W latach 60-tych w Wielkiej Brytanii pojawiły się i rozkwitły trzy najciekawsze zjawiska pop-kultury, które okazały się wielkim fenomenem socjologicznym i najlepszymi produktami eksportowymi Zjednoczonego Królestwa. Byli to: · zespół The Beatles, · filmowa seria z Jamesem Bondem, · grupa Monty Pythona. Ta ostatnia od momentu swych narodzin wzbudzała często sprzeczne uczucia: od kultowego uwielbienia po pełną oburzenia dezaprobatę. W jej skład wchodzili gruntownie wykształceni absolwenci szacownych uniwersytetów Oxford i Cambridge (przez Brytyjczyków w skrócie nazywanych "Oxbridge"): nieżyjący już Graham Chapman, John Cleese, Eric Idle, Terry Jones i Michael Palin oraz jeden Amerykanin (równie gruntownie i prestiżowo wykształcony w Occidental College w Los Angeles, gdzie ukończył nauki polityczne). Do telewizji trafili poprzez studencki amatorski ruch teatralny. Chapman i Cleese rozpoczęli współpracę z telewizją około roku 1966. Pisali scenariusze do programów polityczno – rozrywkowych Davida Frosta, byli współscenarzystami seriali i widowisk muzycznych. Graham Chapman, Terry Jones i Eric Idle od 1967 roku realizowali program dla dzieci zatytułowany Do Not Adjust Your Set (Prosimy nie regulować odbiorników), charakteryzujący się specyficznym poczuciem humoru oraz łączeniem żywej akcji z animacją. Właśnie jako autor sekwencji animowanych przyłączył się do nich rok później Terry Gilliam. Program Prosimy nie regulować odbiorników, chociaż był przeznaczony dla dzieci i emitowany o godzinie 17.25, zdobył ogromną popularność. Podobał się tak dzieciom, jak i dorosłym, szybko zdobywając wręcz kultową sławę. Spotkanie tych sześciu młodych ludzi, pełnych pomysłów i zapału twórczego, stało się nieuchronne. Wspólnie zaczęli pracować nad nowym typem programu satyryczno – rozrywkowego. Od początku do końca robili wszystko sami: znajdowali pomysły, pisali teksty, występowali przed kamerami i reżyserowali. Ich hasłem jest And Now for Something Completely Different (A teraz coś zupełnie innego). Problemu nastręczał jednak tytuł. Latający cyrk, to pomysł jednego z pracowników BBC. Wreszcie pojawił się “Gwen Dibley’s Flying Circus", a po długiej dyskusji członków grupy stanęło na Monty Pythonie – dobrze brzmi i nic nie oznacza. 5 października 1969 roku w programie pierwszym BBC, około godziny 23.00 (czy tu czy tam, wszystko co dobre zawsze emitują późno w nocy!) wyświetlony został pierwszy półgodzinny odcinek (z 45 jakie miały powstać), Latającego cyrku Monty Pythona. Sześciu Pythonów wydało za jednym zamachem wojnę treści i formie tradycyjnych programów rozrywkowych. Przede wszystkim zaatakowali to, co najświętsze w brytyjskiej tradycji. Ich celem stał się nie tylko premier, arcybiskup Cantenbury, ale nawet – o zgrozo - królowa. Uderzyli w kastowy system społeczny, archaiczne sądownictwo, skostniałą w bezmyślnym drylu armię, oraz - kąsając rękę, która ich karmiła – w BBC. Wykpili wszystko: obyczaje, osobistości, instytucje, nietykalną królową. Wydrwili telewizję, prasę, reklamę, kulturę i politykę. Przełamali wszelkie obiegowe poglądy, stereotypy myślowe. Nie posługiwali się satyrą w tradycyjnym stylu londyńskiego Puncha, lecz nowoczesną "czarną" satyrą, która u nas w kraju pojawiła się w rysunkach Mleczki, a więc opierającą się na spotęgowanych elementach absurdu, w której chętnie szarga się różne świętości i równie chętnie "obraża" widza. A ze szczególnym upodobaniem robi się rzeczy w tak zwanym złym guście. Podstawowa zasadą programów Monty Pythona była kompletna alogiczność. Rozwijały się w zupełnie nieoczekiwanych kierunkach, na zasadzie podobnej do strumienia podświadomości. Kolejne skecze były oparte na luźnych, pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego, zaskakujących skojarzeniach. W dziedzinie formy Pythony zerwały z regułą "początku, środka i zakończenia". Luźne skecze, scenki, gagi, przeplatane animowanymi wstawkami miały przypadkowa konstrukcję. W trakcie skeczu pojawiał się na przykład jakiś urzędnik – policjant lub oficer - przerywał skecz, ponieważ jego zdaniem stawał się coraz głupszy. Albo jakiś szczegół scenografii, na którym jakby przypadkiem spoczął obiektyw kamery, stawał się elementem inicjującym nowy skecz. Kamera mogła tez podążyć za przypadkowym przechodniem, który okazywał się bohaterem następnej historyjki. W każdej chwili w nowym skeczu mogły się pojawić postaci z poprzedniego. Pozorny chaos podporządkowany był jednak żelaznej regule sterowanego absurdu, podkreślającej wady i przywary Brytyjczyków. Taka twórczość wymagała od ich autorów nie tylko poczucia humoru, ale także ogromnej wiedzy i inteligencji. Skecze Pythonów często odwoływały się do zdarzeń i postaci historycznych wcale nie tak powszechnie znanych, wymagających od widza wykształcenia więcej niż średniego. Oczywiście ogromną zaletą Monty Pythona jest to, że można go odbierać na wielu poziomach – tym najtrywialniejszym, ale i najbardziej wyrafinowanym. Pythony potrzebowali widza wtajemniczonego, który potrafi podążać za tokiem ich szalonego, zwariowanego, absurdalnego rozumowania i potrafi się śmiać. Śmiać ze wszystkiego – z policji (o to dość łatwo), wojska, królowej, Kościoła (o to w Polsce trudno), no i oczywiście siebie samych. Pythony zostali okrzyknięci przez zachwyconą publiczność geniuszami śmiechu, obrazoburcami i anarchistami, kwintesencją absurdu, odbiciem XX wieku. Pomiędzy drugą i trzecią serią Latającego cyrku w 1971 roku członkowie grupy Monty Pythona zrealizowali swój pierwszy film kinowy. Nadali mu tytuł, który od początku działalności był ich wizytówką And Now for Something Completely Different. Była to składanka najbardziej znanych skeczy przygotowana z myślą o widowni amerykańskiej. W jednym ze skeczy zatytułowanym "Samoobrona" John Cleese uczy jak obronić się przed złoczyńcom uzbrojonym w banana. Trzeba zmusić go, aby upuścił banana, a następnie zjeść owoc, rozbrajając napastnika. Następuje demonstracja. Jeden z uczniów atakuje nauczyciela bananem. Ten wyjmuje rewolwer, zabija napastnika, podnosi banana i spokojnie demonstruje jak należy obrać go i zjeść. Zastosowanie rewolweru w tej scenie czyni Monty Pythona autorem gagu wykorzystanego 10 lat później przez Stevena Spielberga w Poszukiwaczach zaginionej Arki (scena, w której Indiana Jones kładzie trupem wywijającego mieczem Araba). Film ku zaskoczeniu Pythonów odniósł ogromny sukces w Wielkiej Brytanii, zaś w USA nie cieszył się zbyt wielkim powodzeniem. Ameryka (podobnie jak Polska) odkryła i zachwyciła się Monty Pythonem dopiero w kilka lat później. Jednak ten pierwszy kontakt z kinem zachęcił członków grupy do rozwinięcia pomysłu na kolejny film. Był nim MONTY PYTHON I ŚWIETY GRAAL, niskobudżetowa produkcja, w której wzięli udział członkowie Pink Floyd i Led Zeppelin. We wstępie do filmu autorzy z charakterystyczną skromnością stwierdzają, iż ich obraz nie należy do arcydzieł tego pokroju co Siedmiu samurajów, Iwan Groźny czy Siódma pieczęć (tu wmontowana jest scena z Siódmej pieczęci – Rycerz i Śmierć patrzą na siebie w milczeniu. Po długiej chwili Śmierć nagłym ruchem przylepia Rycerzowi do twarzy tort), jednakże jest to całkiem zabawny film - kontynuują autorzy. Jeśli widz jest intelektualny karzełkiem, lecz lubi chichotać, to zrobił dobry wybór. A jeśli nie jest "intelektualnym karzełkiem" to znajdzie inne wartości zręcznie ukryte pod błazeńską czapką. Akcja filmu toczy się w roku 932. Artur obdarzony przez panią Jeziora mieczem Excalibur i mianowany przez nią królem Brytyjczyków namawia pięciu rycerzy: Sir Bedeverea, Sir Lancelota zwanego Odważnym, Sir Galahada zwanego Czystym, Sir Roberta Nie-Tak-Całkiem-Odważnego i Sir Nie-Pojawiającego-Się-W-Tym-Filmie, by przyłączyli się do niego i zostali Rycerzami Okrągłego Stołu. Artur pragnie dotrzeć do zamku Camelot, ale Bóg przemawia do niego z niebios i poleca mu szukać świętego Graala. Te poszukiwania stanowią właściwą treść filmu. Artur i rycerze Okrągłego Stołu – wedle legendy waleczni, rozważni i sprawiedliwi – w wersji Monty Pythona są tchórzliwi i nie grzeszą mądrością. Nie maja nawet koni, a stukot końskich kopyt imitują uderzając o siebie połówki orzecha kokosowego. Jest w Świętym Graalu wiele perełek najczystszego nonsensu. W swojej pierwotnej wersji, akcja filmu toczyła się współcześnie. Na końcu święty Graal odnajdowano w domu towarowym Harrodsa, w specjalnym dziale "Święty Graal". Monty Python realizuje kolejne odcinki Latającego cyrku, nagrywa płyty, wydaje książki. Monty Python Big Red Book – Wielka Czerwona Książka Monty Pythona, która oczywiście była ... niebieska, czy też The Brand New Monty Python Book – Nowiutka Książka Monty Pythona, na okładce której wydrukowano ślady brudnych rąk, do złudzenia przypominające prawdziwe. W 1977 Terry Gilliam roku realizuje film JABBERWOCKY z Michaelem Palinem w roli mimowolnego pogromcy smoka, nierozgarniętego wieśniaka Dennisa. Film ten w analizach poważnych teoretyków i znawców przedmiotu nie jest zaliczany do filmów Monty Pythona, ale reprezentuje typowo pythonowski surrealistyczny humor, absurdalne podejście do historii i naturalizmem szczegółów. Gamoniowaty Dennis kochający otyłą Gryzeldę, popada w różne tarapaty, bierze udział w turnieju rycerskim, zostaje wzięty za wymarzonego księcia przez księżniczkę, wreszcie wyrusza na wyprawę przeciwko smokowi. Dbając o wizualna wspaniałość swego filmu, operując malowniczym tłumem statystów, nie szczędzi nam Gilliam brudu, ubóstwa, tryskającej krwi i okrucieństwa. Reżyser absurdalnie połączył teraźniejszość z przeszłością i ustrzegł się przesady i błazenady wielu późniejszych "pythonesek". Harmider w przymierzalni zbroi jako żywo przypomina wykłócanie się klientów z krawcami, a straż średniowiecznego grodu obwieszcza ... godzinę szczytu. JABBERWOCKY z jednej strony ośmiesza średniowiecze, z cała dworską celebrą tej epoki ("wielki potomek bratanka cesarza Ottona Pokręconego"), z drugiej wiernie oddaje jej grozę (scena turnieju rycerskiego, gdzie twarze widzów: króla, królewny i dostojników ociekają krwią). Wizja legendarnego średniowiecza łączy się z naturalizmem szczegółów i często nieprzetłumaczalną grą słów. Gilliam parodiuje poważne filmy historyczne, głównie amerykańskie supergiganty i jednocześnie ustala rekord racjonalnego wykorzystania budżetu filmowego. Produkcja filmu kosztowała około pół miliona funtów – a jest to obraz historyczny (zbroje, konie, zamki i smok). Dla porównania Szczęki kosztowały około 14 milionów dolarów. W 1979 roku Monty Python realizuje kolejny film zatytułowny Monty Python’s Life of Brian (Żywot Briana według Monty Pythona – EMI wycofuje się z udziału w produkcji i film w końcu zostaje sfinansowany przez Georga Harrisona) uznany oględnie mówiąc za kontrowersyjny i oskarżony o bluźnierstwo – wywołał prawdziwy skandal. W wielu krajach niedopuszczony do rozpowszechniania, gdyż opowiada o życiu pewnego człowieka, urodzonego na początku naszej ery w Galilei z nieznanego ojca. Kontrowersyjne przyjęcie filmu wynikało z nieporozumienia. Zarzucano Pythonom, ze nakręcili parodię Nowego Testamentu. Nie pomogło umieszczenie w filmie postaci Chrystusa ukazanego wcale nie parodystycznie. Kamieniem obrazy stała się scena ukrzyżowania. Nie chciano pamiętać, że krzyżowanie było pospolitym w owych czasach sposobem egzekucji. Ostrze satyry w Żywocie Briana skierowane było przeciw fanatyzmowi, dogmatyzmowi i nietolerancji. Na początku lat 80-tych powstały dwa kolejne filmy sygnowane przez wszystkich członków Monty Pythona. Pierwszy był zapisem koncertu, który odbył się w Hollywood: Monty Python Live at the Hoolywood Bowl to zbiór znanych wcześniej skeczy w nowej aranżacji. Drugim i jak na razie ostatnim, był wspólny film Pythonów z 1983 roku noszący tytuł Monty Python’s The Meaning of Life – SENS ŻYCIA WEDŁUG MONTY PYTHONA. Został on uhonorowany Nagrodą Specjalną Jury na festiwalu w Cannes. "Jeśli szukacie sensu życia, możecie być pewni, ze dzisiaj Sens Życia jest w Warszawie" – powiedział Terry Jones na spotkaniu w warszawskim kinie "Iluzjon" w kwietniu 1992. Pewnie 12 lat temu sens życia naprawdę był w Warszawie... Mądry i gorzki zarazem, ostatni film firmowany znakiem Pythonów jest raczej ciągiem skeczy niż klasyczną, filmową fabułą. Skecze te są ściśle ze sobą powiązane, a rolę spinacza pełni tytułowy "sens życia". Pythony szukają go na różnych etapach ludzkiej egzystencji, od "cudu narodzin" poprzez "dorastanie i naukę", "walkę", "wiek średni", "transplantację żywych organów", "jesień życia" aż do "śmierci" i "końca filmu". Te określenia mają sens wyłącznie ironiczny. I tak "cud narodzin" w wersji Monty Pythona to wyłącznie "cud techniki" – niekompetentni i rozkojarzeni lekarze, którzy mają odebrać poród są tak pochłonięci nowoczesnym sprzętem, że prawie nie zauważają przyszłej matki. "Wesoły sanitariusz" Mleczki to przy tym łagodna sielanka... Komuż nie dostaje się w tym filmie! Służbie zdrowia, nauczycielom, żołnierzom i imperialnej ideologii Zjednoczonego Królestwa, katolikom i protestantom. Monty Pythony nie oszczędzają nikogo: wyśmiewają wszystko i wszystkich. W konwencji musicalu, na tle nędznego zaułka wymizerowane małżeństwo katolików śpiewa song przeciwko środkom antykoncepcyjnym, w otoczeniu chóru i baletu równie wymizerowanego potomstwa (protestantom dostaje się też, z innego oczywiście powodu). Humor SENSU ŻYCIA WEDŁUG MONTY PYTHONA jest czarno-wisielczy i cyniczny. Człowiek człowiekowi znacznie częściej jest wrogim niż przyjacielem: jego życie, podobnie jak śmierć nie ma sensu, ani wartości. Niezapomniane piosenki, jak ta zatytułowana "Każda sperma jest święta" – w wykonaniu sióstr zakonnych, wyciśnie z oka łzę śmiechu ... i nostalgii za geniuszem humoru najwyższej próby. Nie uznające żadnego tabu Pythony, w filmie tym ośmieszają wszystko i wszystkich: władzę, filozofię, edukację i Kościół, małżeństwo i seks, konsumpcję i wojnę, wojskowych i arystokratów, lekarzy i nauczycieli, katolików i protestantów. A ich makabryczne poczucie humoru wymaga ostrzeżenia: nie dla osób o delikatnej uczuciowości.
Monty Python a sprawa polska
Latający cyrk Monty Pythona pojawił się w Polsce, gdzieś na początku lat siedemdziesiątych na antenie telewizji (wówczas niepublicznej) w emitowanym wówczas cyklu Róże Montreux, prezentowano dokonania zagranicznej rozrywki telewizyjnej. Pokazano nam wtedy jeden odcinek z 45 znanych cywilizowanemu światu i ... powtórzono go dwukrotnie. Wrażenie musiało być wstrząsające. Nazajutrz, po emisji programu, uczniowie wielu szkół chodzili po korytarzach krokiem jak z "Ministerstwa Śmiesznych Kroków". Do dziś wielu z nas pamięta dwa śmiertelnie poważne kondukty pogrzebowe ścigające się do jednego cmentarnego grobu. Jednak poczucie humoru Monty Pythona nie zyskało aprobaty u wszystkich i od razu. Śmiertelnie poważny z nas naród skoro w 1979 roku w Kulturze pojawiła się tak spuentowana recenzja filmu JABBERWOCKY (...) “Mimo brawurowych scen turnieju i walki ze smokiem muszę donieść, że publiczność kina "Ochota" pozostała obojętna, natomiast sześcioro młodych Anglików bawiło się doskonale, zwłaszcza królem Bruno Wątpliwym. Ale oni mają monarchię." Albo A.P. z Żywca, który pisał oburzony do Gazety Telewizyjnej: "Oglądając ten film, zastanawiałem się po prostu, z czego się tu śmiać? Ten film nie reprezentuje niczego, a potocznie mówiąc jest idiotyczny. Nie ma w sobie żadnej puenty, a całość w ogóle nie trzyma się kupy. Rozumiem, iż Anglikom może się on podobać, ale dlaczego również i my mamy być na niego skazani. Kto wybiera te seriale? Może w końcu telewizja zacznie się z nami liczyć!" W minionej epoce przyjęło się sądzić (a może zostało narzucone?), że absurdalny humor Monty Pyhtona jest nieprzyswajalny dla polskiego widza i uważany za zagrożenie. Chyba nic bardziej błędnego. Bo jak wytłumaczyć miliony fanów na świecie i w Polsce, specjalne strony internetowe, kluby i organizacje? (...) Fenomen Monty Pythona już nigdy się nie powtórzy nie dlatego, że Pythoni się zestarzeli, ani nie dlatego, że nikt równie genialny już nigdy się nie pojawi. Po prostu żadna telewizja świata nie wyemituje już takiego programu jak Latający cyrk... Telewizja XXI wieku – choć podzielona na tysiące stacji – w rzeczywistości, jako produkt, unifikuje się w sposób niesłychany. Złotym cielcem, któremu wszyscy biją pokłony, staje się oglądalność. Oglądalność znaczy powszechność. Powszechność to egalitaryzm. Egalitaryzm to antyinteligenckość. Punktem odniesienia dla telewizyjnych decydentów są dziś widzowie najgłupsi i najprymitywniejsi. To oni wyznaczają poziom. Widzowie o subtelniejszym poczuciu humoru i poziomie inteligencji powyżej kanału ściekowego są zaś - jako odpad medialny – całkowicie pomijani.(...)" - napisał Andrzej Saramonowicz, Przekrój.