzisiaj i do dzisiaj stanowią zarówno lokalny jak i międzynarodowy prawdziwy PROBLEM.
Każdy ma prawo stawiać na półce wyżej od innych swoje ulubione tytuły, choćby nie najwyższych lotów. Fajnie jest pozostać im wiernym mimo poszerzaniu horyzontów. Wypada jednak umieć określić ich miejsce i znaczenie w światowym szeregu tytułów.
Jeżeli pensjonarska fascynacja prozą Bronte nie pozwala Ci zauważyć wyższości literatury poruszającej problemy o wadze życia od stuleci dla całych społeczeństw i nacji, a w szczególności dla kobiet - nad uczuciową burzą na wczesnowiktorianskim trawniku czy wrzosowisku to ewidentnie należałoby się jeszcze sporo podszkolić:)

ocenił(a) film na 9
lilo61

O "Bezkresnym Morzu Sargassowym" czy tam "Szerokim Morzu Sargassowym", bo już się pogubiłam w tytułach, nie będę dyskutować - niestety nie czytałam. Za to co do powieści sióstr Bronte - niestety, ale się mylisz :(

"Na tym tle powieści Bronte to dzisiejsze Herlequiny."

Powieści Bronte przeszły do kanonu literatury angielskiej nie z tych powodów, które wypisałaś. Są tak słynne, bo... Ale może od początku:

a) JANE EYRE autorstwa Charlotte Bronte.

"Niepodobna było tego dnia wyjść na spacer". Już pierwsze zdanie informuje nas o jakimś więzieniu. Właściwie cała pierwsza sekwencja - sekwencja, którą podczas pierwszego czytanie umyka, pod wpływem dalszego natłoku zdarzeń, ba! wydaje się kompletnie bez znaczenia - jest ucieczką z więzienia w więzienie. Zresztą podobnie jak cała powieść.
Pada deszczem. Jane zostaje w domu, zaszywając się w swoim własnym, prywatnym więzieniu - w kąciku z książką. Ale z jaką książką! "Historia ptaków brytyjskich" - a Jane interesują w niej właściwie tylko obrazki - obrazy ptaków, personifikacji wolności. Ale i z tego "więzienia", będącego tak naprawdę namiastką wolności, jedyną na jaką stać wiktoriańską sierotę - zostaje wyrwana. A wyrywa ją z niego jej kuzyn, John Reed, który potem ginie... z nadmiaru wolności, jeśli mogę tak się wyrazić. W ogóle mam wrażenie, że Charlotte Bronte usiłuje na powiedzieć, że kobiety lepiej potrafią wykorzystać swoją wolność niż mężczyźni - przykładem może być właśnie John, który ginie z przepicia i hazardu, no i sam pan Rochester - który swoją wolność przypłacił zniszczonym życiem i powolnym staczaniem się. Ale też nie wszystkie kobiety potrafią wykorzystać wolność, bo - zdaniem Charlotte - najpierw powinny uświadomić sobie jej potrzebę. Myślisz, że przemowa Elizy, na całą stronę, jest tam sobie a muzom? Ani Eliza, ani Georgiana nie potrafią korzystać z wolności, która nagle została im dana. Ale sympatia Jane minimalnie przechyla się w stronę Elizy - ona przynajmniej sobie uświadamia fakt, że jest wolna, ale tego nie chce, jest tym wręcz przerażona, sama narzuca sobie sztuczne i bezwartościowe obowiązki, a w końcu - obawiając się odpowiedzialności - zdradza własne ideały i wychowanie, zmieniając wiarę - byle nie zostawać sama. Z kolei Georgianą Jane tylko gardzi – ona nawet nie zdaje sobie sprawy, że jest wolna.
Dalej ma miejsce scena jak z gotyckiego horroru - oczywiście mam na myśli scenę, w której Jane trafia do czerwonego pokoju. Trochę później pada kwestia: "(...)nie, nie miałam w sobie dosyć bohaterstwa, by chcieć kupić wolność za cenę wyjścia ze swej sfery". Jak bardzo zmieni się punkt widzenia Jane - z tego miejsca czytelnik nie ma jeszcze o tym pojęcia – ale zmieni się diametralnie. Dla małej Jane bieda oznacza poniżenie, dla dorosłej – poniżeniem jest bogactwo.
Jest też w "Jane Eyre" cała masa służby, osób prostych, którymi Jane gardzi, ale o to mniejsza. Jedną z tych postaci jest Bessie - osoba dobra, ale płytka i niezdolna do zrozumienia, w pewnym sensie podobna do Georgiany, którą zresztą uwielbia - "taka piękność jak panna Georgiana byłaby bardziej wzruszająca w tym położeniu". Naprawdę tragiczną postacią w tej rodzinie jest jedynie Eliza - wie, że może być wolna, ale nie potrafi, mimo wszystko Jane przynajmniej tego chce - Eliza nie umie nawet pragnąć. Dziewczynka, która jako dziecko zachowuje się jak „bankier” albo raczej „lichwiarz” rodziny, stanie się później zimną, niechętną światu, nieszczęśliwą kobietą.
Ale wracając do Jane. Głównym zarzutem skierowanym do niej jest „obłuda i kłamstwo”. Kłamstwo – bo wiktoriańska sierota, która w dodatku jest tylko kobietą odważyła się coś komuś zarzucić. „Ja nigdy nie zawiniłam kłamstwem! – zawołałam dzikim, podniesionym głosem”. Żeby w pełni zrozumieć ten fragment trzeba mieć niewielką wiedzę o wieku XIX i ówczesnym wychowaniu (nie mówię, że jej nie masz, bo z Twojej wypowiedzi wynika, że masz, i to niemałą). XIX-wieczna sierota powinna być zawsze i w każdej sytuacji posłuszna „dobrodziejce”, choćby owa dobrodziejka wcale ani dobra ani święta nie była, a wręcz przeciwnie. Sieroty były „na początku łańcucha pokarmowego”, a ich oskarżenia – skierowane przeciwko rzekomym dobroczyńcom w XIX w. były wręcz skandaliczne. Zwłaszcza, że pani Reed właściwie nie krzywdzi Jane jakoś specjalnie – jak na standardy owych czasów, oczywiście. Tak więc, współcześni Charlotte Bronte przyjęliby raczej zachowanie Jane jako rażące, oburzające, wręcz niedopuszczalne.
No więc dalej Jane jedzie do Lowood. Poznaje tam wiele osobowości, które w dużej mierze kształtują jej postrzeganie rzeczywistości, przede wszystkim pannę Temple i Helenkę Burns. Co do tej pierwszej – panna Temple to istna (jak wskazuje nazwisko) świątynia Jane, kreowana na ideał damy, piękna, inteligentna, elegancka, i zarazem zaradna, odpowiedzialna, dość „buntownicza”.
Drugą osobą, chyba ważniejszą, jest Helen Burns. Helenka jest pozornie bardzo bierną, delikatną, eteryczną osóbką, ale dlaczego w takim razie jej nazwisko brzmi Burns (płomienie)?
Jane poznaje Helenkę, kiedy prosi ją o objaśnienie napisu „Tak niechaj świeci światłość wasza przed ludźmi, aby widzieli uczynki wasze dobre i chwalili Ojca waszego, który jest w niebiosach” z Ewangelii Św. Mateusza. Czytelnik, śledząc akcję nie zastanawia się nad tym napisem, co nie oznacza automatycznie, że jest on kompletnie bez znaczenia. Zauważ, że to hasło mogłoby być wręcz hasłem, mottem, motywem przewodnim zachowania Jane od tej chwili. Napis właściwie opisuje Helenkę albo raczej zapowiada ogromną zmianę w dotychczasowym „niebożnym” życiu Jane. Napis napisem, dla małej Jane jest tylko niezrozumiałym zdaniem, o którego wytłumaczenie prosi Helenkę właśnie – nabiera to znaczenia nieco mistycznego, jakby Helenka posiadła jakąś niezwykłą, nieprzenikniętą wiedzę. Naturalnie Jane jeszcze o tym nie wie, aczkolwiek jej uwagę zwraca książka – „Rasselas”. Konkretnie ta powieść nazywa się „The History of Rasselas, Prince of Abissinia”. Dwie uwagi o tej książce: jej bohaterowie: książę Abisynii Rasselas, jego siostra Nekayah i jej towarzysz Pekuah wyruszają w poszukiwanie szczęścia. Czy tego samego nie czyni później Jane? Uwaga druga: jej autor – Samuel Johnson był zagorzałym przeciwnikiem niewolnictwa, a imię Rasselas – jak podaje brytyjska Wikipedia – „became a name adopted by emancipated slaves”. Dalej nie widać żadnych konotacji?:)
Helenka pod maską słabej, mizernej i anemicznej ukrywa ogromne pokłady energii. Godzi się z losem, bo nie może mu zaradzić, ale dostrzega w Jane kogoś do niej podobnego, ale kogoś, kto będzie kiedyś potrafił wykorzystać owe „płomienie”, bo ma po temu lepsze warunki – zdrowie, siłę i odporność psychiczną, a przy okazji zdecydowanie i poczucie niesprawiedliwości własnej pozycji. Nie wiem, czy Helenka nie ma na tyle odwagi, aby się ujawnić, czy wręcz przeciwnie – ma ogromną odwagę. Stawiam jednak na to drugie.
„ –Czy czytasz ciągle <<Rasselasa>>? – zapytałam, zachodząc ją z tyłu
–Tak – odpowiedziała – właśnie go kończę”
To dialog, który pada przed rozmową Jane i Helenki. Czy naprawdę to przypadek? Helenka kończy czytać „drogę szczęścia”, właśnie wtedy, kiedy poznaje Jane.
Później następuje słynna scena z upokorzeniem Jane, która jest jednocześnie niezmiernie trafnym podsumowaniem nauczania w ówczesnych tzw. zakładach dobroczynnych. Po oczyszczeniu Jane z zarzutów, zaczyna się ona uczyć rysunków. Jane, która już nie jest kłamczuchą, zaczyna rysować. Jane, która w pewien sposób ponownie staje się wolna, daje upust swojej wolności, rysując. O rysowaniu może trochę później jednak, przy innym fragmencie.
Więzienie Jane zostaje nieco złagodzone przez – paradoksalnie – epidemię tyfusu. Charlotte Bronte mistrzowsko odmalowuje kontrast między zielonym ogrodem pełnym kwiatów – personifikacją tej nowej wolności – a umierającym, dosłownie i w przenośni Lowood. I w tej chwili pojawia się konstatacja „I wtedy mój umysł zrobił pierwszy poważny wysiłek, by zrozumieć wpojone weń pojęcie o niebie i piekle. I po raz pierwszy wzdrygnął się, nie pojmując, i po raz pierwszy, spojrzawszy za siebie, przed siebie i na wszystkie strony, ujrzał dokoła tylko przepaść niezgłębioną; był pewien tylko jednego punktu, na którym się opierał – teraźniejszości; wszystko pozostałe było tylko bezkształtną mgławicą, pustą głębiną. I zadrżałam z lęku na myśl, że mogłabym zatonąć w tym chaosie”. W tym chaosie. Czyżby Jane nie pragnęła wolności? Skądże, moim zdaniem, Charlotte Bronte stara się przekazać, że wolność nie opiera się na śmierci innych i niekoniecznie jest „zewnętrzna”. Wolność to stan ducha, nie każdy, kto może poruszać się wolno jest wolny tak naprawdę. Tak wolność pojmuje większość ówczesnych kobiet – oczywiście, kotku, możesz podróżować wolno, ale tylko w granicach, które ja ci wyznaczę. Taka wolność – to tylko inna, mniej może męcząca, ale w dalszym ciągu – niewola. Nie determinuje żadnej możliwości decydowania, ale pozostawia takie wrażenie. Jest tylko „bezkształtną mgławią, pustą głębiną”.
Helenka umiera, warunki w Lowood poprawiają się, Jane dorasta. Pozostaje pod wpływem panny Temple, jednak kiedy ta wychodzi za mąż, Jane znowu zaczyna być sobą. Maria Temple jest – na pierwszy rzut oka – postacią idealną. Piękna, opanowana, inteligentna. Prawdziwa dama. Prawie święta. Jak na prawdziwą damę przystało, jedyną opcję wyjazdu z Lowood znajduje w zamążpójściu. Bez jej charyzmatycznej osobowości, Jane wraca do „starych” myśli – pragnienia ucieczki ze swojego więzienia. „Nie miałam wrażenia, że utraciłam jakąś podporę, ale jakby zabrakło mi bodźca – nie utraciłam umiejętności zachowania spokoju, ale nie dostawało mi do tego powodu i bodźca”. Bodźca do „bycia prawdziwą damą”, bodźca do niemyślenia i bierności.
Jane, wyglądając przez okno, modli się o wolność, jednak wie, że w ustach wiktoriańskiej nauczycielki brzmi to prawie jak bluźnierstwo, kończy „Daj mi przynajmniej inną służbę!”. To jedyna forma pragnienia wolności, na jaką może pozwolić sobie XIX-wieczna sierota. I jak natchnienie przychodzi w nocy myśl „Napisz ogłoszenie!”. Charlotte w mistrzowskim stylu rysuje tę sytuację: w świetle dziennym, Jane nawet nie ma czasu nad tym rozmyślać, marzenia i namysł przychodzą dopiero wraz z nocą, oświetla je jedynie maleńka świeca. I na dodatek to zdanie, które Jane wypowiada już po przyjeździe do Thornfield – na pozór nieistotne, choć może nieistotne faktycznie, aczkolwiek zwraca uwagę: „Światło olśniło mnie na razie po ciemnościach, do jakich przez dwie godziny oczy moje nawykły”
Przez następne kilka stron, Jane zwiedza Thornfield. Tu ma miejsce sytuacja, albo raczej uwaga którą przy pierwszym czytaniu się pomija, wydaje się bowiem zupełnie nieistotnym, choć trafnym porównaniem. „(…) ze swymi dwoma rzędami małych, czarnych pozamykanych drzwi sprawiał wrażenie korytarza w zamku jakiegoś Sinobrodego”. W tej chwili Jane po raz pierwszy słyszy „śmiech dziwny, wyraźny, lecz niewesoły” – wiadomo czyj. Na razie my – i Jane – myślimy, że to Gracja Poole. Sytuacja cichnie, kiedy Adelka woła Jane i panią Fairfax na obiad. Mam wrażenie – chociaż może błędne – że to paralela innej sytuacji z początku powieści, kiedy Bessie i Abbot dyskutując o losie Jane, także nagle przechodzą na błahy temat jedzenia. Sytuacja nie jest tak bez znaczenia, jak by się wydawało: one mówią, że Jane jest nieromantyczna i mało wzruszająca w swojej sytuacji, Jane uważa to samo o Gracji i równie mało wzruszająca wydaje nam się Berta, kiedy już ją poznamy. Bessie i Abbot lekceważą położenie Jane, Jane lekceważy Grację/nieświadomie Bertę.
Może będę się streszczać, przechodząc do przyjazdu Rochestera. Albo najpierw do momentu przed nim. Otóż Jane rozmyśla albo raczej ubolewa nad sytuacją kobiet w jej czasach. „Bezmyślnością jest potępiać je albo śmiać się z nich, jeżeli starają się robić więcej albo nauczyć więcej niż zwyczaj wymaga dla ich płci”, po czym wspomina śmiech „Gracji”. Cóż, nietrudno zauważyć, że rozwiązanie, które szeroko opisała pani Rhys, w powieści Charlotte Bronte jest co najmniej delikatnie zasugerowane.
Jane idzie na spacer, a ze stagnacji, na którą narzeka wyrywa ją „książę na białym koniu”. Ale, chwila! – koń wcale nie jest biały, a teoretyczny książę jej nie ratuje, a wręcz przeciwnie, to ona musi uratować jego. Pomijając już rzecz tak oczywistą, że Jane na księżniczkę wygląda tak samo jak Edward Fairfax Rochester na księcia.
Może ominiemy spory fragment, przechodząc do rozmowy „cyganki” z Jane. „Jedynego wroga pomyślnego wyniku twoich losów widzę tylko w czole; a czoło to zdaje się mówić: „Potrafię żyć sama, jeżeli poczucie własnej godności i okoliczności zażądają tego ode mnie. Nie sprzedam swojej duszy za cenę szczęścia. Mam w głębi duszy skarb wrodzony, który potrafi utrzymać mnie przy życiu, gdyby wszelkie z zewnątrz przyjęte radości były mi wzbronione lub ofiarowane jedynie za cenę, której zapłacić nie mogę”. Czoło oświadcza: „Rozum stoi pewnie i dzierży cugle, i nie pozwoli się ponieść uczuciom i pędzić ku dzikim przepaściom. Niech sobie namiętności, pogańskie plemię, szaleją wściekle, niechaj pragnienia snują w wyobraźni ułudne mary, ale zdrowy sąd będzie miał zawsze i w każdym sporze ostatnie słowo i rozstrzygający głos w każdej decyzji. Może przyjść wicher, trzęsienie ziemi, pożar, ale ja zawsze słuchać będę wskazań tego cichego głosu, który tłumaczy rozkazy sumienia.”
Słowem: Rochester jedyną przeszkodę w rzekomym przyszłym szczęściu Jane dostrzega w jej „męskim”, rozumowym podejściu do rzeczywistości. Monolog praktycznie się „omija”, bo zaraz po nim następuje, nazwijmy to, ujawnienie prawdziwej twarzy cyganki. Przechodząc już do końca: Jane, ucieka z Thornfield i wpada w nową sieć, tym razem utkaną przez jej hipnotyzującego kuzyna, St. Johna. Ale nie jest uległa nawet jemu, chociaż chętnie swoją uległość podkreśla (chęć ułagodzenia cenzury?). Zdobywa niezależność, rodzinę, ogólnie rzecz biorąc: jest szczęśliwa. Jednak dalej kocha Edwarda i wyniku zrządzenia sił nadprzyrodzonych, może znowu z nim być. Jest wolny, ale jest kaleką. Tylko czy Jane to przeszkadza? Przeciwnie, wydaje się być zupełnie zadowolona, że teraz to ona jest jego podporą i wsparciem, nie musi mu ulegać, właściwie: to ona rządzi nim. Jedyny sposób na niezależność w małżeństwie dla XIX-wiecznej kobiety jest fizyczna niepełnosprawność męża. Nie do końca tak pozytywne, jak na pierwszy rzut oka się wydaje, uderzają też ostatnie słowa powieści: „Amen! O Panie Jezu, przybywaj!”. Dość dziwne posuniecie, nieprawdaż? Zakończyć słowa „harlequina” pragnieniem śmierci.
„Jane Eyre” nie jest harlequinem, nie jest też wcale gorsza od wymienionego przez Ciebie Dickensa i Hugo. Powieści Dickensa obrazuje inne problemy społeczne, „Jane Eyre” jest też wielowarstwowa i jest mistrzostwem, jeśli chodzi o „kamuflaż”. O ile Dickens mógł pisać wprost, ot tyle Charlotte te „rewolucyjne” fragmenty gdzieś chowa, najczęściej owe monologi następują przed jakimś przełomowym wydarzeniem, które pozwala je przyćmić i ukryć. Charlotte rysuje bohaterów barwnych, nierzadko wielowarstwowych, nie mówiąc o znaczących nazwiskach, które znacznie pomagają w zrozumieniu ich charakteru (Reed – trzcina, Burns – płomienie, Rivers – rzeki). To powieść naprawdę mistrzowska, głęboka i zdecydowanie będąca czymś więcej niż naiwnym romansem czy harlequinem.

To Jane Austen skupiała się na portretach i losach postaci wrośniętych i uzależnionych od miejsca i bardzo brytyjskich realiów epoki. Co nie znaczy, żę pisała gorsze powieści, po prostu były one inne, raczej skupiała się na portretowaniu niż ocenianiu.

Jeśli chodzi o „Wichrowe Wzgórza” Emily Jane Bronte, to jest jeszcze lepiej, w sensie: powieść jeszcze bardziej odstaje od metki „Harlequin”. Kopiuję moje wypowiedzi z innych wątków, bo nic lepszego chyba nie wymyślę:

Piękniej... to ostatnie slowo, którym możnaby opisać ich uczucie. "Moja miłość do Heathcliffa jest jak wiecznotrwała ziemia pod stopami, nie przykuwa oka swoim pięknem, ale jest niezbędna do życia." Więc po co mówić o pięknie? Piękna w powieściach jest najczęściej milość pierwsza, słodka i namiętna, jak miłość Romea i Julii, Elżbiety i pana Darcy'ego etc. W "Wichrowych Wzgorzach" miłość jest obsesją właśnie, niszczy i buduje, jest ponad wszystko, nawet ponad śmierć. Życie Katy i życie Heathcliffa jest ze sobą związane, nierozłącznie i na zawsze.

"Wichrowe Wzgórza" były szokujące, nie innowacyjne. Innowacyjna była, np. "Jane Eyre", która, mimo licznych, dość feministycznych podtekstów, utrzymana był w odpowiednim, oględnym, wiktoriańskim stylu. Opowieść o brzydkiej, nie posiadającej koneksji ani fortuny guwernantce, która dzięki sile swojego charakteru, niezłomności zasad moralnych i odwadze, zdobywa prestiż, miłość i pozycję społeczną, idealnie wpasowuje się w kanony epoki. Inaczej było z "Wichrowymi Wzgórzami". dzielo od początku poddano krytyce, a przekonanie o wyższości Charlotte utrzymywało się bardzo długo. Mankamenty, jakie zarzucano powieści (a które podtrzymywała sama Charlotte) były absurdalne: o naiwności bohaterów, nierealności zdarzeń, Charlotte napisała nawet, że :"siostra sama nie wiedziała, co robi".

Należy pamiętać, że jestesmy na dlugo przed Freudem, a Emily znacząco wyprzedziła swoje czasy. W umyslach ówczesnych ludzi przypuszczenie, że gentleman albo dama mogą zachowywać się jak zwierzęta, że mają zwierzęce instynkty (jak pisał Freud) była nie tyle nieprzyzwoita co, po prostu, szokująca. W żadnym dziele wcześniejszych pisarzy nie piojawiają sie takie porównania, bo nikomu wtedy nie przyszło do głowy to, co dzisiaj uważamy za banał: że czowiek może mieć coś wspolnego ze zwierzęciem. Emily niewątpliwie wyprzedziła swoją epokę, o, co namniej 50 lat. W "Jane Eyre" bohaterowie są łatwi w ocenie (współczuję Rochesterowi, ale źle zrrobiłl, dzielna Jane, etc). W "Wichrowych wzgórzach" taka ocena jest niemożliwa, teoretycy literatury di dzisiaj sprZeczją się, czy Katarzyna była tragiczną heroiną, czy rozpuszczonym bachorem, a postać Heathcliffa w ogóle wymyka się jednoznacznej ocenie. Jednocześnie wiemy, że źle robi i mu kibicujemy, widzimy, jaką straszną zemstę naszykował, Bogu ducha winnemu Edgarowi i w głębu serca, wiemy, że ma do tego prawo, To jest geniusz tej powieści. wcale nie leży on w tym, że on kocha ją, ona kocha jego, wszyscy się kochamy. Ta powieść przeraża i fascynuje, bo utożsamiamy się z człowiekiem, ktory jest jednoczesnie katem i ofiarą, mścicielem i człowiekiem nieszcześliwym, jest wolny i zniewolony. Rozumowo pojmujemy, że powinniśmy się utożasmiać z Edgarem, którego jedyną winą bylo to, że zakochał się w Katarzynie, ale oprócz współczucia nie czujemy do niego nic. Dllaczego? Bo podświadomie wiemy, że to, co reprezentuje sobą Heathcliff (umiłowanie wolności, przede wszystkim) jest moralnie wyższe od tego, co reprezentuje sobą Edgar i Lintonowie.

Mam nadzieję, że przybliżyłam trochę, w czym tkwi wielkość tej powieści. Tp nie jest opowiastka o pięknym romansie tylko o konfliktach klasowych, o obsesji i ogromnej, potężnej, nie zanjącej granic, miłości.

Inna rzecz, że to nie jest miłość, jaką większość ludzi chciałaby przeżyć, a trudno tak skonstruować powieść. Dorzucę coś jeszcze: kiedy feministki szukały w powieściach podtekstów, które mogłyby wykorzystać, znalazły ich mnóstwo w "Jane Eyre", za to prawie w ogóle w "Wichrowych...". Padła nawet taka opinia, że Emily skonstruowała swoją powieśc na zasadzie geniuszu największych: że w jej powieści płeć bohaterów nie ma najmniejszego znaczenia. Przyznasz, że trudno to zrobić:)

jedyną osobą, któa tak naprawdę kochała i rozumiała Heathcliffa - była Katy. Bo na pewno nie Hindley - nieszczęśliwy i zrozpaczony, zaślepiony uprzedzeniami i przeszłością, nie Edgar - małostkowy, tchórzliwy, godny pożałowania człowiek i nie Nelly - dobra, ale dość ograniczona kobieta.
Pokazał naturę egoisty? Niekoniecznie. Raczej człowieka, z którego wyrwano połowę duszy. Nie tylko odebrano ukochaną kobietę, ale wręcz zmuszono do "życia bez powietrza", mówiąc językiem Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Heathcliff nie pokazał prawdziwej natury, bo jego "prawdziwa natura" łączyła go z Katy. Byli jedną duszą, jednym organizmem, niezdolnym samodzielnie egzystować. Zauważ, że o przeszłości Heathclffa nic nie wiemy - nie bez powodu. Tak jakby on urodził się po to, by być z Katarzyną.

Sprowadzanie powieści do "on był sfrustrowany" jest zbytnim spłycaniem.
Heathcliff jest tak niezwykły, bo - chociaż teoretycznie i rozumowo powinniśmy go nienawidzić - to fascynuje. Ja sama, czytając "Wichrowe Wzgórza" łapałam się na szukaniu usprawiedliweń dla jego postępowania, bo to, co robi jest - jak już pisałam - moralnie wyższe od postępowania Edgara. To trochę jak konflikt pomiędzy prawami boskimi a ludzkimi, gdzie Heathcliff reprezentuje to, co "boskie" - pragnienie odzyskania siebie zawsze jest "wyższe" niż przywiązanie. Zresztą Edgar jest większym egoistą niż Heathcliff, jest też dość mściwą i żałosną kreaturą:D

Heathcliff i kochał, i nienawidził Katy, bo uważał ją za część siebie. Są przecież w nas samych rzeczy, których nienawidzimy i z których jesteśmy dumni. Katy nie była "tylko" kobietą, ale częścią jego samego. Zauważ, że w ich związku nie ma podziału na "rolę kobiecą" i "rolę męską", właściwie to mogłoby w ogóle nie być płci:) Oni od początku są jakby równoległymi partnerami, którzy harmonię osiągają przez zgodę, a nie przez podporządkowanie (tzn. konkretnie często dla Heathcliffa ta zgoda faktycznie oznaczła podporządkowanie się Katy, ale podporządkowanie całkowicie dobrowolnie, nienoszące znamion przymusu - tutaj odniosłabym się do podtekstu erotycznego, w którym Anglicy zawsze byli mistrzami:)). książka w XIX wieku została uznana za niezwykle brutalną. Zarzucano jej brak realizmu, lubowanie się Emily Jane w ohydzie itd. Swoją drogą, "życie" zarzutów przedłużyła Charlotte (siostra Emily, autorka "Jane Eyre"), pardoksalnie próbując trochę ugłaskać powieść siostry w oczach krytyków (napisała nawet, że siostra nie wiedziała, co czyni). Cóż, na tle powieściopisarstwa tamtych czasów, "Wichrowe Wzgórza" rzeczywiście wyróżniają się ilością przekleństw (oczywiście nie w sensie współczesnym:)) i barwnym ukazaniem zemsty i zła.

No więc, na początek: co uznajemy za Harlequin? Umówmy się, że to nie tylko powieści tego wydawnictwa, ale wszystkie czytadła w typie Nory Roberts, Jadwigi Courths-Mahler i podobnych. Osobiście nie lubię takich książek, nie czytuję ich nawet w typie "czegoś prostego na rozrywkę", bo też znaleźć Harlequin lekki i zabawny jest niezwykle trudno. Jeszcze Courths-Mahlerowa pisze względnie... prosto, i jej opowiastki (przynajmniej te dwie, które czytałam: "Piękna Hiszpanka" i "I że cię nie opuszczę aż do śmierci") są nawet przyjemne, o tyle pozostałych wystarczy przeczytać wstęp, żeby Cię odrzuciło; książki pozują na romantyczne, poetyckie i stylowe, albo przeciwnie: na bardzo realistyczne. I wychodzą takie kwiatki stylistyczne, jak mój number one (cytat autentyczny): "CAŁOWAŁ JĄ ŻARŁOCZNIE".
Fabuła przeciętnego Harlequina:
1. Szara myszka/ niezwykle piękna kobieta nie znajca zahamowań.
2. Poznaje super-mega-extra faceta, który może mieć każdą kobietę.
3. Ten oczywiście wybiera właśnie ją.
4. Sceny erotyczne przeplatane z "oryginalnymi" i "zapierającymi dech w piersiach" przygodami tudzież perypetiami.
5. Happy end.

Łatwiejsza część za nami. Teraz jeszcze muszę Ci udowodnić, że "WW" Harlequinem nie są, nie były i nie będą.

"Wichrowe Wzgórza" podlegają szczegółowym analizom od początku swojego istnienia - najpierw były gorąco krytykowane, zarzuty - raczej w celu ubłagania krytyków, niż faktycznej swojej oceny - podtrzymywała także siostra Emily Jane, autorka "Jane Eyre" - Charlotte. Ale, uwierz mi, Harlequiny nie są wydawane przez Zakład Ossolińskich, i nikt ich przez 100 lat nie analizuje. A teraz: dlaczego to powieść genialna?

"Bo te same treści (...) można napotkać w Harlequinach"

Nie można.
"WW" nie są o miłości, że on kocha ją, ona kocha jego, a oni się wszyscy kochają. Są o zniewoleniu człowika, o jego sile i niemocy jednocześnie. Co do samej miłości: to nie jest cieplutkie, liryczne uczucie, rodem z Jane Austen. To potężna siła, silniejsza niż śmierć. "Nie jest piękna, jest jak wiecznotrwała ziemia pod stopami" (mniej więcej tak mówi Katy, nie chce mi się szukać dosłownego cytatu). "Ja i Heathcliff to jedno". Oni są jedną osobą, bez siebie czują się bezbronni, jak bez powietrza. Zachowują się jak słaby, zraniony organizm. Muszą być razem, żeby funkcjonować. Heathcliff nie wznosi jakichś egzaltowanych mówo utracie Katy, on działa, pragnie zemsty, jako jedyny widzi słabości Edgara. Bo też Edgar ideałem nie jest: jest tchórzliwy, małostkowy, sztywno trzyma się ram konwenansu, postępuje raczej zgodnie z prawami ludzkimi niż boskimi. Heathcliff jest dokładnym jego przeciwieństwem: jednocześnie katem i mścicielem, tyranem, bezwzględnym kapitalistą i ofiarą ludzkiej małostkowości. Dzisiejsze opracowania lubią klasyfikować "WW" jako powieść gotycką. Nie jest to całkowitym błędem, bo dużą inspirację Emily tym gatunkiem widać, jak i dramatami Szekspira i historycznymi powieściami Waltera Scotta, ale stricte gotyckie nie są. W powieściach Ann Radcliffe (czyli właśnie XVIII-wiecznych Harleqiunach,chociaż z domieszkami horroru, względnie fantasy) postacie są niezwykle sztampowe: uosobienia niewinności, książęta na białym koniu etc.
U Emily Jane postacie nie są sztampowe, a na pewno nie są takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydają. Bo też do dzisiaj teoretycy literatury spierają się, czy Katarzyna była tragiczną heroiną, czy rozpuszczonym bachorem. Jedyną postacia całkowicie "czarną" jest Linton, chłopiec bez honoru, sumienia, małostkowy i tchórzliwy. Także mała Katy dużo ma ze swojego ojca, jak i swojej matki, ale te jej cechy są już jakby "okaleczone", nie tak wyraziste, jak u rodziców.
No i najważniejsze: o czym jest ta powieść? Bardzo wyraźnie rysuje się obraz społeczeństwa, umiejętnie nakreślony przez Emily. Wydaje się, że najlepsze, najbardziej zrównoważone warunki reprezentują Wichrowe Wzgórza. Trzymana jest służba, ale jednocześnie właściciele sami na siebie pracują itd., za to w Drozdowym Gnieździe jest "niebo", ale tylko na pozór. Prędko wychodzi na jaw prawdziwy charakter właścicieli: wyrzucają chłopca, który nic im przecież nie zrobił, szczują go psami.
Ale do rzeczy: powieść jest tak naprawdę o umiłowaniu wolności, wolności pojmowanej poprzez miłość. Można nie lubić Heathcliffa, ale ciągle wyczuwa się w nim jakąś wielkość; Edgarowi możemy współczuć, ale podświadomie odczuwamy, że to, co reprezentuje sobą Heathcliff jest moralnie wyższe od wartości Edgara. Taki konflikt "prawo boskie - prawo ludzkie". A'la Sofokles.

Aha. Mój post nie ma na celu obrazić pani Rhys ani Ciebie. Chyba raczej wręcz przeciwnie. Nietrudno napisać powieść lepszą niż harlequin. A na pewno znacznie ąłtwiej niż napisać powieść równie dobrą, wielowątkową i barwną jak "Jane Eyre".

ocenił(a) film na 9
littlelotte52996

Wysłałam, a nie podsumowałam. Obie powieści to genialne, wielowątkowe arcydzieła, nie możesz temu zaprzeczyć.

"Szczęściem dla ich pisarstwa, nie porwały się na nic ponad opisy otoczenia i postaci, z którymi miały na co dzień styczność, co pozwoliło im dając światu dwa dosyć gotyckie w charakterze i poruszające romansidła - podarować bardzo wierny obraz niewielkiego skrawka świata który dobrze poznały. Nawet największy fan/fanka tych utworów musi sobie zdawać sprawę, że jedyne co je wyróżnia spośród wielu podobnych to właśnie owa gotycka ponurość miejsc i brutalność niektórych postaci. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego ponad to, oraz osoby autorek. W tym samym czasie ich rówieśnik niejaki Charles Dickens szokował czytelników realizmem sypiąc powieściami jak z rękawa, będąc literackim odpowiednikiem kontytnentalnego Victora Hugo i podobnie jak on - swoją wnikliwością skupioną na zwykłym człowieku zmieniał społeczeństwo, świat i epokę. Na tym tle powieści Bronte to dzisiejsze Herlequiny."

Gotycka ponurość miejsc to temat nader częsty w literaturze wieku XIX, a brutalność właściwie była raczej epitetem skierowanym ku Emily Jane niż Charlotte (aczkolwiek jeden z krytyków - bądź jedna z krytyczek, dokładnie nie pamiętam - stwierdziła, że postacie z "Wichrowych Wzgórz" są "zmutowanymi" panem Rochesterem i Jane:D)
Charles Dickens nie jest ani gorszy, ani lepszy, tylko że pisał wprost. A Charlotte swoje "rewolucyjne myśli" kamufluje, starannie przemyca, stara się omamić nagłymi zwrotami akcji. I powieściopisarstwo ani Charlotte ani Emily Jane w żadnym wypadku Harlequina nie przypomina. Never.

Aha. tak swoją drogą. Nie mam zamiaru Cię obrazić, upokorzyć, czy co tam jeszcze (niestety, część użytkowników FW ma pod tym względem nader rozwiniętą fantazję:D). Nie stawiam się w roli eksperta, nie mówię, że masz małą wiedzę o wieku XIX, po prostu piszę swoją opinię:)

Pozdrawiam!:D

littlelotte52996

Witam:) Zaglądam przypadkiem, a tu taka niespodzianka:)
WOW - To się Pani napracowała!
Nawet nie spróbuję polemiki, tylko zauważę drobiazgi.
Jak już to dwukrotnie wspomniałem poprzednio "Nie było moim zamiarem atakowanie pisarstwa sióstr Bronte". Mój wątek powstał "w obronie" filmu BMS i powieści Rhys - po zarzutach, jakie wyczytałem w innych wypowiedziach. Tak, że Pani obrona nie była KONIECZNA:)
Bardzo lubię i szanuję powieści sióstr Bronte, ale postrzegam je głównie jako zwierciadła dawno minionej epoki (szczególnie "Jane Eyre"), gdzie realia determinujące losy bohaterów są już tylko odległym wspomnieniem. W porównaniu z nimi niepozorna powieść Rhys ukazując realia z tego samego okresu, ale z innego miejsca i perspektywy - nie staciła ani na jotę z aktualności.
Nieco inaczej ma się sprawa z WW, ale to naprawdę nie miejsce na ten temat.

Z wieloma stwierdzeniami, które Pani powyżej napisała mogę się zgodzić i w zasadzie wyraziłem to w sformułowaniu:
"Szczęściem dla ich pisarstwa, nie porwały się na nic ponad opisy otoczenia i postaci, z którymi miały na co dzień styczność, co pozwoliło im dając światu dwa dosyć gotyckie w charakterze i poruszające romansidła - podarować bardzo wierny obraz niewielkiego skrawka świata który dobrze poznały." To nie jest atak, a skrótowe wskazanie wąskich ram "ograniczających twórczą widoczność" siostrom Bronte. To ani ich wina ani wada pisarstwa, tylko uwarunkowanie społeczne. To co zrobiły - zrobiły doskonale. Szkoda, że nie dane im było rozwinąć i potwierdzić talentu w dalszej twórczości.

"Na tym tle powieści Bronte to dzisiejsze Herlequiny." - Prosze się nie oburzać, tylko zrozumieć kontekst - na jakim tle? - Dickens, Hugo.
"Bo te same treści (...) można napotkać w Harlequinach". - To już nadużycie - niczego takiego nie napisałem:)
"Powieści Bronte przeszły do kanonu literatury angielskiej...". - Oczywiście i zasłużenie. Powieść Jean Rhys również:
- Modern Library"s 100 best novels
- 100 best English-language novels since 1923 wg TIME
- Jedna z obowiązkowych lektur studentów literatury angielskiej.
"Należy pamiętać, że jestesmy na dlugo przed Freudem, a Emily znacząco wyprzedziła swoje czasy. W umyslach ówczesnych ludzi przypuszczenie, że gentleman albo dama mogą zachowywać się jak zwierzęta [...]. Emily niewątpliwie wyprzedziła swoją epokę, o, co namniej 50 lat." - Nooo niedokładnie:) Już od XVI wieku wykluwały się podstawy libertynizmu, które osiągnęły apogeum jeszcze przed rewolucjią francuską. W dwóch falach (wybuch rewolucji i zamach Napoleona) uchodźcy z Francji w końcu XVIII wieku przynieśli tę "zarazę" do Anglii (jednak znaną już w czasach restauracji) i dłużej nie dało się udawać, że miłość to trzymanie się za łapki, a cielesność to wstydliwy obowiązek w koszuli i pod kołdrą. Epoka romantyzmu charakteryzowała się również w Anglii tak szalonym rozluźnieniem obyczajów, że WW nazwał bym echem tych przemian, a prekursorem w opisie:)
"Powieści Dickensa obrazuje inne problemy społeczne..." - Nie całkiem. Szczególnie wczesna (dziecko) Jane Eyre jest bardzo podobna do kilku bohaterów Dickensa. Niestety trauma z dzieciństwa rozmywa się i niemal odpływa w niebyt z chwilą wyjazdu do Thorfield Hall. Koszmar traci cały impet. Taki był zamysł autorki - jej święte prawo. Ale to duża strata.
"Charles Dickens nie jest ani gorszy, ani lepszy, tylko że pisał wprost." - No właśnie "pisał wprost". Tak się celniej wpływa na czytelnika, zmienia się ludzi i historię :).
Nie nazwałem powieści Bronte "gotyckimi", a jedynie "dosyć gotyckie w charakterze". Tak odbieram niepokojący, a chwilami nawet lekko upiorny klimat (czerwony pokój, postać Berty, humorzastość i nieprzewidywalność niektórych bohaterów). Nigdy w życiu nie porównałbym ich do podnoszących ciśnienie we wczesnoromantycznych gorsetach straszaków Ann Radcliffe:) Chociaż, gdyby nie ona - co by począł Poe a bez niego o ekspresjonizmie moglibyśmy sobie tylko pomarzyć:)
Nie będę dłużej rozdrapywać cytatów - doceniam Pani żarliwość i zapał.
Jeszcze tylko jedno mi nie pasuje:
"guwernantce, która dzięki sile swojego charakteru, niezłomności zasad moralnych i odwadze, zdobywa prestiż, miłość i pozycję społeczną," - Aaaa... coś się nie zgadza. Trochę się Pani rozpędziła. Dzięki temu, co wyżej - zdobyła miłość pracodawcy, szacunek paru osób (w tym późniejszej rodziny) i tyle. Prestiż i pozycję społeczną? - To zdobyła dopiero dziedzicząc majątek i wreszcie na samym końcu wychodząc za Rochestera - czyż nie? To się stało właściwie w domyśle - w przyszłości. A bez majątku i małżeństwa nie zdobyłaby niczego.
Z Harlequinami stykam się tylko w poczekalni u dentysty:)
Pozdrawiam:)


ocenił(a) film na 9
lilo61

Harlequinów czytałam może ze trzy sztuki. Przy czym trafiłam na tę nieco "wyższą" klasę - Jadwiga Courths-Mahler:)

"Prestiż i pozycję społeczną? - To zdobyła dopiero dziedzicząc majątek i wreszcie na samym końcu wychodząc za Rochestera - czyż nie? To się stało właściwie w domyśle - w przyszłości. A bez majątku i małżeństwa nie zdobyłaby niczego."

Odziedziczenie majątku było "nagrodą" za ucieczkę z Thornfield, podobnie rzecz się ma ze znalezieniem rodziny. Nie została kochanką Rochestera, ale w zamian za to odzeidziczyła 20 000 funtów i znalazła kuzynów. Przypadek? Zapewne, ale nie miałby przecież miejsca, gdyby Jane została z Edwardem:) Co do prestiżu, to też uzyskuje go w "prawy" sposób, kiedy Berta jest już martwa :D

Jeszcze bardziej jestem przekonana, że MUSZĘ przeczytać "Szerokie morze Sargassowe":) Próbowałam się zabrać za film, ale cóż... Rzadko śpię na filmach - ten był wyjątkiem:)
Nie atakuję powieści pani Rhys, broń Boże:) Co do sequeli "klasycznych" powieści, to zraziłam się po czymś, co nosiło tytuł "Scarlett" - chyba wiadomo, czego sequel.
A propos zabawnych sequeli, to polecam jeszcze "Stefanię, czyli szcześliwy powrót trędowatej". Tym razem szczerze polecam, bo przynajmniej można się pośmiać, na wszystkich "dramatycznych" zbiegach okoliczności, a i zakończenie ma pozytywne (jak wskazuje tytuł;)). Nawet dla wampira zanalazło się miejsce.

I jeszcze jedno: proszę, nie: pani:) 17 lat to jeszcze zbyt mało, żeby mnie tak nazywać:D
Pozdrawiam:)

lilo61

Jak miło czasem przeczytać dojrzałą i mądrą wypowiedź, pod którą na dodatek mogę podpisać się obiema rękami - dziękuję.

Rzeczywiście opowieść jest wnikliwą społeczną, polityczną i psychologiczną analizą. Do tego, boli od pierwszej głoski do ostatniej chwili - chwyt polegający na odwołaniu treści do losów Jane z góry skazuje czytelnika (widza) na poczucie determinizmu i brak nadziei. Chcemy uchronić bohaterów przed zagłębieniem się w tragiczne koleje, ale wiemy, że nie potrafią się zmienić... Film rewelacyjny. Tylko Pan Rochester nie będzie już nigdy taki sam ;)

Swoją drogą - ciekawi mnie, czy czytając/oglądając Jane Eyre nie miałaś przeczucia, że niestety ta historia mogła tak wyglądać? Ja świadomie odepchnęłam od siebie to poczucie - chciałam mieć wizję fajnego Rochestera - tym niemniej, przy dzisiejszej wiedzy psychologicznej, zrozumieniu postaw i zachowań ludzkich, taka interpretacja sama się nasuwa ;(

menysek

... "miałeś" oczywiście być powinno :) sorry

menysek

Dziękuję:)
Muszę się przyznać, że moje pierwsze podejście do Jane Eyre miało miejsce w czasach, które nazywam Wiekiem Połykania Literatury (wczesny i średni nastolatek) - kiedy nawet nie przyszło mi dogłowy wątpić w przekaz autorki, a tym samym jej bohaterów. Drugie podejście zbiegło się w czasie z wysypem VHSów i obejrzeniem ekranizacji wg Zeffirellego i chęcią "odkurzenia" lektury. I rzeczywiście - doświadczenie "życiowe" zupełnie zmieniło mój odbiór powieści i ocenę bohaterów. Z fabuły wtedy już na mój niezmącony niczym szacunek zasługiwała relacja wydarzeń przed przybyciem Jane do Thorfield Hall. Reszta zderzyła się z natłokiem wątpliwości. Największą niespodzianką jednak okazała się dla mnie interpretacja jednej roli filmowej - Edwarda de Souzy w roli Masona. Nagle właśnie ta postać i jej pojawienie się (akurat w tej interpretacji i w tej ekranizacji) zrobiła na mnie wielkie wrażenie i skłoniła do podejrzliwego spojrzenia na wersję Rochestera. Szczerze mówiąc to jedyny Mason (widziałem do dzisiaj 4 ekranizacje), który zrobił na mnie takie wrażenie. Szczęśliwie wkrótce trafiłem na jedyne polskie wydanie powieści Rhys i ta niewielka, ale gęsta i wielopłaszczyznowa powieść zupełnie zmieniła moje spojrzenie na powieść Bronte, dla której wprawdzie nie straciłem sentymentu, ale mimowolnie część z dorosłą Jane odbieram już tylko jako rozbudowany epilog do powieści Rhys.
Pozdrawiam :)

lilo61

muszę nadrobić zaległości literackie, choć jestem kobietą i miła memu sercu jest wizja mrocznego lecz głęboko miłującego herosa ;)
zwłaszcza jeśli gra go pełen niekłamanego uroku i zadziorny syn pierwszej damy brytyjskiej sceny :)

ocenił(a) film na 5
menysek

jako stara filmofilka padłam po tej dyskusyji :-) film ten podobał mi się , bo przedstawił w moim mniemaniu rozwój choroby charakteru po przyswojeniu paru plotek głupiego głównego bohatera, jednak nie polecam oglądania , bo można się przygnębić do cna !

malinowa123

Warto pamiętać w tym kontekście o nowatorstwie w powieści Bronte - wtedy tematem tabu była choroba psychiczna. W sumie chyba po raz pierwszy w literaturze poruszono ten problem wskazując od razu na uwikłanie całej rodziny w problem. Można zachować w sobie oba obrazy. Ale sam film rzeczywiście zostawia bolesny ślad :(

Nie wiem tylko, co masz na myśli mówiąc "choroba charakteru"... :)

ocenił(a) film na 5
menysek

ta "choroba" to niestabilność tego faceta, podatność na manipulacje i wyobrażenia , emocjonalne podejście do związku z kochaną kobietą , nieprawdzenie sie jako opiekun w jej chorobie, wszystko to odrzuciło mnie od niego a nie od niej

ocenił(a) film na 6
lilo61

"Zbyt często, a czasem zupełnie niepotrzebnie próbuje się w komentarzach łączyć "Szerokie/Bezkresne morze Sargassowe" z losami Jane Eyre. "
Trudno nie łączyć skoro, według wielu źródeł, książka Jean Rhys jest przedstawiana jako prequel powieści Charlotte Brontë. A użycie identycznych imion czy nazwisk bohaterów nie jest chyba przypadkowe. Czy bez tego ta wartościowa, jak twierdzisz, książka, zdobyłaby taki sam rozgłos ???
Miło, że Jean Rhys była wielbicielką Jane Eyre, ale szkoda, że nie lubiła Rochestera. W filmie widzimy bowiem niedojrzałego faceta, który z własnej nieprzymuszonej woli, żeni się z atrakcyjną młodą kobietą, wychowaną w odmiennej od jego kulturze. Przed ślubem ma czas i sposobność poznać swoją wybrankę. Nie mija jednak miesiąc miodowy a on na skutek zasłyszanych plotek i niezrozumiałych zachowań ludzi z nieangielskiego środowiska, zaczyna odsuwać się od żony. Co więcej, ten wyedukowany facet, zaczyna mieć problem nawet z jej imieniem ... W tej historii to jedynie Antoinett/ Berta jest ofiarą.
Jej obłęd wygląda jak początki schizofrenii, która ma prawo rozwinąć się w takiej sytuacji.
Tymczasem u Brontë Rochester nie ma możliwości ani powodów aby sprzeciwić się zaaranżowanemu przez ojca małżeństwu. Rodzina jego przyszłej żony ma świadomość, że Berta jest chora i chce się pozbyć problemu dając duży posag. Mężczyzna nie ma szans na sam na sam z wybranką bo wszyscy dbają o to by prawda nie wyszła na jaw. Dopiero po ślubie dowiaduje się wszystkiego. Wytrzymuje cztery lata, znosi upokorzenia wynikające z choroby żony. Kiedy wracają do Anglii zapewnia jej najbardziej komfortowe warunki, jakie można stworzyć w tej sytuacji. A przecież ma dość pieniędzy aby zamknąć ją w zakładzie dla obłąkanych lub wywieźć do bardziej odległej i mniej wygodnej posiadłości.
Jednocześnie Rochester przyjmuje, choć nie musi, opiekę nad dzieckiem byłej kochanki. Słowem w niczym nie przypomina portretu z filmu na podstawie książki Jean Rhys.
Dlatego przykre jest, że użyto znanej i cenionej powieści o Jane Eyre aby wypromować "Szerokie/Bezkresne morze Sargassowe".