Stojące na straży moralności kino przekonuje, że marny jest żywot każdej dziewicy, która chce wziąć los (i waginę) w swoje ręce. Seksualna inicjacja to dla filmowców "narzędzie" różnorakiego przeznaczenia –
służy różnym ideologiom i reprezentuje skrajne wrażliwości. Przekleństwo niewinności Dlaczego siostry Lisbon popełniły samobójstwo? Zawinili srodzy rodzice? A może wzdychający do nich chłopcy? Za dużo pastelowych kolorów i filmów przyrodniczych? Nie wiem i oglądam po raz kolejny, po raz pierwszy online. I się w końcu dowiaduję, bo wraz z filmem pojawiają się tagi (kopalnia wiedzy i źródło wszelkiego poznania): film, dramat, psychologiczny, muzyka, no i słowo-klucz: seks! Jakież to proste, cóż innego mogło wstrząsnąć nastoletnią egzystencją? To przecież dziewice (!) się zabijają, co oryginalny tytuł (
"The Virgin Suicides") stwierdza wprost, a o czym polskie tłumaczenie ("Przekleństwa niewinności"), jak to polskie tłumaczenia mają w zwyczaju, nieśmiało napomyka. W kinie utrata dziewictwa to zwykle źródło poważnej traumy.
"Przekleństwa niewinności"
Siostry Lisbon oddały walkowerem swój pierwszy raz. Wycofały się z zawodów o jak najszybszą utratę dziewictwa, uniknęły dylematów, nacisków i upokorzeń. Jedynie w skąpanych we włoskim słońcu (
"Ukryte pragnienia") bądź pogrążonych w paryskiej mgle (
"Marzyciele") światach
Bertolucciego inicjacja seksualna przypomina starożytne misteria. Jednorazowe i doskonałe spełnienie, ku któremu nieuchronnie ciąży przesycona zmysłowością rzeczywistość. Tylko tam Isabelle (
Eva Green) spije z ust Matthew (
Michael Pitt) swoją pierwszą krew, kojarzącą się nie tylko z bólem, ale i następującą zaraz po niej rozkoszą. To tam Lucy (
Liv Tyler) położy się z mężczyzną pod drzewem, przy płonącym ognisku, i stanie się kobietą w miejscu, w którym została poczęta. Wszystko (przyroda, ludzie, ulica) pulsuje w oczekiwaniu na TEN moment: wyjątkowy, nieunikniony, magiczny. W tym nierealnym świecie niewinność zawsze spółkuje z perwersją – wyobraźnia pensjonarki nie jest wyobraźnią współczesnych dziewic, którym wystarcza przecież bal maturalny i tylne siedzenie wypożyczonej limuzyny.
"Marzyciele"
Ostatni będą pierwszymi Oczywiście, nawet taki entourage nie wyklucza niezdrowego i upraszczającego sentymentalizmu – permanentne poniżenie i pogoń za seksualnym spełnieniem kończą się niechybnym happy endem. Prości chłopcy, którzy za wszelką cenę chcą "zamoczyć" (
"American Pie"), stają się delikatnymi kochankami wrażliwymi na potrzeby swych równie niedoświadczonych partnerek. Dziewczyny, które chcą poczekać (
"Szkoła uwodzenia") poczekają i innych też skłonią do czekania. Te, co czekać nie chciały i z instytucji "pierwszego razu" postanowiły zakpić, zostają odsądzone od czci i wiary. Te, które zbyt łatwo, z nienależytą celebrą pozbyły się "ciężaru", zostają ośmieszone i wyszydzone. Bo waginę kochać trzeba i szanować! Tę zasadę każdorazowo przysposabiają sobie bohaterowie (wraz z nią, chyba z urzędu, spływa na nich emocjonalna i intelektualna dojrzałość) i dzięki niej osiągają sukces. Sukces okupiony ciężką pracą u podstaw. Bo na pierwszy raz trzeba zapracować. Choć istnieje oczywiści grupa "skazana" w tej materii na powodzenie.
"American Pie"
W myśl biblijnej zasady, że ostatni będą pierwszymi, prawdziwymi zwycięzcami w tej grze są przeważnie szaraki, na których postawiono krzyżyk seksualnego niespełnienia. Gdy wszyscy naokoło ścierają się i ocierają, oni, żałośnie niewinni i odrobinę zrezygnowani, ale zawsze pełni atencji dla płci przeciwnej, trwają sfrustrowani na pozycjach. I tylko czysty przypadek (
"Dziewczyna z sąsiedztwa") lub starania kumpli z pracy (
"40-letni prawiczek") przebudzą ich z erotycznego letargu. Matthew (
Emile Hirsch) i Andy (
Steve Carell) – pensjonarskie głowy karmione najpewniej filmami
Bertolucciego – marzą o kobiecie idealnej, która przeprowadzi ich przez cały tor przeszkód. Matthew marzy pewnie od kilku miesięcy. Andy trochę dłużej. Czekają, nie ulegają presji, brzydzą się pornografią, masturbacją i seksem bez zobowiązań. Ich inicjacja jest niczym ich życie – miła, ciepła, przytulna. To zwieńczenie wyrzeczeń i pomnożenie kapitału. Nie tylko emocjonalnego. Panowie poczekali i zostali wynagrodzeni.
Krew za krew Przedwcześnie i lekkomyślnie utracona niewinność jest źródłem wszelkiego zła. W przypadkowym miejscu, niewłaściwym czasie, z nieznanym "kimś" – taki układ musi budzić grozę i zgorszenie. Gdy nastoletnia Ari (
"Lollipop Monster") dowiaduje się, że jej piersi są sexy, od razu postanawia sprawdzić, jak bardzo. Pospieszny seks w obskurnym barze przypieczętowuje jej przemianę ze słodkiego cukiereczka w drapieżnego wampa. Ari straciła dziewictwo, ale zdobyła władzę i zamierza ją wykorzystać. Nie straszne jej przyjaźń i rodzina. Używa swojego ciała i pozwala, by inni z niego korzystali. Zdradza, okłamuje i morduje, za co zostanie ukarana. Bo jeśli bohatera charakteryzuje opozycyjna wobec niewinności sensualność, spotka go nieszczęście. Zwłaszcza jeśli swą niewinność "zamienił" na zmysłowość.
"Lollipop Monster"
Każdy, kto dobrowolnie rezygnuje z roli Benjamina i staje się samozwańczą Panią Robinson, zostanie upokorzony lub zarażony śmiertelną chorobą przenoszoną drogą płciową (
"Dzieciaki"). Bohater filmu, Telly, specjalizuje się w przedwczesnej i pospiesznej penetracji, która każdej przedwcześnie i pospiesznie spenetrowanej dziewczynie niszczy życie. Ich inicjacja seksualna jest byle jaka, więc takie też muszą być ich kolejne doświadczenia seksualne (ograniczające się do bum bum bum), a może nawet dalsze życie. Stosunek z Tellym ostatecznie przypieczętowuje ich los. Roznoszona przez chłopaka choroba wyraźnie podkreśla radykalność i finalność pierwszego aktu seksualnego, który determinuje resztę ich życia. Krążące po mieście AIDS jest bardzo trywialną alegorią beznadziei ich losu. Nie tylko zarażonych. Wszystkie zbyt szybko i wulgarnie żyjące dzieciaki czeka przecież ten sam los – będą wędrować po mieście (które przypomina dantejskie piekło) i zarażać. Czy tego chcą, czy nie.
"Dzieciaki"
Nie pomoże nawet azyl rodzinnego domu na dalekiej, amerykańskiej prowincji. Gdy arogancka i bezczelna, odrobinę znudzona 16-letnia Juno, decyduje się na seks, wiadomo, że nie ominą jej konsekwencje. Jej ciąża jest niczym znak ostrzegawczy wysłany przez bliżej nieokreślone instancje do nastolatek świata tego: wstrzymajcie się, a będzie wam oszczędzone! Juno zostaje ukarana za niebezpieczne przekroczenie uprawnień przeciętnej dziewicy: zainicjowała feralne zbliżenie i ochoczo wzięła za nie, jak i za swoją ciążę, całą odpowiedzialność. Ale jej pierwszy raz, choć pewnie nieudolny, nieprzemyślany i na siedząco, ma w sobie coś magicznie naiwnego i niewinnego. Juno zostaje ocalona dzięki swojemu uczuciu do Bleekera. Młodzieńcza miłość łagodzi jej zbyt obcesowy i bezpośredni styl bycia, pomaga zmazać hańbę przedwcześnie utraconej cnoty i zacząć wszystko od nowa. Ekscentryczna młodzież (bo nie jedna Juno, ale i na przykład taki Oliver Tate z
"Mojej łodzi podwodnej") musi się solidnie napracować, żeby zasłużyć na drugą szansę i przezwyciężyć chwilowe trudności. Każde z nich musi zapłacić wysoką cenę za chwilę seksualnej niezależności.
Nic na swoje usprawiedliwienie nie mają bohaterki
"Samarytanki" Kim Ki-duka. Ich aktywność seksualna, od niemoralnego początku, do marnego końca, naznaczona jest brakiem zahamowań. Dziewczyny sprzedadzą swoją cnotę i swoje ciała. Nie uratuje ich wzajemne przywiązanie (może ono właśnie je pogrąży?) i mała "szkodliwość społeczna czynu". Poleje się krew, która z defloracją nie ma nic wspólnego. Wykrwawią się dziewczęta, będą krwawić ich klienci - wszystko w imię zszarganej waginalnej świętości.
***
Mądre siostry Lisbon przeczuły, że marny jest żywot każdej dziewicy, która dziewicą być już nie chce, która chce wziąć swój los (i waginę) w swoje ręce. W porę spostrzegły, jak niewiele w ich życiu zmieni seksualna inicjacja. Jak niewielki to krok na drodze do seksualnej niezależności, a jak wiele niesie zagrożeń. Były mądre, bo nie chciały skorzystać z przeznaczonych im w tej wyjątkowej chwili ról.
A może jednak trochę niemądre, bo uwierzyły w ostateczność pierwszych doświadczeń seksualnych. Naiwnie dały wiarę, że nigdy nie zapomną uczucia zażenowania i wstydu, nacisków i presji z nim związanych, niechybnego rozczarowania. Zaufały krążącym w sąsiedztwie podaniom ludowym, które nie pozostawiły im żadnej nadziei i utwierdziły w przekonaniu, że jeśli nie może być idealnie, to lepiej, żeby w ogóle nic nie było. Musi być pięknie i na zawsze albo w ogóle! Biedne, nie znały może piosenki
Madonny, która całkiem rezolutnie stwierdza, że każdy kolejny stosunek może być równie wyjątkowy (i niekoniecznie bolesny) jak ten pierwszy raz.