aby wyprodukować ckliwy, minoderyjny, wykalkulowany na "niewinność" i szantażujący nią - kiczmeński babol.
Nie chcę jednak psuć przyjemności tym, którym nie przeszkadza ten rodzaj estetyki, czy nawet go lubią. Szanuję to i nie o to mi chodzi. Nie będę o tym pisał, bo nie jestem nawet frankofobem - co zapewne dodałoby mi negatywnej energii i zapału. do krytyki. Jestem franko-obojętnym , lub franko - zwisowym, czy indyferentnym, kiedy patrzę jak Francuzi radzą sobie z bólami fantomowymi po utracie Paryża jako centrum wszechrzeczy w dziedzinie sztuk wszelakich na rzecz kultury anglosaskiej. Nie wnikam w "słuszność" , czy "niesłuszność" takiego stanu rzeczy. On po prostu zaistniał i jest faktem. Francuzi przyjęli wobec niego postawę nazywaną w psychologii bierną agresją. To jest ten sam rodzaj agresji, z którą spotykasz się Francji próbując skomunikować się po angielsku. I taki sam jak w postawie estetycznej twórców tego filmu...Ale - jak powiedziałem - nie chce mi się pisać.
Poza tym muszę wymyć lodówkę wodą z odrobiną Domestosa , bo mi zaszła jadowitym, skarpeciano -trupim smrodem po nieprzemyślanym nabyciu oryginalnego, francuskiego Camemberta w Kauflandzie, przed paroma dniami. Może zaszła trochę także odrobinę po obejrzeniu tego filmu. Nie wiem.