Relacja

American Film Festival: Kobiece głosy

https://www.filmweb.pl/article/American+Film+Festival%3A+Kobiece+g%C5%82osy-148394
American Film Festival: Kobiece głosy
Podczas tegorocznej edycji American Film Festival głośno wybrzmiewają kobiece głosy. We Wrocławiu zobaczyliśmy opowiadający o dziennikarskich łowach na Harveya Weinsteina "Jednym głosem" (reż. Maria Schrader), w którym główne role zagrały Carey Mulligan i Zoe Kazan, oraz "War Pony", wyróżniony w Cannes debiut dwóch reżyserek, Giny Gammell i Riley Keough. Filmy recenzują dla Was Daria Sienkiewicz i Gabriel Krawczyk. 

***

recenzja filmu "Jednym głosem", reż. Maria Schrader



HERstory
autorka recenzji: Daria Sienkiewicz

"Gdyby wszystkie kobiety, które były molestowane lub napastowane seksualnie, napisały w swoim statusie JA TEŻ, być może moglibyśmy uświadomić ludziom skalę problemu", zachęcała w 2017 na Twitterze aktorka Alyssa Milano, która przyczyniła się do popularyzacji hasła MEE TOO. Te krótkie dwa słowa wyrażające kobiecą solidarność i zrozumienie przybrały rolę akceleratora zmian oraz społecznego wariografu, dzięki któremu prawda o latach przewinień wreszcie wypłynęła na powierzchnię. Ruch #metoo na stałe zapisał się na kartach długiej historii walki kobiet o emancypację i równe traktowanie. To mentalny game changer w mówieniu głośno o seksualnych przestępcach w środowiskach pracy w Hollywood i nie tylko. "Jednym głosem" to natomiast filmowe świadectwo solidnej dziennikarskiej roboty, jaką wykonały Megan Twohey (Carey Mulligan) i Jodie Kantor (Zoe Kazan) z "New York Timesa", by odebrać głos wpływowym oprawcom i oddać go żyjącym w lęku i traumie ofiarom.


"Jednym głosem" bezsprzecznie wpisuje się w gatunek kina dziennikarskiego. Wyobraźcie sobie zgrabną syntezę "Spotlight" (2015), "Czwartej władzy" (2017) i serialu "Na cały głos" (2019), w której pierwsze skrzypce grają kobiety: nieustępliwe dziennikarki w pogoni za prawdą, młode i ambitne dziewczyny u progu kariery w branży filmowej oraz wszystkie te, które zostały skrzywdzone w toksycznym środowisku. Nie brakuje tu dobrze znanych i sugestywnych obrazów z pracy każdego reportera, mających łopatologicznie wytłumaczyć odbiorcom, na czym polega praca dziennikarza. Jesteśmy świadkami, jak Megan i Jodie żmudnie zbierają poszlaki w sprawie przestępstw seksualnych popełnionych przez Harveya Weinsteina. Mimo licznych przeciwności nie zamierzają się poddać. Dziesiątki zatrzaskiwanych im przed nosem drzwi, setki nieodczytanych maili i nieodebranych telefonów oraz ciągła niepewność, czy publikacja artykułu przyniesie spodziewany rozgłos, to żadna nowość – tak dla dziennikarek, jak i obeznanych z gatunkiem widzów. 

Filmy ilustrujące żmudne dziennikarskie śledztwa nierzadko tracą narracyjne tempo i zamiast wciągającej opowieści fundują widzom nużące redakcyjne sprawozdanie. Mimo że "Jednym głosem" można określić mianem filmu-raportu, a jego scenariuszową strukturę uznać za klasyczną i przewidywalną, reżyserka Maria Schrader nie pozwala, by spotkało to jej obraz. 

Przeczytaj całą recenzję "Jednym głosem" Darii Sienkiewicz na karcie filmu TUTAJ

***


recenzja filmu "War Pony", reż. Gina Gammell, Riley Keough



Mądrze i od serca 
autor recenzji: Gabriel Krawczyk

"War Pony" obiecuje niewiele, daje zaskakująco dużo. Choć rzut oka na ludzi i tutejszy krajobraz rodzi ponure skojarzenie z filmografią Doroty Kędzierzawskiej, nie porzucajcie nadziei. Nie jest przypadkiem, że Riley Keough (znana z "Mad Maksa: Na drodze gniewu") i Gina Gammell zostały nagrodzone za najlepszy debiut na tegorocznym festiwalu w Cannes. Cichym dramatem o dwóch chłopakach uwięzionych w miejscu, gdzie przetrwanie od heroizmu dzieli niewiele, reżyserki dowodzą formalnej subtelności i społecznego wyczucia, których mogliby im pozazdrościć bardziej doświadczeni reporterzy kina.


W Pine Ridge, najbiedniejszym rezerwacie pierwszych ludów Ameryki, coś najwyraźniej poszło nie tak. Pracę zdobywa się tu od święta, pragnienie gasi się głównie alkoholem, oddycha się takim czy innym zielskiem, a na dietę wybiera mocniejsze używki. Prawo? Sprawdza się jako luźna sugestia; o stylu życia decyduje raczej brutalna weryfikacja potrzeb i szacowanie ryzyka. Jak w przypadku Matho (świetnie poprowadzony LaDainian Crazy Thunder) i Billa (Jojo Bapteise Whiting, złodziej scen i aktorskie objawienie!). Na oko dzieli ich dekada, nie znają się, lecz zamieszkują tę samą okolicę. Siłą rzeczy obaj są więc rozdarci między tradycjami Lakotów, z których się wywodzą, bieda-kapitalizmem i społecznymi patologiami z ćpuńskim biznesem na czele. Jak się okaże, dzielą także apetyt na odrobinę miłości. W świecie, w którym niewiele starsi, dilujący ojcowie częstują synów skrętem, matki przesiadują w więzieniach, a lokalne Matki Teresy okazują się wyzyskującymi ciebie, dzieciaku, narkotykowymi baronkami, nadzieję trzeba jednak limitować.

Losy bohaterów zrosną się niczym biografia jednej postaci oglądanej w różnych momentach życia. To scenariusz wiarygodny, półbiograficzny, powstały z przerodzonego w przyjaźń spotkania reżyserek z Franklinem Siouxem Bobem i Billem Reddym. Głos rdzennych mieszkańców objawia się scenopisarsko i przed kamerą, dzięki aktorom-nowicjuszom. Przedstawienie trudności ekonomicznych, przemocy rodzinnej, ignorowania przez państwowe instytucje, rasowych podtekstów, więzi społecznych i drobnych aktów dobroci wśród różniących się charakterów upodabnia "War Pony" do kina Seana Bakera, specjalisty od społeczności, które Hollywood lubi egzotyzować lub omijać szerokim łukiem.

Przeczytaj całą recenzję "War Pony" Gabriela Krawczyka na karcie filmu TUTAJ