Życie zaczyna się po czterdziestce? Możliwe, szczególnie jeśli po latach posuchy i tułania się po planach filmowych z przeceny dostaje się rolę w popularnym, ciągnącym się latami serialu, a dekadę później powraca do stworzonej przez siebie za młodu ikonicznej postaci. Ale z drugiej strony można by równie dobrze powiedzieć, że Bruce Campbell wykorkował jeszcze przed trzydziestką, gdy na planie "Armii ciemności" padł ostatni klaps. Z niekwestionowaną gwiazdą kina klasy B i symbolem ery kaset wideo rozmawiamy o drugim sezonie "Ash kontra martwe zło", który możecie już oglądać na HBO GO.
Ty akurat chyba takiego problemu nie miałeś, znacie się z Ashem tych parę lat. Niby tak, ale Ash jest teraz podtatusiałym facetem pod sześćdziesiątkę. I podoba mi się to. Nadal myśli o sobie jako o pożeraczu kobiecych serc, choć przecież te czasy dawno już minęły. Ale naprawdę fajnie jest obnosić się przed kamerą z całą tą brawurą, podejmować pośpieszne, często durne decyzje. Bo mimo tylu lat na karku, Ash nadal nie ma pojęcia, jak działa świat, popełnia straszliwe błędy. Znaczy, kto ich nie popełnia, lecz kiedy oglądasz takiego Iron Mana, raczej nie spodziewasz się, że spieprzy sprawę. Spider-Man też nie robi głupot, Ash jak najbardziej. Choć czyni go to również bardziej ludzkim, nie zdziwię się, jeśli ktoś, siedząc przed ekranem, powie: "Ej, ten koleś jest podobny do mnie!".
Trafiliście też z serialem na dobry moment, bo odżyła fascynacja latami osiemdziesiątymi. Nie mam pojęcia dlaczego. Lata osiemdziesiąte były do kitu. Nie rozumiem, czemu ktoś upiera się, żeby przeżywać je ponownie.
Lecz jednak pojawia się w drugim sezonie pewna niby nowa twarz, którą telewidzowie kojarzą głównie z dawnych seriali, również z tamtej epoki, czyli Lee Majors. Ale
Lee to ikona. Bo któż by inny mógłby być moim ojcem? Obaj mamy bioniczne kończyny, stary Asha też ma mechaniczną grabę, pasujemy do siebie jak ulał! (
Campbell ma na myśli serial "The Six Million Dollar Man", w którym Lee Majors grał rolę cyborga - przyp. red) Lee jest cudowny. Idealny. I zobaczysz, po kim Ash przejął te swoje chamskie zachowania i złe nawyki. Bo co jak co, ale ojca modelowego to on nie miał. Nie dogadują się ze sobą, są sobie praktycznie obcy.
"Ash kontra martwe zło", o czym zresztą napomknąłeś, miesza elementy komediowe z mocnym horrorem. Jak znajdujecie ten złoty środek? Tak naprawdę nie jest to jakieś specjalnie trudne, po prostu trzeba podchodzić do każdej sceny z należytą starannością i jeśli jest poważna, pełna napięcia, to grasz ją z powagą, a kiedy scenariusz przewiduje robienie z siebie debila, to robisz z
siebie debila i masz nadzieję, że wszystko hula.
I to wszystko w zaledwie trzydzieści minut na odcinek? Czemu nie godzina? Ha, to samo pytanie usłyszeliśmy od jednego kolesia, który miał nam sypnąć trochę grosza na serial, ale ostatecznie odpuścił.
Rob Tapert zdecydował o długości odcinków i całkowicie go popieram. Mądre posunięcie, bo w ten sposób fani narzekają tylko na to, że serial jest za krótki, zaś pierwsza zasada przemysłu rozrywkowego brzmi, że ludzi trzeba nęcić, rozbudzać ich apetyt, muszą chcieć jeszcze. Gdyby każdy odcinek trwał godzinę, stracilibyśmy na tempie, a żarty na dynamice, psychologiczne tło by się rozlazło. A my to nie
"The Walking Dead". Jesteśmy
"Evil Dead".