Felieton

Rok pierwszy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rok+pierwszy-70918
Jeżeli coś starzeje się w kinie szybciej od wyobrażeń przyszłości, są to efekty specjalne. Jakie szanse w starciu z czasem mają filmy science-fiction, które najczęściej łączą oba te elementy? I czy da się z tego wykroić jakiś cykl publicystyczny?

Ludzie stracili imiona i prawo do samostanowienia. Rząd nadał im numery i skojarzył w pary, które wychowują dzieci pobrane z ulicznych automatów. Jedzenie ma oczywiście postać pigułek, a miejskie powietrze jest gęste od jednoosobowych samolotów, które dawno zastąpiły konne powozy i samochody. Stare dobre czasy minęły bezpowrotnie. Witajcie w przyszłości, magicznym roku… 1980. A dokładniej – wizji roku 1980 z perspektywy roku 1930, w którym powstała superprodukcja "Just Imagine". I chociaż bomba atomowa miała eksplodować za ładnych kilkanaście lat, Holocaust nie przyśnił się największym oszołomom, a ludzie wciąż mieli prawo marzyć o nieograniczonym postępie i rosnącym dobrobycie – film ten nie jest wcale snem o świetlanej przyszłości. Zamierzchły dla nas rok 1980 jest w tym komediowym musicalu czasem upadku człowieczeństwa. Kryzys ekonomiczny widocznie nie dopingował do optymistycznego spoglądania w przyszłość, a twórcy zachęcali do jej odwiedzenia głównie po to, by widzowie w pełni docenili współczesność, czyli wspaniałe (mimo biedy i prohibicji) lata 30., o których w "Just Imagine" nie mówi się inaczej, niż "good old days".



Łatwo zrozumieć głód, który pchał ludzi do korzystania z magicznego przycisku fast forward. Postęp techniczny wciąż jeszcze był wtedy wspólnym osiągnięciem ludzkości i wzbudzał te same emocje, co uliczne pokazy magików. Podobną i równie mało optymistyczną atrakcję, proponowała inna monumentalna produkcja - brytyjskie "Things To Come" (1936), na podstawie tekstu samego H.G.Wellsa. Film przedstawia dzieje ludzkości miedzy 1940 a 2036 rokiem (zaczyna się wybuchem wielkiej wojny światowej!). Wysokobudżetowe wizje przyszłości z lat 30., zapowiadające "rzeczy, które nadejdą", były ostatnim zrywem spektakularnego kina science-fiction, które na dwie dekady miało pogrążyć się w niebycie.
Można śmiać się z wymyślnej technologii, która w "Just Imagine" najczęściej jest wycinana nożyczkami z kartonu, ale można też z uznaniem spojrzeć na wideotelefon, który w polskiej codzienności dopiero dziś pojawia się w naturze, na co bardziej wypielęgnowanych osiedlach. Wyobraźcie sobie wolność, jaką daje projektowanie przyszłości z perspektywy lat 30. Od czego zacząć urządzanie takiego świata? Im bliżej banału, tym bardziej sprawy się komplikują. Jakie będą obowiązywać niepisane zasady postępowania? Jaki śmiały umysł mógł przewidzieć rewolucję seksualną? Przy jakiej muzyce pra- prawnuki będą uwalniać swoją demoniczną naturę? Jakie będą nosić fryzury? Czy twórcy mogli przewidzieć, że ich filmy będzie można oglądać za darmo, w sieci, po prostu klikając na odpowiedni link?



Jednym ze skuteczniejszych uników przed błędnym rozeznaniem przyszłości jest ulokowanie akcji filmu w przyszłości mniej odległej, w której aktualne problemy są tylko trochę "podkręcone". "Ludzkie dzieci" Cuaróna (20 lat) czy "Dziwne dni" Bigelow (5 lat), "28 dni później" Boyle’a (28 dni?) nie są już tak niefrasobliwymi fantazjami. Jeśli uda im się wymknąć niszczącemu upływowi czasu, to pewnie dlatego, że portretują swoją współczesność razem z towarzyszącymi jej lękami. W końcu przyszłość to teraźniejszość dla ludzi z wyobraźnią. Filmy te dokonują niewielkich przesunięć w teraźniejszości, delikatnie zmieniając jedynie pewne "parametry". Powiedzmy: granice międzypaństwowe otwierają się trochę za szeroko, a jakaś grypa – dajmy na to rybia – okazuje się nieco mniej medialnym, a bardziej rzeczywistym problemem od swojej ptasiej siostry. Science-fiction w każdej chwili czai się za rogiem, gotowe zastąpić oswojoną teraźniejszość. Ile potrzeba wyobraźni, by domyślić się skutków masowych protestów demolujących afrykańskie reżimy? Relacja z przyszłości trwa na żywo w BBC.

***

Podczas pierwszego seansu "Obcego" jedna myśl nie dawała mi spokoju. To jest rok 1979! Jeżeli ten film potrafi wciągnąć w czarną otchłań kosmicznej przyszłości 20 lat później - po rewolucji komputerów osobistych i ciągu nudnych dla laików wypraw kosmicznych - to co musiał robić z widzem ledwie 10 lat po lądowaniu na Księżycu? Żałowałem, że nie mogę zobaczyć filmu Ridleya Scotta w roku powstania, w kinie, na ekranie, przez który nie przewinęły się już dziesiątki "Dni niepodległości". Oczami nieskalanymi CGI, z czystym umysłem i sercem pełnym wiary w pozaziemskie cywilizacje. No i jeszcze ta niewygodna myśl - czy geniusz twórców zasilony współczesną technologią zrobiłby z "Obcego" dziś film lepszy w jakimkolwiek sensie?


"Obcy"

"Obcy" był możliwy tylko w 1979 roku. Tylko z rekwizytami konstruowanymi z mięsa i prezerwatyw, tylko z przebranym za kosmicznego drapieżcę Bolajiem Badejo. Film Scotta nie potrzebuje taryfy ulgowej, wyrozumiałości czy życzliwego spojrzenia i nic nie zrobią mu weryfikujące spojrzenia współczesnych. Jego wizja jest kompletna i trwale zabezpieczona przed upływem czasu. "Obcy" zaklina niewinność roku 1979 w swoją materię, błyskawicznie resetuje widza i porywa go do rzeczywistości, w której nie ma problemów, by zapomnieć, że kosmiczne wyprawy człowieka prowadziły głównie do rozwoju telewizji satelitarnej. Wsysa w świat, w którym nie ma problemów z uwierzeniem, że tak właśnie mogą wyglądać obce formy życia. Na pokładzie Nostromo nie wątpię w skuteczność hibernacji, ani w to, że toporne komputery, przypominające rozbudowane ZX Spectrum, z lampowymi ekranami, wyświetlającymi jednokolorowy obraz, są sprzętem idealnym do międzygwiezdnych podróży.

Jak wiele takich ekranowych fantazji, kompletnych światów alternatywnych przetrwało i potrafi dziś ciągle ugryźć, i jak często, sięgając po leciwe sci-fi, trzeba zawiesić swoje poczucie wyższości na kołku? Czy kino efektów specjalnych sprzed epoki CGI może być dziś ciągle specjalne w innym sensie niż używane w języku angielskim, eufemistyczne określenie umysłowego upośledzenia? Czy może wciągnąć w swój, mniej lub bardziej kompletny, świat i czy widz może ciągle coś wyciągnąć z niego? Na ile dawne cuda są ciągle cudowne? Czy z tego da się wykroić jakiś cykl publicystyczny? To może zweryfikować oczywiście tylko przyszłość. Wyglądajcie na horyzoncie "Efektów specjalnych".