Relacja

BERLINALE: Pieskie życie

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE%3A+Pieskie+%C5%BCycie-127061
BERLINALE: Pieskie życie
Cztery lata temu Wes Anderson otworzył Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie, pokazując "Grand Budapest Hotel". Pora na powtórkę z rozrywki: reżyser wrócił, by raz jeszcze zainaugurować imprezę; zawitał też ponownie do świata animacji, którego posmakował już w "Fantastycznym Panu Lisie". "Wyspa psów dodaje jednak nowe odcienie do palety reżyserskich chwytów Andersona. Jak wygląda przefiltrowana przez jego wyobraźnię Japonia? Relacjonuje Jakub Popielecki.


Arigato Kurosawa (recenzja filmu "Wyspa psów", reż. Wes Anderson)

Trudno pozbyć się myśli, że jednym z formujących doświadczeń z dzieciństwa Wesa Andersona musiała być śmierć psa. Wydarzenie traumatyczne na tyle, że reżyser kompulsywnie odtwarza je w kolejnych filmach, skazując na okrutny los niemal wszystkich czworonożnych towarzyszy swoich bohaterów (wystarczy wspomnieć, jak skończyli Buckley z "Genialnego klanu" albo Snoopy z "Moonrise Kingdom") Nie od dziś wiadomo zresztą, że pomimo urokliwej fasady kino reżysera pełne jest okrucieństwa. I choć trudno o bardziej sentymentalny obrazek niż cierpiący burek, reżyser nigdy nie zatrzymuje się, by zapłakać nad stratą. Psy umierają u niego nagle, niejako rykoszetem, jako niewinne ofiary ludzkich błędów. Wbrew pozorom, nie ma w tym reżyserskiego sadyzmu, jest raczej rodzaj ironicznego memento mori. Tak czy inaczej, Anderson ewidentnie ma do psów słabość - nic zatem dziwnego, że w końcu poświęcił im cały film.


Sam pomysł tytułowej enklawy brzmi jak wariacja na temat znajdującej się w Japonii Tashirojimy, znanej na świecie jako "Kocia Wyspa" z prostego powodu: dwunożni mieszkańcy są tam w zdecydowanej mniejszości. Ale koncept Andersona brzmi raczej jak prztyczek w nos wszystkich kotofilów, tym bardziej, że to właśnie przedstawiciele owego fandomu są de facto czarnymi charakterami jego historii. Akcja filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości w japońskim mieście ogarniętym epidemią "psiej grypy". By zapobiec kataklizmowi, wszystkie czworonogi zostają wydalone na pobliską wyspę. Zarządzona przez władze psia kwarantanna ma jednak niecne podłoże, ufundowana jest bowiem na szubrawych tradycjach rodu Kobayashi, od wieków wielbiącego koty i życzącego źle psom. 12-letni Atari Kobayashi, najmłodszy przedstawiciel klanu, ochrzczony najbardziej japońską zbitką wyrazową, jaką można wymyślić, postanawia jednak złamać prawo i wyrusza do strefy skażonej, by odnaleźć swojego zesłanego na wyspę psiaka, Spotsa. 

Sztuczkę, którą proponuje Anderson, już widzieliśmy. Nie tylko znamy na pamięć arsenał jego autorskich zagrań, ale też wiemy, jak przekłada się on na animowany poklatkowo kontekst. Innymi słowy: niejaki Pan Lis był tu pierwszy. Kto myślał, że obejdzie się bez symetrycznych kadrów, wszechwiedzącego narratora czy Billa Murraya w obsadzie, ten błądzi. Powiew świeżości wnosi jednak szeroko rozumiana otoczka "japońskości". I nie chodzi mi tylko o ozdobniki w rodzaju sumo, haiku czy sushi (choć ich też nie brakuje). Myślę raczej o japońskim kinie - wszak można by się tu doszukiwać powinowactw z lalkarskimi arcydziełkami Kihachirō Kawamoto. Sam Anderson powołuje się jednak przede wszystkim na inspirację gigantami, Kurosawą i Miyazakim. `Pastiszu brak: Amerykanin trzyma się swojego stylu, co najwyżej delikatnie nagina go do potrzeb opowieści i jej kulturowego kostiumu. Jeśli miałbym typować najbardziej Kurosawowo-Miyazakowski motyw, postawiłbym na sposób wykorzystania otoczenia, przyrody. Są tutaj chwile, gdy Anderson delikatnie rozrzedza narrację, nie "zagaduje" akcji głosem narratora czy muzyką. Daje pooddychać pustej przestrzeni w kadrze, wsłuchuje się w szum wiatru w tle, pozwalając odczuć postapokaliptyczny klimat Wyspy Psów, pierwotnie służącej jako wysypisko śmieci. Niewiele tu jednak zen; równie niewiele kawaii (aczkolwiek lalkowe psy mają swój nieodparty urok). Anderson eksploatuje raczej dziwność, ekscentryczność Japonii, na przykład w pełnej krwawych detali scenie przygotowywania lokalnej potrawy.

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ

Naszą relację z konferencji prasowej z twórcami filmu obejrzyjcie TUTAJ