- to jest wielkie kino, a nie jakieś tam "Gladiatory" czy "Matriksy". Jeśli ktoś ogląda tylko współczesne filmy i uważa się za wielkiego znawcę to jest po prostu śmieszny.
Ale też w drugą stronę... Jeśli ktoś "zamyka się" na współczesne kino i uważa się za wielkiego znawcę to też jest coś nie w porządku, chyba, że ograniczy swój "tytuł" do "Wielkiego Znawcy Starego Kina". Uważam, że stare filmy są wartościowe, niemniej należy też śledzić współczesne dokonania, wszak są one "potomstwem" starego i są ciągiem tej samej historii...
znawca starego kina może istnieć bez zapoznawania się z kinem współczesnym. nie może istnieć natomiast znawca kina współczesnego bez poznania kina klasycznego.
>> znawca starego kina może istnieć bez zapoznawania się z kinem współczesnym. <<
Nie zgadzam się: jeśli ktoś przestał oglądać nowe filmy*, nigdy się nie dowie, które ze starych filmów "zestarzały się", których remake'i są lepsze od oryginałów, jak zmienia się język filmowy i gra aktorska - itd., itp.. Jednym słowem przestaje być "znawcą" i zostaje... archiwistą.
* to zresztą sytuacja wydumana, bo który kinoman zrezygnuje z chodzenia do kina?
prawdziwa sztuka nigdy się nie zestarzeje i z pewnością nie oceniamy tego przez porównanie do sztuki współczesnej
Zgadzam się, że >prawdziwa sztuka nigdy się nie zestarzeje<, ale od porównań nie uciekniemy - mamy to wpisane w mózgu, i to głęboko, jeszcze w jego "zwierzęcej" części.
Miej trochę szacunku do Matriksa bo filmy z tak oryginalny scenariuszem nie zdarzają się często.
Do filmów, które wymieniłeś dodał bym "Tam gdzie rosną poziomki", "Personę", "Siódmą pieczęc", "Słodkie życie", "La stradę" i w sumie jeszcze wiele innych pozycji starego kina europejskiego, nie zapominając o godnych pozycjach amerykańskich.
To nie wszystko: a "Gabinet doktora Caligari"_1920, "Brzdąc"_1921, "Nosferatu - symfonia grozy"_1922, "Metropolis"_1927, "Pies andaluzyjski"_1929, "Światła wielkiego miasta"_1931, "M - Morderca"_1931,"Ich noce"_1934, "Dyktator"_1940, "Obywatel Kane"_1941, "Wieczorni goście"_1942, "Casablanca"_1942, "Złodzieje rowerów"_1948, "Hamlet"_1948, "Rashomon"_1950, "Bulwar zachodzącego słońca"_1950, "Tramwaj zwany pożądaniem"_1951, "W samo południe"_1952, "Cena strachu"_1953, "Rzymskie wakacje"_1953, "Siedmiu samurajów"_1954... tak dojechaliśmy do roku powstania wymienionej już "La strady". A pominąłem wyżej tak wielkie filmy jak "Pancernik Potiomkin" oraz sławne jak choćby "Nietolerancja", "Portier z hotelu Atlantic" czy "Generał".
Twa wypowiedź jest tak subtelna, że kompletnie jej nie rozumiem. Nie pasuje do tej wcześniejszej. Oświeć mię!
Dzięki za oświecenie, ale naprawdę dzięki, bez przytyku. Już sobie dodałem na listę do obejrzenia. Bardzo interesujące pozycje.
Akurat Matrix nie miał niczego oryginalnego w scenariuszu. Ale wykonanie kapitalne i innowacyjne efekty specjalne owszem :)
ten człowiek ma rację i jakże trafnie wytypował dwa chyba najbardziej przeceniane filmy współczesne czyli Gladiatory i Matriksy:)
"Do filmów, które wymieniłeś dodał bym "Tam gdzie rosną poziomki", "Personę", "Siódmą pieczęc", "Słodkie życie", "La stradę" i w sumie jeszcze wiele innych pozycji starego kina europejskiego, nie zapominając o godnych pozycjach amerykańskich." Nie ma sensu wypisywać, bo wielkich dzieł z przeszłości jest cała masa. Trzeba tylko chcieć ich szukać...no ale jak już wypisujesz;)) To i ja dorzucę dwa, które ostatnio obejrzałem : 1) Peeping Tom 2) Kobieta z wydm
QLT ma rację; jasne, było mnóstwo świetnych starych filmów (to jeszcze od siebie dodam np. Powiększenie i Mrożony Peppermint), ale to nie znaczy, że nowe kino jest gorsze. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie (bo jako medium dojrzalsze). Zarówno Matriks jak i Gladiator są filmami dobrymi, po dwóch stronach granicy oddzielającej kino czysto rozrywkowe od artystycznego. Ale niesprawiedliwie jest oceniać dzisiejsze kino tylko przez pryzmat takich megaprodukcji. Mamy przecież "Marzycieli", "Vicky Christinę Barcelonę", "Wstyd", "Cosmopolis", "Drive", "Wyśnione miłości".
Medium dojrzalsze? Przykro mi, ale to nieprawda, niestety. Kino w latach 70-tych szczytowało, perełki dziś się zdarzają(P.T.Anderson, Zwiagincev),ale są to powtórki z Kubricka i Tarkovskiego. Kino ma się nieźle, ale kiedyś bywało dużo lepiej. Vicky Cristina? Ty tak serio? Przeca to Allen w najsłabszej formie. "Gladiator" jest filmem niedobrym!
Wymieniłem różne filmy, nie spodziewałem się, że z każdym się zgodzisz (właśnie dlatego wymieniłem tak różne), miałem nadzieję, że chociaż przy jednym przyznasz mi rację. A może Wyrypajew? albo del Toro? Akurat Vicky Christina moim zdaniem jest świetna - znakomity portret kilku charakterystycznych współczesnych postaw z typową dla Allena ironią. Do tego trochę sentymentu, marzenia o życiu, którym żyć się nie da (a raczej, którym żyć nie potrafimy, w przeciwieństwie do rodowitych Hiszpanów z zupełnie innego świata). Lepsze były może "zbrodnie i wykroczenia" (a może nie? vicky ma jeszcze świetną warstwę wizualną). A co w gladiatorze jest niedobrego? Przyznam, że oglądałem dość dawno, ale to porządny film rozrywkowy. Że nie oryginalny? Że holywoodzkie chwyty? Jeśli o to chodzi - to wykorzystane bardzo zgrabnie (w końcu Scott to nie byle jaki reżyser).
Osobiście jestem przeciwnikiem takiego określania "Kino/Muzyka/Literatura były najlepsze wtedy a wtedy". Moim zdaniem żadna epoka nie jest gorsza od innych (może nie licząc samych początków i raczkowania medium). W każdej zdarzają się filmy kiepskie i wybitne. Jeden bardziej lubi barok a drugi romantyzm, to jednak nie znaczy, że któryś z nich jest lepszy. I tak samo nie uważam, żeby współczesność była w czymś lepsza lub gorsza od lat 90, 80 czy 70-tych. Ma tylko jedną zaletę - jest współczesna; to znaczy nam najbliższa i do nas, przynajmniej w teorii, najbardziej i najłatwiej trafiająca. Oczywiście ile ludzi tyle gustów, ale akurat u mnie się to sprawdza. Im film nowszy, tym łatwiej mi się go ogląda (co później przekłada się na ocenę).
A co do P.T.Andersona - to ja już z nurtu moralizatorsko-chrześcijańskiego zdecydowanie, zdecydowanie wolę Tarkowskiego. (jeśli jesteś zainteresowany, to odsyłam do króciutkiej recenzji "Magnolii" mojego autorstwa: http://www.filmweb.pl/user/Starrysky/blog/545102 ).
"Magnolia" ma swoje problemy, jest naciągana, ale taka miała być w zamierzeniu. Trzeba jednak przyznać że jest wybitnie nakręconym filmem, strona techniczna mnie urzeka. Aktorstwo na najwyższym poziomie, bla bla bla;) Od Andersona najbardziej cenie "Az poleje się krew" i "Boogie Nights" - dla mnie kultowa rzecz, portret "dobrych" czasów;)
Stare kino zawsze będzie dla mnie lepsze z prostej przyczyny - świat był kiedyś piękniejszy, mniej skomercjalizowany, czysty. Weźmy takie ulice Paryża z 400-stu batów, czyż nie cudowne? Weźmy kino z USA, bez dyskusji lepsze jako ogół dokonań w okresie lat 70-tych niż obecnie, właściwie co roku wyskakiwały arcydzieła kina, filmy dopieszczone pod względem artystycznym i fabularnym. Dzisiaj jak trafiamy na ciekawą fabułą, to często nie mamy już dobrej muzyki, a i zdjęcia są często bardzo przeciętne, niedopracowane, mało dalekich kadrów, panoram, dużo zbliżeń i kręcenia na odpieprz. Kiedyś u wielkich mistrzów kina, każdy kadr miał znaczenie i zawsze był starannie zapełniany, jak u Leone czy Godarda i wielu innych.
"Zbrodnie i wykroczenia" to jeden z moich ulubionych Allenów, a po obejrzeniu prawie całej filmografii Almodovara, stwierdzam że 'Vicky Cristina..." to jednak popłuczyny po Pedro. Poza tym w Vicky z takimi aktorkami, aż prosiło się o jakąś wysublimowaną erotykę, niestety Allen zawsze miał problem w tej materii.
" "Magnolia" ma swoje problemy, jest naciągana, ale taka miała być w zamierzeniu. Trzeba jednak przyznać że jest wybitnie nakręconym filmem, strona techniczna mnie urzeka. Aktorstwo na najwyższym poziomie, bla bla bla;) "
Przyznaję, przyznaję: )) Ale to samo mogę powiedzieć o "Gladiatorze" albo "Matriksie" (jeśli już zostajemy przy tych dwóch produkcjach) - nakręcone są wybitnie, strona techniczna urzeka, aktorstwo na najwyższym poziomie itd. itd. itd. Jasne, nie aspirują do bycia dziełami sztuki w przeciwieństwie do Magnolii - ale w tym wypadku to raczej zaleta a nie wada (pozostałe filmy Andersona są jeszcze przede mną i mimo niezbyt przyjemnego pierwszego kontaktu jestem raczej nastawiony pozytywnie)
" Stare kino zawsze będzie dla mnie lepsze z prostej przyczyny - świat był kiedyś piękniejszy, mniej skomercjalizowany, czysty. "
Wybacz, ale się nie zgadzam. ANI nie sądzę, żeby świat był kiedyś piękniejszy. Jak dla mnie świat jest bardzo piękny w tej chwili; mamy wolność, możliwości rozwoju, coraz większą tolerancję. Jasne, nie wszystko jest świetnie i cudownie. Ale nigdy nie było. ANI nie sądzę, żeby piękno świata tak bezpośrednio oddziaływało na wartość dzieła. Jeśli tak by było, to w czasach wojny nie powstałoby nic dobrego, prawda? A przecież chociażby Baczyński.
"Weźmy takie ulice Paryża z 400-stu batów, czyż nie cudowne?"
Weźmy takie ulice Paryża z O północy w Paryżu, czyż nie cudowne?: )
"Weźmy kino z USA, bez dyskusji lepsze jako ogół dokonań w okresie lat 70-tych niż obecnie, właściwie co roku wyskakiwały arcydzieła kina, filmy dopieszczone pod względem artystycznym i fabularnym."
Tu się zgadzam. Tzn. jeśli "kinem USA" nazywamy głównie Hollywood to masz całkowitą rację. Lata 70' to był jedyny moment, kiedy fabryka snów otworzyła się na nowych, często zbuntowanych twórców: jak wspaniałe były efekty, wszyscy wiemy. Później (Sukces Szczęk i Gwiezdnych Wojen) Hollywood przyjęło inną politykę i do dziś się jej trzyma. No ale to nie znaczy, że kino lat '70 było ogólnie rzecz biorąc lepsze. Lepsze zdecydowanie było Hollywood (a może nie tyle "lepsze", co po prostu produkujące kino artystyczna a nie jak teraz - rozrywkowe). Z drugiej strony teraz w Ameryce mamy silny nurt kina indie, które dorównuje jakością dawnym filmom (no, może nie "Taksówkarzowi", bo to jedno z największych dzieł jakie powstały kiedykolwiek, ale z pewnością utrzymuje się równie wysoko jak średnia z lat 70).
"Dzisiaj jak trafiamy na ciekawą fabułą, to często nie mamy już dobrej muzyki, a i zdjęcia są często bardzo przeciętne, niedopracowane, mało dalekich kadrów, panoram, dużo zbliżeń i kręcenia na odpieprz. Kiedyś u wielkich mistrzów kina, każdy kadr miał znaczenie i zawsze był starannie zapełniany, jak u Leone czy Godarda i wielu innych."
Hmmm, nie wiem, skąd takie wrażenie. Mi się wydaje raczej odwrotnie; pod względem warsztatowym filmy są coraz bardziej staranne. Jeśli spojrzymy np. na filmy Bonuela, to często może nas razić sposób kręcenia, ujęcia niedbałe itd. Tam liczyła się fabuła. Weźmy Powiększenie - muzyki tam niemal żadnej, a jeśli jest, to strasznie się wybija. Dziś do każdej megaprodukcji muzykę tworzą świetni kompozytorzy (Williams, Doyle, Zimmer) a operatorzy opanowali styl zerowy do perfekcji (za przykład może posłużyć właściwie każdy film, weźmy Piratów z Karaibów, albo nawet te beznadziejne filmy o tytanach, których nazw nie pamiętam (Starcie Tytanów? Upadek Tytanów?). Tworzone monstra robią naprawdę wielkie wrażenie. O, albo "Władcę pierścieni" czy - dużo gorszą - "Narnię". Tam nie możesz narzekać na mało dalekich kadrów i panoram: ). Z drugiej zaś strony mamy takie filmy jak "Zabiłem moją matkę", wizualne delicje rzekłbym.
" "Zbrodnie i wykroczenia" to jeden z moich ulubionych Allenów "
Mój też. Jest świetny.
"po obejrzeniu prawie całej filmografii Almodovara, stwierdzam że 'Vicky Cristina..." to jednak popłuczyny po Pedro. "
hmm, no nie wiem (między innymi dlatego, ze nie oglądalem całej filmografii Pedro). wydaje mi się jednak, ze Almodovar i Allen zupełnie co innego chcą przekazać w filmach i zupełnie inne mają podejście do życia.
"Poza tym w Vicky z takimi aktorkami, aż prosiło się o jakąś wysublimowaną erotykę, niestety Allen zawsze miał problem w tej materii."
***przypomina sobie "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie..."***
No tak, z wysublimowaną erotyką miewa pewne kłopoty...
Daj spokój. Starzy mistrzowie kładą na łopatki tych dzisiejszych zbawców kina. Aronofsky i Nolan, to faceci którzy jakimś cudem kręcą filmy, ale mają totalnie amatorski styl.
"Weźmy Powiększenie - muzyki tam niemal żadnej, a jeśli jest, to strasznie się wybija"
Najlepiej, gdy muzyka napie*dala w co drugiej scenie, nie? Wtedy to jest dopiero klimat, budowanie napięcia i konfliktów, dramatyzm, nie? Muzyka w każdej scenie - to tylko w głupim hollywoodzkim systemie.
"Hmmm, nie wiem, skąd takie wrażenie. Mi się wydaje raczej odwrotnie; pod względem warsztatowym filmy są coraz bardziej staranne."
Wiesz co gościu, pokaż mi w dzisiejszym kinie zdjęcia na miarę "Zawód reporter", "Ofiarowania", "Konformisty", "Barry'ego Lyndona" i "Pewnego razu na dzikim zachodzie". Nie pokażesz, bo zdjęcia w dzisiejszym kinie są ch*jowo niechlujne. Nawet mastershoty Lubezkiego w "Ludzkich dzieciach", to tylko zwykłe podążanie kamery za bohaterem, finezji nie zobaczysz. Finezję ujrzysz na początku "Snake Eyes" De Palmy. Jaki reżyser, taki operator i jest to najświętsza prawda.
" Dziś do każdej megaprodukcji muzykę tworzą świetni kompozytorzy (Williams, Doyle, Zimmer) a operatorzy opanowali styl zerowy do perfekcji (za przykład może posłużyć właściwie każdy film, weźmy Piratów z Karaibów, albo nawet te beznadziejne filmy o tytanach, których nazw nie pamiętam (Starcie Tytanów? Upadek Tytanów?). Tworzone monstra robią naprawdę wielkie wrażenie. "
Dziś do megaprodukcji muzykę tworzą świetni kompozytorzy... No tak kiedyś nie było świetnych kompozytorów: RÓZSA, STEINER, A. NEWMAN, TIOMKIN, HERRMANN, JARRE. I pewnie kiedyś też nie kręcili superprodukcji. Zimmer świetnym kompozytorem? I co może jeszcze "Piraci z Karaibów" mają świetne zdjęcia? Weź rąbnij się czymś mocnym mocno w głowę. Wątpię żeby pomogło, ale zawsze o jednego nierozgarniętego mniej na tym świecie.
"O, albo "Władcę pierścieni" czy - dużo gorszą - "Narnię". Tam nie możesz narzekać na mało dalekich kadrów i panoram: )"
Te zdjęcia ohydnie komputerowe, nazywasz sztuką? Kiedyś nie było komputerów i potężnych narzędzi, a zdjęcia były dopracowane. Zdjęcia komputerowe nie mają duszy, charakteru. Rzadko któremu operatorowi udaje się w wartościowy sposób połączyć zdjęcia z techniką CGI. Np. Kamiński w "Sztucznej inteligencji", to potrafi. Ale to akurat jest artysta, a nie rzemieślnik jak Wolski.
Sorry GhostFace, że Cię zawiodłem, ale nie mam zdrowia na takiego pacjenta. Niby myśli, ale jakby nie myślał w ogóle. Dzisiejsze kino jest przeraźliwie słabe, utkane z banałów, scenarzyści nie potrafią pisać, reżyserzy partolą nawet najciekawsze scenariusze. Brak konsekwencji w działaniu. Visconti, Bergman, Cassavetes, Kubrick, Antonioni, Kieślowski, Kurosawa, Fellini, Tarkowski i inni wielcy, dlatego są wybitnymi reżyserami, bo nie tylko posiadali coś czego większość współczesnych reżyserów nie posiada czyli jasno sprecyzowaną wizję filmu, ale również byli niesamowicie konsekwentni w jej urzeczywistnieniu. Jak powiedzieli już A, to musieli powiedzieć też i B. Dzisiejsi twórcy są dalecy od nowatorskich rozwiązań, bierni i tchórzliwi, zapatrzeni całkowicie w widza i to jemu ufają, a nie sobie. Ilu jest dziś twórców, którzy nieustannie trzymają się wypracowanego przez lata stylu? Von Trier, Almodovar, Polański, De Palma, Cronenberg, Haneke i kto jeszcze? Większość nie ma żadnego stylu. A jeżeli są jacyś obiecujący twórcy, wierni własnym zasadom, często są niedoceniani, miażdżeni przez krytykę i widzów, bo przecież w dzisiejszym kinie najlepiej nie posiadać żadnego stylu jak np. Nolan, wtedy krytyka filmowa wręcz nie może przestać piać z zachwytu nad takimi reżyserami. Niestety, ale dzisiejsze kino jest przeraźliwie słabe. To nie sztuka. To już całkowicie zwykły biznes. Zwłaszcza Hollywood tonie z powodu braku kreatywności. Bo nikomu niepotrzebne do szczęścia 3D, trudno uznać za wielki przełom, za przemawianie do widza nowym językiem filmowym. Bo jakie to są te filmy 3D? Czy to jest jeszcze widz? A może już zwykły oglądacz?
"Daj spokój. Starzy mistrzowie kładą na łopatki tych dzisiejszych zbawców kina. Aronofsky i Nolan, to faceci którzy jakimś cudem kręcą filmy, ale mają totalnie amatorski styl. "
Jej, udało ci się wymienić dwóch najbardziej przeze mnie niecierpianych reżyserów, gratulacje: DD nie znoszę ich, nie rozumiem zachwytów ani nad pseudosztuką Aronofskiego ani nad pseudointeligentnymi produkcjami Nolana.
"Najlepiej, gdy muzyka napie*dala w co drugiej scenie, nie?"
Właściwie to tak. Od produkcji o superbohaterach po największe eseje filmowe muzyka jest bardzo ważnym składnikiem. I zdecydowanie uważam, że dzisiejsi kompozytorzy lepiej rozumieją materię filmu i potrafią stworzyć muzykę, która jest integralną jego częścią. Tutaj świetnym przykładem będzie wspominana przez nas wcześniej "Magnolia".
" Wiesz co gościu, pokaż mi w dzisiejszym kinie zdjęcia na miarę "Zawód reporter", "Ofiarowania", "Konformisty", "Barry'ego Lyndona" i "Pewnego razu na dzikim zachodzie". "
Od "Konformisty" zdjęcia są lepsze w "Marzycielach". Poza tym jest mnóstw filmów w których zdjęcia były świetne: "Enter the void", "300", "Sin City", "Cosmopolis", "Wstyd" chociażby.
"Dziś do megaprodukcji muzykę tworzą świetni kompozytorzy... No tak kiedyś nie było świetnych kompozytorów: RÓZSA, STEINER, A. NEWMAN, TIOMKIN, HERRMANN, JARRE. I pewnie kiedyś też nie kręcili superprodukcji. Zimmer świetnym kompozytorem?"
Zimmera nie lubię, ale muszę cenić. Jest mnóstwo dobrych współczesnych kompozytorów. Bardzo cenię Williamsa, bo potrafił tworzyć melodie, które zapadają w pamięć, są rozpoznawalne a w dodatku świetnie pasują do filmów (Znasz kogoś, kto nie kojarzyłby głównych tematów z Harrego Pottera albo Gwiezdnych Wojen?: ) Są też inni, na przykład Danny Elfman. Do współczesnych filmów często wykorzystuje się również muzykę znanych i cenionych zespołów rozrywkowych, ale wolę w to nie wnikać, bo z pewnie mamy inny gust: )
"zdjęcia ohydnie komputerowe, nazywasz sztuką?"
Po pierwsze nie nazywam "sztuką" tylko świetnymi zdjęciami, to nie do końca to samo. Po drugie - jasne że tak. Co za różnica czy bez krztyny obróbki, czy w całości wygenerowane komputerowo? Co? Że jak komputer to od razu gorsze? To takie samo narzędzie jak każde inne. I nie wiem, co w tych zdjęciach jest ohydnego. Jak dla mnie nieraz zapierają dech w piersiach (pamiętam świetnie te dwa olbrzymie posągi po dwóch stronach rzeki w pierwszej części Władcy Pierścieni; te ujęcia naprawdę zapadają w pamięć).
"Dzisiejsze kino jest przeraźliwie słabe, utkane z banałów, scenarzyści nie potrafią pisać, reżyserzy partolą nawet najciekawsze scenariusze. Brak konsekwencji w działaniu."
Ależ dawniej było tak samo. Po prostu kiepskie filmy nie przetrwały próby czasu i teraz niektórym się wydaje, że dawniej to tylko Lang, Bresson, Bonuel czy Scorsese. Przy okazji, trochę bym się wstrzymał z zaliczaniem Kieślowskiego do wielkich. Przy okazji 2, Nolan ma własny styl, akurat tego mu nie odmówię. Jest to styl, który z chęcią chwytając za rzeczy fantastyczne lub z pogranicza fantazji jednocześnie stara się je urealnić, sprawić, że widz rzeczywiście będzie mógł w nie uwierzyć (bo przecież na tym polega magia kina). Dodajmy do tego dbałość o fabułę (wiadomo, że nie są to głębokie dzieła, ale zawsze możemy liczyć na solidną i niegłupią akcję) i zamiłowanie do rozmachu, patosu. Nie jest to może super-niebywale-indywidualna wizja, ale jest to styl oryginalny i widać po filmach Nolana, że są Nolana.
A tak na marginesie, to nie ma potrzeby mnie obrażać, jeśli masz inne zdanie.
Możliwe, że pojęcie "sztuki" zanika. Pojawiło się w Renesansie, jako wyniesienie plastyki, muzyki, literatury, itd. poza funkcje rozrywkowe, ludyczne i poszukiwanie wartości "estetycznych" (albo artystycznych) - cokolwiek to znaczy. Proszę zwrócić uwagę: w plastyce zamęt po postmodernizmie i brak wielkich nazwisk, muzyka "poważna" przerosła możliwości percepcji przeciętnych melomanów (nawiasem - więcej do muzyki wnieśli "Bitelsi" i rap niż choćby Penderecki), teatr odwraca się od eksperymentów, filmy "artystyczne" są rzadkością (von Trier, Almodovar i niewiele więcej...) a funkcje wiodące przejęły dobre filmy "komercyjne" (jak "Forrest Gump", "Amadeusz" czy "Pulp Fiction"); ilu ludzi czyta dziś książki - a zwłaszcza poezję?
W średniowieczu malarze byli rzemieślnikami stojącymi niżej w hierarchii niż płatnerze a muzycy byli sługami, jak trefnisie, na dworach możnych. Może wracamy do tamtego rozumienia roli sztuki w społeczeństwie?
Oj, widzę, że strasznie się rozpisałem. D:
Nie czuję się kompetentny dyskutować o sztukach plastycznych - jestem jednak przekonany, że i dziś nie brak wielkich nazwisk. Dlaczego? Dlatego, że nie brak ich i w innych dziedzinach sztuki.
Penderecki, Górecki, Mykietyn w muzyce poważnej w Polsce, na świecie Arvo Part, Cage itd. A i tak zgadzam się z Twoją opinią, że beatlesi więcej wnieśli do muzyki od tych wszystkich kompozytorów razem wziętych. A takich beatlesów jest więcej. Prawdę mówiąc, jesteśmy zalewani genialną wspaniałą muzyką. Której niestety kręgi wykształconych intelektułalistów często nie akceptują, nawet nie znając, bo przyczepili jej łatkę łatwej i rozrywkowej (niech powiedzą to Pink Floydom).
Podobnie, a nawet lepiej, sprawa ma się w teatrze. Wielu twórców ciągnie tradycje mistrzów (vide Staniewski/Gardzienice i tradycja Grotowskiego), a nie brak i samodzielnych, wielkich twórców - Warlikowski, Lupa, Jarzyna, Masłowska... A odwracanie się od eksperymentów jest jak najbardziej zrozumiałe i pozytywne. W końcu po wykonanym eksperymencie trzeba wyciągnąć wnioski i wykorzystać to, czego się nauczyło.
A jak jest z filmami? Kino artystyczne 2. połowy XX wieku odwróciło się od kina komercyjnego, pokazując, że prócz rozrywki, może służyć także jako pole intelektualno-artystycznej dyskusji. Dzisiaj twórcy kina artystycznego nie muszą już niczego udowadniać. Swobodnie czerpią więc z gamy wypracowanych technik kina rozrywkowego i wykorzystują do przekazania treści w jak najbardziej atrakcyjny sposób. Wydaje mi się, że to raczej pozytywna tendencja (a rozpoczęta już bodaj w latach '70, gdy hollywood otworzyło drzwi młodym i gniewnym swoich czasów).
No i wreszcie nieszczęsne książki, których 60% statycznego Polaka nie czyta ani jednej w roku. Nie posiadam statystyk, ale wydaje mi się, że w renesansie statystyka przedstawiała się jeszcze mizerniej:) A że mało osób czyta - no mało, ale co poradzić? Ja sam czytam coraz mniej (do normy na szczęście jeszcze mi daleko). A powody są chyba dwa: 1. Brak czasu i siły i wynikający z tego 2. Wolę obejrzeć wartościowy film niż przeczytać wartościową książkę.
Wracając do artysty w średniowieczu/renesansie. Prawda, byli rzemieślnikami - wizerunek artysty-rzemieślnika trwał w najlepsze przez cały barok i klasycyzm, a zmieniły go dopiero prądy indywidualistyczne w początkach romantyzmu. Mozart czy Beethoven pisali utwory wyłącznie na zamówienie. Ale przecież nie tworzyli z tego powodu sztuki gorszej, czy mniej natchnionej. Co do zależności sługa/mecenas, o której wspomniałeś, nie była ona charakterystyczna dla średniowiecza, ale dla epok późniejszych.
Zostając przy muzyce - w średniowieczu dzieliła się na trzy nurty.
Muzyka kościelna: chorał gregoriański, organum, msze - tworzone przez zakonników ku chwale Boga.
Muzyka świecka, trubadurów, truwerów: tworzona przez szlachtę/arystokrację i śpiewana na dworach.
Muzyka ludowa: rybałtowie, muzyka karczmiana itd.
Żaden z tych trzech nurtów nie zakładał muzyka-sługi (chyba, że sługi bożego). Racja natomiast, że każdy zakładał artystę-rzemieślnika. "Rola sztuki w społeczeństwie", jak sam widzisz, była różnoraka. Mamy muzykę misteryjną (chorał), czysto rozrywkową o niskim zazwyczaj poziomie artystycznym (karczmiana), a także tworzoną z potrzeb artystycznych (pieśni trubadurskie, Pieśń o Rolandzie chociażby). A że nic dwa razy się nie zdarza, nie sądzę, żeby można było mówić stricte o "powrocie" do tamtego rozumienia roli sztuki. Natomiast jakieś powiązania, a przede wszystkim demitologizacja romantyczno-modernistycznego obrazu artysty-wieszcza-wybrańca (Mickiewicz/Dali) wydaje mi się nad wyraz wskazana.
Starałem się udzielić odpowiedzi oczywiście nie wyczerpujących, ale przynajmniej jak najmniej powierzchownych (a wyszło lanie wody;). Skupiłem się głównie na muzyce, bo - jak mówiłem - na sztukach pięknych aż tak dobrze się nie znam, natomiast filmu, oczywiście, we wspomnianych czasach jeszcze nie było:)
Cieszyłbym się, gdybyś miał rację. To, co napisałem, to tylko moje spostrzeżenia/obawy. Rozpatruję też niewielki okres czasu - tak od lat 80-tych - i od nich widzę stagnację.
Jak by nie było, "wysyp" wielkich plastyków był od początku wieku, do ~ Basquiata, muzyków skończył się już wcześniej (pamiętaj - nie mówię o muzyce niedostępnej przeciętnemu melomanowi - specjalnie z okazji tej dyskusji odsłuchałem, co mam: Pendereckiego i Lutosławskiego; niestety, jest to powyżej mojego progu percepcji - na jej granicy jest Prokofiew i trochę Strawińskiego). Co do filmu, to - moim zdaniem - chyba tylko von Trier, Almodovar i Tarantino (z patriotyzmu dorzucę Kieślowskiego) osiągnęli taki poziom jak co najmniej dwudziestu reżyserów z lat 70. (Włosi, francuska i brytyjska "nowe fale", kilku Amerykanów, paru Rosjan, Czechów i Węgrów, Polański i czasem Wajda oraz dwóch Hiszpanów).
Ale, jak napisałem, nie upieram się - z racji pokoleniowych (anno 1945) zapewne nie śledzę i nie doceniam wszystkiego. Niemniej co do plastyki, mogę mieć rację, bo trochę się na tym znam.
Fukuszima i "klub rzymski" ogłosili koniec historii... i dramatycznie się pomylili.
Widzę , że jesteś ekspertem jeżeli porównujesz te wszystkie filmy , wspomnij jeszcze o American Pie albo o Toy Story 3.
Pozwolicie wtrącić swoje trzy grosze? Wszystkie wymienione przez Was filmy to niewatpliwie arcydzieła , muszę jednak dodać ,że nektóre z nich niezasługują na to miano np "Pancernik Patiomkin " czy "Lecą Żurawie" oczywiście z wiadomych przyczyn. Chciałbym polecic jeden kanał tv dostępny na kablówkach , mianowicie Sci-Fi Universal. Można obejrzeć tam wiele wartościowych pozycji w tym tygodniu np Hipersztorm , Arachnoquake i perełkę jedyną w swoim rodzaju - Megarekin kontra krokozaurus. Teraz na powaznie , jesli ludzie będa podniecać sie filmami typu Matrix itp i będą wydawać na to pieniądze to producenci będą to kręcić i za kilkanaście lat takie "hity" jak krokozaurus będą królowały w kinach , a dla ludzi kochających prawdziwe kino pozostaną jedynie filmy na płytach . Pozdrowienia dla wszystkich kochających dobre kino
Dlaczego niby "Pancernik..." i "Lecą..." nie zasługują na miano arcydzieł? :D
W tym drugim pierwsza (zdaje sie) scena jest beznadziejna (dwójka dorosłych ludzi biega po mieście jak szczeniaki)- ok :D, dla wielu obniża to ocenę, ale "Pacernik..."?!
"...z wiadomych przyczyn" - to nie jest w sztuce dobry argument. Jeszcze bardziej "oczywiste przyczyny" dotyczą filmów Reni Lifenstahl - które z racji artystycznych są niestety(?) arcydziełami sztuki filmowej. Zauważ, że dla niektórych "z wiadomych przyczyn" powinniśmy odrzucić całą sztukę sakralną z kręgu kościoła katolickiego (inkwizycja, krucjaty, antysemityzm,itp), dla innych całą sztukę islamu, jeszcze innych murzyńską (jazz), itd.
Jeśli nawet "Pancernik..." jest filmem politycznym, to tragiczna miłość dwojga ludzi z przeciwnej strony barykady jest tematem ponadpolitycznym/pozahistorycznym, który wielokrotnie był wykorzystywany w sztuce. Akurat wersja Kałotozowa jest uznawana za bodaj najlepszą.
chyba nie wziąłeś na poważnie tego co napisałem. Chodzi mi o to ,że już wkrótce jak ktoś wypowie się w TV pozytywnie o radzieckim (radzieckim nie rosyjskim) filmie , a te dwa filmy są niewątpliwie radzieckie , to będzie to jego koniec w TV choćby był nie wiadomo jakim znawcą kina. Teraz po prostu nie można mówić dobrze o ZSRR , PRL czy o innych osiągnięciach komuny bo grozi to izolacją i przymusową banicją. Zauważ ,że w telewizji jak ktoś zaczyna mówić dobrze o komunie to prowadzący przerywa i naprowadza gościa na odpowiedni tor , jeśli ten dalej obstaje przy swoim po prostu przerywa i zmienia temat. Taki delikwent nie dostaje więcej zaproszeń. Kiedyś była jedna słuszna linia partii , teraz w demokracji mamy wolność i możemy mówić jak chcemy i co chcemy byle by byłoto po myśli prowadzących
No, nie wyczułem ironii. Co do wspomnień o PRL, to mam jak najgorsze (w gruncie rzeczy zmarnowałem 40 lat życia!) i wściekają mnie sentymenty do tych czasów; należy odróżniać naturalne wspominanie młodości od warunków, w których zmuszeni byliśmy żyć.
Ja też nieraz dostałem pałą w tych czasach i niejedną nockę spędziłem na komisariacie , ale to były jednak inne czasy , ludzie mieli wspólnego wroga i jakoś to się kręciło. Teraz mamy demokracje , a w rzeczywistości zmieniły się tylko świnie przy korycie i to nie zawsze , bo te ważniejsze z dawnych lat dalej mają się dobrze , a zwłaszcza ich potomkowie.Mówisz ,że zmarnowałeś 40 lat , ale pomyśl co by było jakbyś urodził się teraz. Byłbyś wielbicielem matriksów i podobnego g..a. Przeżyłeś tamte czasy i masz porównanie więc wiesz ,że kiedyś była muzyka , były filmy i było inne życie. Teraz też jest muzyka , ale jaka jest sam wiesz, są też filmy niektóre nawet bardzo dobre , ale większość to komercyjny chłam. Wydaje mi się ,że nie powinno się żałować straconej młodości bo przez to jesteśmy bogatsi o wiele doświadczeń , które możemy przekazać swoim dzieciom
To prawda, co piszesz o bogactwie i wartości kultury drugiej połowy XX w., ale czyż to nie dotyczyło całego świata? Tym bardziej mi szkoda, że mnie te piękne czasy w dużej mierze ominęły, na skutek panowania "perełki". Mnie chodzi właśnie o tę zapyziałośc, chorą pseudoideologię, bidę komuny.
Nie ulega wątpliwości, że dzisiaj, jaka by nie była jakość polityków (też nie mam na kogo głosować...), mamy więcej wolności, możliwości życiowych i dobrobytu, możemy podróżować - a nawet wynieść się stąd, w najgorszym wypadku.
Gdybym urodził się teraz, miałbym o niebo większe możliwośi wyboru, jak żyć i jak z życia korzystać - widzę to po moich synach. Natomiast nie sądzę, abym utonął w bagnie popkultury; w każdym razie miałbym większe możliwości świadomego wyboru.
A mnie śmieszycie Wy znawcy kina wymieniając swoje tytuły.... kino to opowieść, przygoda dla każdego w innych wymiarach czasach, szufladkowanie tutaj jest bez sensu, jakiekolwiek pozycjonowanie też mija się z celem.
Dla Ciebie kolego/koleżanko taki tytuł dla kogoś innego inny....
Nie powinno być takiego sformułowania .... znawca kina.... bo ja uważam że te tytuły..... świadczą o idealnym guście filmowym ....
Wymieniłeś tytuły z jednego kontynentu .... jakie masz pojęcie o kinie azjatyckim ?? ja troszkę widziałem, ale nie przeszło mi przez myśl bym był jakimkolwiek znawcą....
Nie bardzo wiem, o co Ci chodzi. Twoja wypowiedź nie odnosi się do mojej (z 29.XI) i w ogóle nie wiem do czego, co mogłem wcześniej napisać. Sprecyzuj swoją wypowiedź.
Nikt nie zadekretował, ile i jakich filmów trzeba obejrzeć, żeby być "znawcą kina" i co to znaczy "idealny gust filmowy". Jasne, że będziemy mieli na swoich listach różne filmy, ale istnieje coś takiego jak kanon filmowy, w którym pewne pozycje mają utrwalone miejsce - a jest tego sporo, pewnie kilkadziesiąt; na temat ich jakości nie ma co dyskutować.
Czy o to chodziło?
Sam jesteś śmieszny. Znawca...chciałbyś, co? Do całego kina trzeba mieć szacunek, od pierwszego, minutowego niemego do najnowszego, trzygodzinnego, naszpikowanego efektami specjalnymi. Na wartość filmu składa się zbyt wiele aspektów, (jego język, scenariusz, klimat, geneza to raptem ćwierć) żeby bezczelnie negować całe kino współczesne.
Nikt nie neguje całego kina współczesnego. Chodzi o to, że są filmy dobre i złe. Trudno mieć szacunek do filmów rozrywkowych, niezależnie od ich efektowności i wielości "aspektów". Ogląda się je i zapomina, bo nic wartościowego dla naszej osobowości nie wnoszą. Sztuka tym się różni od popkultury, że nas rozwija i ubogaca. Nie mówię już o kiczach filmowych (większość tego, co nam dystrybutorzy oferują), które mogą być wręcz szkodliwe, propagując chamstwo i prymitywizm.
A jeśli ktoś ogląda i takie i takie?
Żeby umieć oceniać filmy żeby je WIDZIEĆ trzeba mieć szerokie horyzonty i szukać dobrego w każdych czasach.
Oglądać dużo, te współczesne dla szerszej publiczności także.
Tylko wówczas ma się jakąś skalę i porównanie. Trzeba umieć szukać...
Nie rozumiem czemu wszyscy zawsze za przykład złego kina podają Matrix? 1 część jest dobra i mówi o czymś więcej niż tylko po wierzchu się wydaje. Oglądamy ze zrozumieniem.
Widzę, że ta notka jest z 2009 więc dużo w myśleniu mogło się zmienić, ale mimo to...
Koneserzy kina oglądają, poza filmami artystycznymi, także filmy rozrywkowe; czytają kryminały, bywają kibicami piłki nożnej i innych sportów, tańczą i grają w karty. "Matrix" to dla mnie akurat rozrywka na dobrym poziomie. Deprecjonowanie dobrej rozrywki jest najczęściej przejawem snobizmu i ciągot do jakiejś wyimaginowanej "elitarności". Natomiast doszukiwanie się w popkulturze jakichś głębszych wartości to intelektualne nadużycie. Odróżnianie sztuki od popkultury (czy od pseudosztuki, intelektualnego bełkotu) nie jest wcale takie trudne. Jedno pewne - trzeba dużo oglądać i czytać.
Myślę, że temat tej dyskusji bardzo trafnie spuentował Allen w filmie "O północy w Paryżu".
[SPOILER]
Tam bohater też był zachwycony sztuką "wczorajszą" i eksplozją talentów lat 20. A spotkana tamże Adriana żałuję, że nie żyła w "Belle époqu".
Wydaję mi się, że sztuka (tu filmowa) jest procesem ciągłym i tak samo jak kiedyś, tak i teraz powstają obrazy ciekawe, twórcze, skłaniające do myślenia. Wymieniony przez Ciebie "Gladiator" takim nie jest, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że "Matrix" nie tylko w dziedzinie efektów specjalnych jest sztuką. Może popularną, rozrywkową, ale jednak.
Obyś trollował XD
To że coś jest stare nie oznacza że jest mega wartosciowe znawco xD. Matrix jest świetny. Za kilkadziesiat lat tez beda mowic ze te nowe filmy są ble ble nie to co matrix i tak dalej x-D
Gnije z atencjusza xD
Zadziwia mnie to ciągłe mylenie kina artystycznego z rozrywkowym; oba gatunki służą do różnych celów. Agata Chriistie przeszła do historii literatury, ale nikt jej nie będzie porównywał do "Zbrodni i kary" czy "Imienia rózy" (książki, nie filmu). Nie przeszkadza temu, że wiele filmów rozrywkowych (np. komedie) trafiło do kanonu filmowego - w którym "400 batów" niewątpliwie jest.