We wtorek wzięliśmy udział w "Wirtualnej wojnie" w przestworzach i w tej całkiem realnej, na Bałkanach ("Kraina krwi i miodu" Angeliny Jolie). Porozmawialiśmy też z debiutantką Kamilą Józefowicz o jej dokumencie "Galumphing". Odlot Jak to jest? Oglądam nowy film wielkiego dokumentalisty i mam wrażenie, że facet przejrzał system – nakręcił świetny film o historycznych resentymentach i wybitny o grze wieloosobowej jako metaforze budowania wspólnoty. A potem zaglądam do wywiadu i czytam starą baśń o pułapkach eskapizmu i o pociągającym, choć niebezpiecznym, wirtualu. Lecz nawet jeśli w swoim nowym filmie
Jacek Bławut staje w kontrze do medialnej nagonki na gry wideo nieświadomie, to i tak powinien wiedzieć, gdzie leży granica oddzielająca populistyczny banał od konstruktywnej krytyki. Na szczęście, film jest o wiele subtelniejszy.
Bławut nagrywał swoich bohaterów przez sześć lat, na dwóch kontynentach i w czterech państwach. To mężowie i ojcowie, wojskowi i cywile, ludzie wierzący w Boga i w rozsądną stopę zysku. Łączy ich jedno – komputerowy symulator lotu "Ił-2 Sturmovik". Siadając za sterami zerojedynkowych maszyn, wspólnie rekonstruują największe lotnicze bitwy II Wojny Światowej. Czasem uda im się zmienić bieg historii, czasem przepiszą ją w całości. Przyklejeni do monitorów mówią o braterstwie, potrzebie wspólnoty, oddawaniu hołdu pokoleniu ojców i dziadów. Niektórzy ubierają mundury i zasiadają w zbudowanych własnoręcznie, prowizorycznych kokpitach. Inni podłączają się pod elektrody, które w razie nieudanego lotu pozwolą im boleśnie odczuć skalę porażki. Wszyscy w wirtualnych maszynach znaczą i mogą więcej.
Ilość kontekstów, na które
Bławut rzuca światło w
"Wirtualnej wojnie", jest imponująca. Lotnicze zmagania to dla bohaterów nie tylko ciągła rewitalizacja świadomości historycznej, ale również sposób na przepracowywanie związanych z nią stereotypów i uprzedzeń. Międzynarodowi bohaterowie starają się działać w interesie swojego kraju, ale zawsze przecież przychodzi moment dylematu: czy dla "większego dobra" lub "mniejszego zła" warto zawiązać sojusz ze śmiertelnym wrogiem? Nic dziwnego, że najpełniejszym dramaturgicznie wątkiem filmu jest konflikt członków polskiej eskadry z wcielonymi do Luftwaffe rodakami –
Bławut nie tylko pokazuje, jak buduje się wspólnota, ale również zwraca uwagę na mechanizm powstawania sporów w jej obrębie.
Chcąc nie chcąc, reżyser występuje w obronie środowiska hardcore’owych graczy (ok, reprezentowanych tu jedynie przez miłośników "Ił2-Sturmovika", ale wciąż graczy). Pokazuje gry jako sferę, która zamiast atomizować społeczność, scala ją. A zamiast promować kulturę instant, uczy cierpliwości (wszystkie bitwy odbywają się w czasie rzeczywistym). Jego imponujące narracyjnie dzieło (autor pozwala sobie na odważny kreacyjny zabieg i kilkanaście różnych spotkań w przestworzach kompiluje w jedną, emocjonującą historię) to lektura obowiązkowa dla wszystkich, pożal się Boże, specjalistów w dziedzinie nowych mediów. Zwłaszcza dla tych, którzy z ustami pełnymi frazesów od dwóch dekad trwają na wzniesionej przez media barykadzie.
***
O prezentowanym wczoraj filmie
Angeliny Jolie –
"Kraina miodu i krwi" Joanna Ostrowska pisała tak:
W filmie Jolie wydarzyło się wszystko, co z wojną związane. Od początku "In The Land of Blood and Honey" miał być filmową przestrogą i przypomnieniem okropieństw ostatniej wojny XX wieku. Przemoc jest tutaj głównym bohaterem. Ciągłe gwałty, egzekucje, poniżanie zakładników i maskary ludności cywilnej. W tle serbska propaganda, mitologia "niezwyciężonego Kosowa" i niebezpiecznych Turków. Na dokładkę historia miłosna dwojga ludzi, którym rzecz jasna konflikt zbrojny odebrał wszystko. Pełną recenzję przeczytacie
TUTAJ.