Wywiad

Rozmawiamy z Monicą Bellucci

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rozmawiamy+z+Monic%C4%85+Bellucci-126284
Rozmawiamy z Monicą Bellucci
Malena, Kleopatra, Persefona, Maria Magdalena, Królowa Luster, dziewczyna Bonda... A teraz bohaterka najnowszego filmu Emira Kusturicy "Na mlecznej drodze". Monica Bellucci zdradza Dianie Dąbrowskiej, jak trudno być obiektem cudzych fascynacji, mówi o dyskryminacji i dlaczego kariera aktorek nie powinna kończyć się po pięćdziesiątce.

Wielokrotnie musiałam udowadniać, szczególnie na początku kariery, że nie jestem tylko "ładną buzią", atrakcyjną ozdóbką łechtającą próżność producentów czy partnerujących mi aktorów. Tym bardziej że zaczynałam jako modelka. Musiałam stale udowadniać, że mam mózg. Wielu mężczyzn w branży patrzy na ładną kobietę wyłącznie jak na trofeum do zdobycia. Zdarza się również, że uroda kobiety budzi u innych najgorsze uczucia – od niezdrowego pożądania po toksyczną zazdrość. Większość moich ról w kinie wiązała się właśnie z pożądaniem, często niezdrowym, jak w "Nieodwracalnym" Gaspara Noego czy "Malenie" Giuseppego Tornatore. A naprawdę niełatwo być obiektem cudzych fascynacji!

Czas mija, a Pani wciąż pozostaje "mrocznym przedmiotem pożądania". Jednak "Na mlecznej drodze" stawia Panią w roli pełnoprawnej uczestniczki miłosnego dramatu z okrutną wojną w tle. Film Kusturicy przemienia się w baśń dla dorosłych, pełną czułości i groteski zarazem.


Kusturica ze swadą opowiada o ponadczasowości i uniwersalności uczuć z charakterystyczną dla swojej twórczości surrealistyczną scenerią. Uważam, że miłości nie powinno się stygmatyzować. Płomień namiętności nie ma daty ważności. I nie mówię nawet o związkach z wyraźną różnicą wieku, ale o medialnej reprezentacji miłosnych uniesień starzejących się osób. Czy można się zakochać od pierwszego wejrzenia po pięćdziesiątce? Moim zdaniem tak. "Na mlecznej drodze" jest piękną opowieścią o zakazanym uczuciu między dwojgiem ludzi, których lata młodości bezpowrotnie przeminęły. I choć powinni być bardziej rozważni i doświadczeni, zachowują się ostatecznie jak szaleni nastolatkowie, jak Romeo i Julia. Kochać się i być zakochanym możemy w każdym wieku, jeśli starczy nam sił i odwagi. To pełne nadziei przesłanie uważam za niezwykle ważne. Trzeba wierzyć w istnienie miłości, szczególnie teraz w czasach kryzysu obejmującego coraz szerszymi kręgami wszystkie płaszczyzny naszego życia.

Kontekst historyczny, w jakim Kusturica osadził swój najnowszy film, nie jest przypadkowy. Wystarczy pomyśleć o nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes "Undergroundzie" czy "Życie jest cudem". Jak odnalazła się Pani na Bałkanach, które wciąż noszą bolesne ślady bratobójczych walk?

Była Jugosławia to kraj o skomplikowanej historii. Kraj cierpienia i poświęcenia, dojmującego smutku. Kusturica powracał do czasów wojny bałkańskiej (1990-1994) już wcześniej, to dla niego i jego ojczyzny szczególny okres. Mam wrażenie, że w wielu swoich filmach Kusturica podkreśla, że nikt – starszy czy młodszy – nie ma antidotum na okrucieństwa konfliktów zbrojnych. Choć młodzi ludzie mają w sobie czystą wolę walki, idealizm, szaleństwo czy po prostu naiwność, to i tak nie są w stanie bez reperkusji zmierzyć się z absurdami i trudami wojny. Wydaje mi się, że Emir znalazł doskonały język wizualny, aby opowiadać o tych traumatycznych wydarzeniach na ekranie. Styl, który w moim przekonaniu ucieka od ocen politycznych, skupia się na wartościach czysto humanistycznych. Styl, który "między jawą a snem" w pełni oddaje jego temperament i wrażliwość. Po filmach Kusturicy mamy świadomość tego, że przemoc i wojna są po prostu złe. Dotkliwe w skutkach dla szeroko pojętej ludzkości, bez względu na to, kto stoi po jakiej stronie. Emir nie rozdrapuje ran bez powodu, dotyka trudnych tematów z nadzieją, że pamięć o nich uchroni następne pokolenia od błędów i rozpaczy.


Realizacja "Na mlecznej drodze" trwała ponad trzy lata. Oczywiście w tym czasie zrealizowała Pani też inne projekty – "Spectre", "Noc w Ville Marie", serial "Mozart in the Jungle". Jednak dla Kusturicy poświęciła się Pani bezpamiętnie.

"Na mlecznej drodze" jest dla mnie czymś więcej niż tylko filmem – stało się świadectwem moich przemian. Pamiętam, jak poznałam Emira Kusturicę w windzie. Nie mogłam wówczas przewidzieć, że to przypadkowe spotkanie zaowocuje tak silną współpracą. Byłam wielką fanką twórczości Kusturicy już od premiery "Czasu cyganów" – trudno współcześnie o bardziej rozpoznawalnego mistrza kina, zaangażowanego filmowca. Rozpoczęliśmy zdjęcia w 2013 roku, aby doczekać się światowej premiery dopiero podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji w 2016 roku. W tym czasie doszło w moim życiu do znaczących zmian, włącznie z rozwodem. Ale myśl, że każdego lata spotkam się z Emirem w Serbii, trzymała mnie w ryzach. Na planie filmu między błotem, wężami i krowami, topiąc się w strumykach czy wspinając po skałkach, starałam się nie myśleć o kataklizmach w życiu prywatnym. Oddawałam się całkowicie przygodzie. To było mi niezwykle potrzebne, nie tylko z perspektywy aktorskiej.

Jakie to uczucie widzieć różne wcielenia swojej osoby na ekranie? Jak taka ikona jak Pani podchodzi do, bolesnej dla wielu aktorek i artystek, kwestii czasu i związanych z nim przemian?

Moje ciało oczywiście się zmieniało, ale nie sądzę, żeby mi to zanadto przeszkadzało. Już od dawna pogodziłam się z tym, że pewien czas w moim życiu minął. Nie jestem już Kleopatrą z serii o Asteriksie i Obeliksie, wiem o tym doskonale. Ale gdy spoglądam rano w lustro, to na mojej twarzy maluje się szczery uśmiech akceptacji. Ciało kobiety w wieku pięćdziesięciu lat w pełni zakwita, a ja mam jeszcze całkiem sporo do zaoferowania. Już nikt dzisiaj nie odważyłby się nazwać kobiety w moim wieku mianem "starszej pani". Kobiecość nie manifestuje się zresztą tylko w uwodzeniu. Odnajdziemy ją również w matczynej miłości. Nie czuję się mniej kobieca w roli mamy, która gotuje obiadki dla swoich córek, wyprawia je wczesnym rankiem do szkoły. Uważam, że siłą kobiety jest tajemniczość. Taka nieuchwytna aura, która może się wokół niej roztaczać. A to znów jest niezależne od wieku, ale od wyobraźni i sił witalnych.

Branża filmowa zdaje się pomału otwierać w tej kwestii i nie ograniczać działalności artystycznej swoich, niekiedy najważniejszych gwiazd, ze względu na ich wiek.


Tak! Ileż fantastycznych aktorek wciąż gra główne role w wysokobudżetowych, autorskich filmach – wystarczy pomyśleć o genialnej Isabelle Huppert, Judi Dench, Helen Mirren czy ponadczasowej Meryl Streep. Twórczość wspomnianych kobiet udowadnia, że nie da się zabić filmowej pasji uprzedzeniami na temat wieku czy starości. Data urodzenia nie jest przeszkodą, żebyśmy dalej czuły się atrakcyjne czy podziwiane. Sam Mendes uczynił mnie w "Spectre" kochanką samego Bonda – nie spotkało się to z krytyką, wręcz przeciwnie. Oczywiście to normalne bać się starości. To normalne też, że na nasze miejsce przychodzą nowe, młodsze nazwiska. Ale spójrzmy na to z innej strony – kto ma odwagę się zestarzeć, ten tak naprawdę wiedzie długie życie. Kiedy w wieku 20 lat myślałam o starości, łączyłam ten etap wyłącznie ze zmarszczkami i absolutnym końcem mojej kariery. A teraz? Gdyby nie doświadczenie i dojrzałość, nie zagrałabym u boku Emira Kusturicy w reżyserowanym przez niego filmie. Już nie walczę z czasem – zdecydowałam się z nim płynąć na jednej, wspólnej łodzi. 


Kusturica nie tylko powraca po niemalże dziesięcioletniej przerwie do reżyserii długiego metrażu. Serbski reżyser zdecydował się po raz pierwszy wystąpić w roli głównej we własnym filmie. Jak pracowało się Kusturicą-aktorem na planie?


Kusturica był strasznie nieśmiały, kiedy przyszło do całowania! (śmiech) Na co dzień jednak cechowała go odwaga, niezwykle spontaniczna energia i ciepło. To bez wątpienia wizualny geniusz, twórca bezkompromisowy, człowiek-orkiestra. Nie wiedziałam jednak, że tak świetnie potrafi grać. Już wcześniej zdobywał doświadczenie jako aktor na planach serbskich, francuskich i włoskich produkcji. To profesjonalista. Kusturica – czy z pozycji partnera na planie czy reżysera stojącego przed kamerą – traktował mnie z najwyższym szacunkiem, aczkolwiek był też wymagający. W "Na mlecznej drodze" moja postać ma szpiegowską przeszłość. Emir zwykł żartować, że to ja jestem prawdziwym Jamesem Bondem, a nie Daniel Craig. Od razu uwierzył, że będę w stanie zagrać swoją postać. Motywował mnie do walki ze swoimi słabościami, lękami. Podczas realizacji filmu nie mieliśmy dublerów, wszelkie skoki czy akrobacje wykonywaliśmy samodzielnie. Skok z dwudziestu metrów do lodowatej wody? Do dziś mam ciarki na to wspomnienie. 

Na potrzeby filmu Kusturicy musiała się Pani również nauczyć mówić po serbsku. 

Pracowałam w różnych językach z twórcami z całego świata, ale to rzeczywiście mnie przeraziło. Chyba bardziej niż ta lodowata woda (śmiech). Kusturica jednak we mnie nieustannie wierzył. Dość szybko pojęłam w swojej karierze, że słowa na ekranie są drugorzędne. Największa wartość emocjonalna tkwi w gestach i spojrzeniach, nie w dialogach. Wiem, co mówię – zagrałam w swojej karierze postać, która z trudem wypowiada jedno pełne zdanie w filmie. A to właśnie za sprawą "Maleny" Giuseppego Tornatore stałam się jedną z obsesji europejskiej kinematografii. Obok Persefony z "Matrixa" i wspomnianej Kleopatry, to bodaj moja najbardziej ikoniczna rola.

Proszę wybaczyć trywialność tego pytania, ale jaki jest Pani przepis na sukces?

Wiedzieć, czego się chce. A ja na szczęście zawsze wiedziałam.