Artykuł

Like A Virgin. Kino w pasie cnoty

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Like+A+Virgin.+Kino+w+pasie+cnoty-84190
Stojące na straży moralności kino przekonuje, że marny jest żywot każdej dziewicy, która chce wziąć los (i waginę) w swoje ręce. Seksualna inicjacja to dla filmowców "narzędzie" różnorakiego przeznaczenia służy różnym ideologiom i reprezentuje skrajne wrażliwości.
 
Przekleństwo niewinności

Dlaczego siostry Lisbon popełniły samobójstwo? Zawinili srodzy rodzice?  A może wzdychający  do nich chłopcy? Za dużo pastelowych kolorów i filmów przyrodniczych? Nie wiem i oglądam po raz kolejny, po raz pierwszy online. I się w końcu dowiaduję, bo wraz z filmem pojawiają się tagi (kopalnia wiedzy i źródło wszelkiego poznania): film, dramat, psychologiczny, muzyka, no i słowo-klucz: seks! Jakież to proste, cóż innego mogło wstrząsnąć nastoletnią egzystencją? To przecież dziewice (!) się zabijają, co oryginalny tytuł ("The Virgin Suicides") stwierdza wprost, a o czym polskie tłumaczenie ("Przekleństwa niewinności"), jak to polskie tłumaczenia mają w zwyczaju, nieśmiało napomyka. W kinie utrata dziewictwa to zwykle źródło poważnej traumy.

 
"Przekleństwa niewinności"

Siostry Lisbon oddały walkowerem swój pierwszy raz. Wycofały się z zawodów o jak najszybszą utratę dziewictwa, uniknęły dylematów, nacisków i upokorzeń. Jedynie w skąpanych we włoskim słońcu ("Ukryte pragnienia") bądź pogrążonych w paryskiej mgle ("Marzyciele") światach Bertolucciego inicjacja seksualna przypomina starożytne misteria. Jednorazowe i doskonałe  spełnienie, ku któremu nieuchronnie ciąży przesycona zmysłowością rzeczywistość. Tylko tam Isabelle (Eva Green) spije z ust Matthew (Michael Pitt) swoją pierwszą krew, kojarzącą się nie tylko z bólem, ale i następującą zaraz po niej rozkoszą. To tam Lucy (Liv Tyler) położy się z mężczyzną pod drzewem, przy płonącym ognisku, i stanie się kobietą w miejscu, w którym została poczęta. Wszystko (przyroda, ludzie, ulica) pulsuje w oczekiwaniu na TEN moment: wyjątkowy, nieunikniony, magiczny. W tym nierealnym  świecie niewinność zawsze spółkuje z perwersją – wyobraźnia pensjonarki nie jest wyobraźnią współczesnych dziewic, którym wystarcza przecież bal maturalny i tylne siedzenie wypożyczonej limuzyny.

 
"Marzyciele"

Ostatni będą pierwszymi

Oczywiście, nawet taki entourage nie wyklucza niezdrowego i upraszczającego sentymentalizmu – permanentne poniżenie i pogoń za seksualnym spełnieniem kończą się niechybnym happy endem. Prości chłopcy, którzy za wszelką cenę chcą "zamoczyć" ("American Pie"), stają się delikatnymi kochankami wrażliwymi na potrzeby swych równie niedoświadczonych partnerek.  Dziewczyny, które chcą poczekać ("Szkoła uwodzenia") poczekają i innych też skłonią do czekania. Te, co czekać nie chciały i z instytucji "pierwszego razu" postanowiły zakpić, zostają odsądzone od czci i wiary. Te, które zbyt łatwo, z nienależytą celebrą pozbyły się "ciężaru", zostają ośmieszone i wyszydzone. Bo waginę kochać trzeba i szanować! Tę zasadę każdorazowo przysposabiają sobie bohaterowie (wraz z nią, chyba z urzędu, spływa na nich emocjonalna i intelektualna dojrzałość)  i dzięki niej osiągają sukces. Sukces okupiony ciężką pracą  u podstaw.  Bo na pierwszy raz trzeba zapracować. Choć istnieje oczywiści grupa "skazana" w tej materii na powodzenie.

 
"American Pie"

W myśl biblijnej zasady, że ostatni będą pierwszymi, prawdziwymi zwycięzcami w tej grze są przeważnie szaraki, na których postawiono krzyżyk seksualnego niespełnienia. Gdy wszyscy naokoło ścierają się i ocierają, oni, żałośnie niewinni i odrobinę zrezygnowani, ale zawsze pełni atencji dla płci przeciwnej, trwają sfrustrowani na pozycjach. I tylko czysty przypadek ("Dziewczyna z sąsiedztwa") lub starania kumpli z pracy ("40-letni prawiczek") przebudzą ich z erotycznego letargu. Matthew (Emile Hirsch) i Andy (Steve Carell) – pensjonarskie głowy karmione najpewniej filmami Bertolucciego – marzą o kobiecie idealnej, która przeprowadzi ich przez cały tor przeszkód. Matthew marzy pewnie od kilku miesięcy. Andy trochę dłużej. Czekają, nie ulegają presji, brzydzą się pornografią, masturbacją i seksem bez zobowiązań.  Ich inicjacja jest niczym ich życie – miła, ciepła, przytulna. To zwieńczenie wyrzeczeń i pomnożenie kapitału. Nie tylko emocjonalnego. Panowie poczekali i zostali wynagrodzeni.

Krew za krew

Przedwcześnie i lekkomyślnie utracona niewinność  jest źródłem wszelkiego zła. W przypadkowym miejscu, niewłaściwym czasie, z nieznanym "kimś" – taki układ musi budzić grozę i zgorszenie. Gdy nastoletnia Ari ("Lollipop Monster") dowiaduje się, że jej piersi są sexy, od razu postanawia sprawdzić, jak bardzo.  Pospieszny seks w obskurnym barze przypieczętowuje jej przemianę ze słodkiego cukiereczka w drapieżnego wampa. Ari straciła dziewictwo, ale zdobyła władzę i zamierza ją wykorzystać.  Nie straszne jej przyjaźń i rodzina. Używa swojego ciała i pozwala, by inni z niego korzystali.  Zdradza, okłamuje i morduje, za co zostanie ukarana. Bo jeśli bohatera charakteryzuje opozycyjna wobec niewinności sensualność, spotka go nieszczęście. Zwłaszcza jeśli swą niewinność "zamienił" na zmysłowość.


"Lollipop Monster"

Każdy, kto dobrowolnie rezygnuje z roli Benjamina i staje się samozwańczą Panią Robinson, zostanie upokorzony lub zarażony śmiertelną chorobą przenoszoną drogą płciową ("Dzieciaki"). Bohater filmu, Telly, specjalizuje się w przedwczesnej i pospiesznej penetracji, która każdej przedwcześnie i pospiesznie spenetrowanej dziewczynie niszczy życie. Ich inicjacja seksualna jest byle jaka, więc takie też muszą być ich kolejne doświadczenia seksualne (ograniczające się do bum bum bum), a może nawet dalsze życie. Stosunek z Tellym ostatecznie przypieczętowuje ich los. Roznoszona przez chłopaka choroba wyraźnie podkreśla radykalność i finalność pierwszego aktu seksualnego, który determinuje resztę ich życia. Krążące po mieście AIDS jest bardzo trywialną alegorią beznadziei ich losu. Nie tylko zarażonych.  Wszystkie zbyt szybko i wulgarnie żyjące dzieciaki czeka przecież ten sam los – będą wędrować po mieście (które przypomina dantejskie piekło) i zarażać. Czy tego chcą, czy nie.


"Dzieciaki"

Nie pomoże nawet azyl rodzinnego domu na dalekiej, amerykańskiej prowincji. Gdy arogancka i bezczelna, odrobinę znudzona 16-letnia Juno, decyduje się na seks, wiadomo, że nie ominą jej konsekwencje. Jej ciąża jest niczym znak ostrzegawczy wysłany przez bliżej nieokreślone instancje do nastolatek świata tego: wstrzymajcie się, a będzie wam oszczędzone! Juno zostaje ukarana za niebezpieczne przekroczenie uprawnień przeciętnej dziewicy: zainicjowała feralne zbliżenie i ochoczo wzięła za nie, jak i za swoją ciążę, całą odpowiedzialność. Ale jej pierwszy raz, choć pewnie nieudolny, nieprzemyślany i na siedząco, ma w sobie coś magicznie naiwnego i niewinnego. Juno zostaje ocalona dzięki swojemu uczuciu do Bleekera. Młodzieńcza miłość łagodzi jej zbyt obcesowy i bezpośredni styl bycia, pomaga zmazać hańbę przedwcześnie utraconej cnoty i zacząć wszystko od nowa. Ekscentryczna młodzież (bo nie jedna Juno, ale i na przykład taki Oliver Tate z "Mojej łodzi podwodnej")  musi się solidnie napracować, żeby zasłużyć na drugą szansę i przezwyciężyć chwilowe trudności. Każde z nich musi zapłacić wysoką cenę za chwilę seksualnej niezależności.

Nic na swoje usprawiedliwienie nie mają bohaterki "Samarytanki" Kim Ki-duka. Ich aktywność seksualna, od niemoralnego początku, do marnego końca, naznaczona jest brakiem zahamowań. Dziewczyny sprzedadzą swoją cnotę i swoje ciała.  Nie uratuje ich wzajemne przywiązanie (może ono właśnie je pogrąży?) i mała "szkodliwość społeczna czynu". Poleje się krew, która z defloracją nie ma nic wspólnego. Wykrwawią się dziewczęta, będą krwawić ich klienci - wszystko w imię zszarganej waginalnej świętości.

***

Mądre siostry Lisbon przeczuły, że marny jest żywot każdej dziewicy, która dziewicą być już nie chce, która chce wziąć swój los (i waginę) w swoje ręce. W porę spostrzegły, jak niewiele w ich życiu zmieni seksualna inicjacja. Jak niewielki to krok na drodze do seksualnej niezależności, a jak wiele niesie zagrożeń. Były mądre, bo nie chciały skorzystać z przeznaczonych im w tej wyjątkowej chwili ról.



A może jednak trochę niemądre, bo uwierzyły w ostateczność pierwszych doświadczeń seksualnych. Naiwnie dały wiarę, że nigdy nie zapomną uczucia zażenowania i wstydu, nacisków i presji z nim związanych, niechybnego rozczarowania.  Zaufały krążącym w sąsiedztwie podaniom ludowym, które nie pozostawiły im żadnej nadziei i utwierdziły w przekonaniu, że jeśli nie może być idealnie, to lepiej, żeby w ogóle nic nie było. Musi być pięknie i na zawsze albo w ogóle! Biedne, nie znały może piosenki Madonny, która całkiem rezolutnie stwierdza, że każdy kolejny stosunek może być równie wyjątkowy (i niekoniecznie bolesny) jak ten pierwszy raz.