Felieton

Kazimierz Kutz: Autoportret

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kazimierz+Kutz%3A+Autoportret-136912
Kazimierz Kutz: Autoportret
źródło: Materiały prasowe
Jakub Socha pisze o ostatniej książce Kazimierza Kutza, autobiograficznej "Będzie skandal. Autoportret".

Kutz posadził mnie na krześle przy kuchennym stole. Odezwał się do mnie mniej więcej tak: "Wy, młodzi grafomani, tylko czekacie, aż pomrzemy, wtedy od razu rzucicie się, żeby pisać nasze biografie". 

Raz w życiu rozmawiałem z Kazimierzem Kutzem. Zdarzyło się to kilka lat temu, kiedy przygotowywałem książkę o innym polskim reżyserze. Spotkaliśmy się w jego podwarszawskim domu przed południem. Na zewnątrz leżały jeszcze resztki śniegu, w mieszkaniu było raczej ponuro. Kutz posadził mnie na krześle przy kuchennym stole. Miał na sobie luźne czarne spodnie i luźną czarną koszulę. W rogu mruczała cicho czarna lodówka, zmieściłyby się w niej dwa ciała. Między nami krążył mały buldog, dociekliwy i zasapany. Pies był czarny. Reżyser wyczuł chyba, że inscenizacja jest wystarczająco dobra, więc dłużej nie zwlekał. Odezwał się do mnie mniej więcej tak: "Wy, młodzi grafomani, tylko czekacie, aż pomrzemy, wtedy od razu rzucicie się, żeby pisać nasze biografie". Potem uśmiechnął się i zaczął wspaniałą dwugodzinną opowieść, w której plotki mieszały się z anegdotami; narrator, przekorny i inteligentny, zamiast słabnąć, rozpędzał się z minuty na minutę.

Przypomniała mi się ta historia, gdy wpadł mi w ręce "Będzie skandal. Autoportret", ostatnia książka Kazimierza Kutza. Kutz, jak to Kutz, postanowił zagrać na nosie swoim przyszłym biografom, sam sobie ją napisał. Inna sprawa, że już za życia doczekał się swojej biografii, napisanej przez Aleksandrę Klich. Wcześniej jeszcze była książka Elżbiety Baniewicz, efekt wielogodzinnych rozmów z reżyserem. Tak czy inaczej, ostatnie słowo należy, póki co, do niego.

Książkę tak naprawdę Kutz podyktował swojemu redaktorowi, Robertowi Siewiorkowi. Całą genezę projektu odsłania w posłowiu jej wydawca – szef wydawnictwa Znak, Jerzy Illg. Illg zdradza, że trakcie pracy nad książką prowadził z reżyserem wielogodzinne rozmowy telefoniczne, pełne fantastycznych historii. W jednej z nich Kutz sikał do kieszeni marynarki Romana Polańskiego i przedziurawiał mu prezerwatywy, żeby zemścić się na nim za to, że zamknął się na długo w łazience z jego ówczesną partnerką. Tej historii i wielu innych reżyser ostatecznie nie zdecydował się umieścić w książce. Nie oznacza to, że nie ma w niej anegdot, są – "Będzie skandal" to wręcz bombonierka z anegdotami. Niektóre z nich są już zresztą całkiem dobrze znane. Należą do zbiorowej pamięci, mają wielu autorów, opowiadał je w przeszłości nie tylko Kutz.



Weźmy chociażby anegdotę o spotkaniu Wojciecha Jerzego Hasa z dziennikarzami, podczas którego jeden z nich miał zapytać reżysera, czy w jego filmie "Złoto" są jakieś nawiązania do współczesności, na co, po długiej ciszy, Has odpowiedział tylko: "są przebicia". Albo tę z Andrzejem Wajdą, który po premierze "Perły w koronie" miał powiedzieć do Kutza: "Kaziu, witamy wśród najlepszych". Dam sobie rękę uciąć, że gdzieś już je słyszałem. Są tu jednak też nowe, zaskakujące rzeczy, chociażby informacja, że Has miał w planach realizację "Wesela", ale zwędził mu je Wajda, czego Has do końca nie mógł laureatowi honorowego Oscara darować. Jest tu też historia o zerwaniu znajomości między Jerzym Kawalerowiczem a Tadeuszem Konwickim, najbliższym współpracownikiem Kawalerowicza, jego scenarzystą i doradcą, która wpędziła autora "Faraona" w kryzys twórczy. "Żelazna szmata", bo tak, jak pisze Kutz, miano nazywać Konwickiego w środowisku – ksywka wzięła się od jego mocnej głowy – pojawia się w tej książce chyba najczęściej. Po pierwsze jako jeden z inicjatorów Szkoły Polskiej, wspaniały kierownik literacki Zespołu Kadr, który miał intuicję do tekstów i do ludzi. Po drugie jako przyjaciel Stanislawa Dygata, z którym z kolei przyjaźnił się Kutz. Po trzecie jako polski odszczepieniec. Po czwarte jako okaz wymierającego gatunku. Oprócz Konwickiego Kutz do odszczepieńców zalicza: Mariana Brandysa, Kurta Webera, Dygata i oczywiście siebie. Ludzi, w których polska krew zbełtała się z krwią: francuską, litewską, żydowską, śląską, co było równocześnie źródłem ich siły i przyczyną wielu udręk. Udręk wynikających z życia w państwie, w którym jego obywatelom uparcie zagląda się do metryk i sprawdza, ile jest u niech Polaka w Polaku. Siły – bo nigdy nie szło im łatwo dopisywanie kolejnych rozdziałów do bajki o wyjątkowości kraju nad Wisłą, nabzdyczonego eposu o jego niemalże boskim posłannictwie.

W "Autoportrecie" nie tylko o Polskę chodzi, całe szczęście. Kutz rozwija równolegle męską, chwacką opowieść pełną podbojów seksualnych. Poza Elżbietą Czyżewską i Wandą Jakubowską większość kobiet pojawia się tu jedynie w kontekście ich mężczyzn. Trudno sobie wyobrazić, że za pół wieku jakiś dzisiaj młody reżyser będzie opowiadał swoje historie z przeszłości w podobnym tonie. Kutz jest rubaszny i bezpruderyjny, w jednym z pierwszych rozdziałów mówi o tym, jak to, będąc na robotach przymusowych w Niemczech, został wykorzystany seksualnie przez cztery młode napalone Niemki, z których jedna miała bardzo duży biust. Kilkadziesiąt stron dalej cytuje list, który przysłał mu jego starszy brat:
 
Kazik, drogi bracie!

Widziałem ten Twój ostatni spektakl, ale z niesmakiem nasuwa mi się z nim coraz natrętniejsze przekonanie, że Ty na starość zacząłeś nosić cipę na głowie jak czapkę, która przesłania Ci oczy. Sztuka była zrobiona niekonwencjonalnie i w wartkim tempie, ale na Boga!, po co te cyce? Czy ty poza rekwizytorami seksualnymi nie masz już więcej do powiedzenia? Jesteś płytki intelektualnie, to się teraz na starość mści na Tobie. Zawsze byłeś intelektualnym łyżwiarzem i teraz to się natrętni ujawnia, scenografia bardzo dobra, gra Treli też dobra, estetyczna koncepcja sztuki zwięzła i estetycznie wyważona. Opamiętaj się, wystarczy, że na starość zacząłeś płodzić dzieci, to powinno Ci wystarczyć. Ukryj te swoje obsesje seksualne za drzwiami swojego mieszkania i przestań się obnażać.

Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia!
Henryk.


Energia seksualna zmusza Kutza do działania, ale nie tylko ona. Równie ważna była chęć wyrwania się z biedy. Odwrócenie losu, który został mu niemalże przeznaczony, czyli roboty w górnictwie, jest w książce potężnym życiowym impulsem. Najpierw pcha go do zdawania do Szkoły Filmowej, potem do gorączkowego uzupełniania wiedzy, harówki na planach filmowych, najpierw jako asystent, a potem już jako pierwszy reżyser. Kutz przez lata praktycznie nie schodzi z planu. Latał z miejsca na miejsce: Łódź, Warszawa, Wrocław, Katowice, Kraków, znowu Warszawa. Długo nie miał swojego kąta, prowadził życie tymczasowe i niepewne. Użerał się z cenzurą, wikłał się w środowiskowe gry, wyssane historie, z których ciężko było mu się wyplątać. Choć został internowany w trakcie stanu wojennego, ludzie i tak, a może właśnie dlatego, odsunęli się od niego, uważając, że kolaborował z władzą.  

Trudno dziś rozwikłać logikę działania polskich kulturalnych salonów. Salonów, z którymi Kutz był na wiecznej wojence, chociaż, umówmy się, sam przecież należał do niejednego salonu. Ten najsłynniejszy zbierał się oczywiście w Czytelniku, gdzie przesiadywali Konwicki, Gustaw Holoubek, Henryk Bereza, Janusz Głowacki. W "Autoportrecie" wracają oni jak duchy, bo żadnego z nich już nie ma. Chociaż duchami, zdaje się, byli już za życia. Pod koniec książki Kutz pisze o tym, jak to warszawscy strażnicy miejscy przegonili swego czasu Konwickiego z Krakowskiego Przedmieścia, mówiąc do pisarza, że to porządna dzielnica, nie dla włóczęgów i żebraków. Nie ma jednak w Kutzu żadnego rozgoryczenia, sentymentów. Anegdoty lecą, ludzie się starzeją. Wkrada się samotność. Los się domyka. Jak w tytule powiastki Woltera: "Tak toczy się światek", i tyle.
 
Zdjęcie: Kazimierz Kutz "Będzie skandal. Autoportret". Wyd. Znak, 2019.