Felieton

FELIETON: Walkiewicz o Facebooku i kinie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/FELIETON%3A+Walkiewicz+o+Facebooku+i+kinie-58975
WAŁKIEM NA ODLEW: MÓJ FACE, TWÓJ BOOK

W poprzednim wcieleniu byłem szynszylą. Sprzętem kuchennym, który najlepiej oddaje moją osobowość jest sokowirówka. Na wymarzoną randkę powinienem zabrać Shakirę (oby tą wczesną), zaś w latach 90. czachę zryły mi kreskówki Polonii 1 oraz pismo Secret Service. Antka szwagra kobity brat ma urodziny dopiero za dwa miesiące (czy nie zapomnę?). Kocha mnie jedna osoba (cmok!), nienawidzą trzy (łup!). Czuję się zjednoczony z Tymi, Którzy Nie Chodzili do Gimnazjum, a w dzieciństwie Budowali Bazy z Koców i Foteli. Paulo Coelho powiedziałby mi: "czyń dobro, szczęście samo cię odnajdzie". Także Adaś Miauczyński pozwoliłby sobie na autocytat: "I tak w kółko, do zajebania". A to wszystko przed śniadaniem. Michał wybiera się na wydarzenie Kanapka z Tuńczykiem oraz Herbata z "Biedronki". Facebook forever!

Portal społecznościowy, o którym mowa, jest tworem tak monstrualnych rozmiarów i tak wielu przeznaczeń, że każda metafora wydaje się dlań niewystarczająco pojemna (proszę publicystów, odpuście sobie te "współczesne Wieże Babel", bo w końcu z którejś się rzucę). Facebook nie metaforyzuje żadnego aspektu współczesności, ponieważ sam potrzebuje metafory, która go okiełzna – rozpoznany w języku, będzie rozpoznany w świadomości. Póki co, choć jego użytkowników przybywa (w lutym bieżącego roku liczba członków przekroczyła 400 milionów!), pozostaje niezgłębioną tajemnicą, autonomicznym światem, opisanym słowami McLuhana: "nowe media nie są pomostem między człowiekiem a naturą, lecz samą naturą".

W telewizyjnym mini-serialu "Prawdziwa historia Internetu" poznajemy jednego z założycieli Facebooka, medialną gwiazdę Marka Zuckerberga. W profetycznym uniesieniu, roztacza on wizję rzeczywistości, w której jego dziecko aktywnie uczestniczy w kreśleniu mapy wszystkich (akcent!) międzyludzkich połączeń. Potem korzystają z niej podmioty polityczne, gospodarcze, a nawet wojskowe. Przerażające proroctwo Zuckerberga to na razie fantastyka naukowa, jednak miłośnicy teorii spiskowych nie próżnują i śledzą każdy ruch prezesa firmy, a także szarej eminencji zarządu, Petera Thiela. Mentorem tego genialnego biznesmena, współzałożyciela systemu PayPal, absolwenta filozofii na Uniwersytecie Stanford i futurologa jest bowiem René Girard, filozof i antropolog kultury, postulujący teorię pragnienia mimetycznego. Według niego, pragnienie nie jest czymś indywidualistycznym, wyjątkowym i jedynie bierne naśladownictwo "uzdalnia nas do przystosowania się, umożliwia człowiekowi uczenie się wszystkiego, co musi umieć robić, by być uczestnikiem własnej kultury" ("Początki kultury"). Nic dziwnego, że część zachodnich publicystów, takich jak Tom Hodgkinson z brytyjskiego "Guardiana", ma już własny zestaw metafor, opisujących fenomen Facebooka. Są one, delikatnie mówiąc, orwellowskie.     

Myśleniem o Facebooku rządzi strategia punktowania paradoksów. Psychologowie twierdzą, że choć zbliża, to oddala. Medioznawcy zwracają uwagę na fakt, iż portal umożliwia swobodny przepływ informacji, a jednocześnie opiera się na polityce prywatności. Socjologowie zachodzą w głowę, jakim cudem przyjaźń stała się jednostką merkantylną. Ja również mam swój ulubiony aspekt facebookowego szaleństwa. Nie mogę się doczekać, aż portale społecznościowe staną się manifestacją nowej wrażliwości estetycznej.  

Pierwiosnki już się pojawiły. Nie trzeba ich szukać w cudzym ogródku. Po głowie chodzą mi dwa krótkometrażowe polskie filmy, stylistycznie ulokowane gdzieś pomiędzy wideoblogiem a facebookowym profilem – etiuda dokumentalna z  PWSFiTV "Być kochaną" Aleksandry Jankowskiej oraz amatorski "Blog" Ady Kaczmarczyk. W obydwu utworach chodzi właściwie o to samo, czyli o ekshibicjonizm. O ile jednak bohaterka pierwszego filmu, modelka Karolina, wspina się na szczyty pretensjonalności oraz infantylizmu, o tyle bezimienna dziewczyna z "Bloga" nadaje swoim idiotycznym popisom status performansu. Jej pamiętnik to "Wstręt" nakręcony przez Mariusza Pujszo. Niezły show. Freak show.

"Karolina jest młoda, piękna, inteligentna, wrażliwa. Bywa szalona. Wyjeżdża do pracy do Paryża, wygłupia się z psem, za dużo je, rozmawia z siostrą i mamą, stosuje dietę oczyszczającą, gotuje dziki ryż i śpiewa podczas mycia zębów. Chce być kochana..." – ten lapidarny opis (filmpolski.pl)  mówi właściwie wszystko. Kamera, akcja! "Cześć. To ja i mój pies. To mój pies i moja siostra. To moje zdjęcia na moim stole. A to mój pies na moich zdjęciach. O, a to ja, gdy się czeszę. U, a to ja, gdy się nie cieszę. Bo z modelingiem to jest tak: ta to kurwa, owa to szmata, Argentynki są brudne, a Ukrainki się puszczają. No i właśnie, tego, to ja na plaży. Włosy czeszę. Piasek czeszę. Piasek, morze, włosy. Samotność, samotność, samotność. Ach ta moja uroda, taką kłodę los rzucił pod nogi, co począć? A teraz zapuszczę Wam muzyczkę, a właśnie, jeszcze mama w kuchni. To moja kuchnia, a to moja mama. Kocham Cię, mamo. Posłuchaj sobie muzyczki…". Słowem, czarująca z niej narratorka, nic tylko do znajomych dodać.

W tym samym czasie jej sfiksowana koleżanka z "Bloga" robi rzeczy, od których włosy stają dęba. Jej szare komórki na przemian budzą się i zasypiają. Ucieka przed gumowym pająkiem, strzela z zabawkowego łuku do swojego odbicia w lustrze, zdejmuje majtki i zakłada je na lewą stronę, huśta się na gałęzi drzewa i całuje pomnik Sienkiewicza (jeśli była tu jakaś selekcja materiałów, to ja chcę wersję reżyserską albo przynajmniej "making of"). W ostatniej scenie wkłada głowę do dziupli w drzewie. Nie może jej wyjąć. Mocuje się, krzyczy o pomoc do kolegi, który trzyma kamerę. Zmaga się z materią, z której ulepiła swój film. Michał Walkiewicz lubi to.