Właśnie obejrzałam ,,127 hours" i jestem pod olbrzymim wrażeniem. Pokazuje reakcję człowieka gdy znajduje się on w sytuacji granicznej czyli w jakimś skrajnym, egzystencjalnym przeżyciu (to pojęcie sformułował Karl Jaspers). wtedy możesz dopiero odkryć istotę swojego człowieczeństwa, kim jesteś, do czego jesteś zdolny, wtedy budzą się też wszystkie instynkty. Jaspers mówił, że sytuacja graniczna pozwala na odkrycie tzw. ,,szyfrów transcendencji" czyli różnych ukrytych sensów określonych wydarzeń a także przejście na głębsze stany świadomości. I o tym jest ten film. Pierwszy raz poznałam kogoś z taka wolą życia, wolą walki. Ralston jest naprawdę inspiracją. Jestem pod wielkim wrażeniem jak tę autentyczną postać sportretował James Franco. Oglądając ten film, wydaje się jakby sama gra w nim była sytuacją graniczna dla tego aktora. Ogólnie film jest bardzo kameralny, oparty na emocjach nie wydarzeniach co w filmach cenie najbardziej. Uwielbiam tez montaż, który pojawił się już w poprzednim filmie Boyle'a ,,Slumdogu". Szybki, energiczny, taki popkulturowy kolaż, odzwierciedlający jakby myśli, wspomnienia, pragnienia człowieka. Genialna muzyka. Muzyka jest dla mnie jednym z najważniejszych elementów filmu. Nieciekawa ,,pusta" muzyka + niedobry, zmarnowany film. Tutaj muzyka potęgowała nastrój, ukazywała emocje Ralstona. Aż wibrowała, żyła swoim własnym życiem. Długo będę pamiętać o tym filmie. Mam też wrażenie, że jest niedoceniony, niezrozumiany przez większość odbiorców, a szkoda. Polecam!