Jak dla mnie film ma zbyt niską ocenę :) jest w nim wszystko czego można oczekiwać- muzyka, fabuła, dobra gra aktorska, nie mówiąc już o scenerii. W dodatku jak dla mnie- muszę to powiedzieć- udane sceny erotyczne a nie to co zazwyczaj obecnie czyli na siłę wciśnięte sceny łóżkowe, w niektórych przypadkach filmy wręcz reklamują się gołymi cyckami jakiejś znanej aktorki- nic poza tym nie reprezentując. Nio i zakończenie filmu jednak mnie zaskoczyło- może to dlatego, że clip tytułowej piosenki był sprytnie skomponowany i nie zdradzał końca, a to on mnie zachęcił do obejrzenia filmu- wydawało mi się, że happy endu nie będzie i że nawet by nie pasował, a był lekki sugestywny i na szczęście nie cukierkowy- dlatego się nie zawiodłam. Obsada no cóż- można dyskutować- mi się osobiście najbardziej podobała jednak gra głównego bohatera płci męskiej (prawdziwy facet a nie jakaś metroseksualna męska lala), bo pani mnie początkowo lekko irytowała nieco zbyt niskim niby seksownym głosem- z biegiem filmu jednak szło się przyzwyczaić i zrozumiałam, że najwidoczniej taki ma z natury a nie, że przesadnie go stylizuje :) Prawdziwe emocje, rozterki, problemy sprawiają że relacja głównych bohaterów wydaje się być w sposób zadowalający nakreślona dla widza, gdyż bliskość między parą nie wyraża się jedynie w namiętnych scenach łóżkowych, ale i chęci dzielenia się sobą i swoimi wewnętrznymi przeżyciami. Film umiejętnie przechodzi od wartkiej akcji do momentów wyciszenia- nie ma w nim wymuszonego dążenia do nieustannego trzymania widza w napięciu. Sceny rozmów pary głównych bohaterów dają chwilę wytchnienia od pościgów, przy tym jednak nie zanudzają i pokazują otwieranie się przed sobą obojga, wzajemną akceptację i budowanie więzi. Zachowanie Jessi, która w pewnym momencie wraca do byłego pokazuje też nam kruchą ludzką stronę postaci- strach, zależność od innych i to, że ważne decyzje nigdy nie są łatwe, lecz warto je podejmować nawet przeciw wszystkim.
Nawet tancerki Kid Creole nie są tu przesadnie metroseksualne - wcale nie kryją się ze zdrowym owłosieniem pod pachami hahaha
ehh te lata 80 :)
A mówiąc bardziej serio - bardzo lubię ten film od czasu, kiedy za młodu oglądałem go w naszej telewizji a na TVP2 pokazywano dość często teledysk Phila Collinsa z tytułowym utworem. Rachel Ward jest tutaj bardzo ładna, trochę taka typowa anglosaska chłopczyca, udająca twardą, a jednocześnie krucha i wrażliwa w środku. Jamesa Woodsa zawsze lubię, głównie za filmy z lat 80. Bridgesa polubiłem niedawno, przedtem miałem do niego obojętny stosunek. Wracając do ścieżki dźwiękowej - ładne tła skomponowane przez jednego z najfajniejszych gitarzystów jazz-fusion Larry Carltona.