Disney właśnie zamordował swój najlepszy gwiezdno wojenny twór, a tym odcinkiem pokazał wszystkim fanom gwiezdnych wojen środkowy palec. Din Djarin dzięki któremu uwielbiamy ten serial jest teraz tylko nieporadnym nieudacznikiem, tłem aby Bo-Katan mogła rozwinąć swoje skrzydła. Problem polega na tym że to nie jest serial o niej. Ten sam problem pojawił się w Księdze Boby fetta.
Myśleli że wrzucając mase ''cameo'' i lubianych aktorów coś osiągną ale nic z tego i tak wyszło barachło. Grogu stał się maskotką ,planetą rządzi czarna kobieta plus size z simpem u boku, złym oczywiście jest podstarzały biały mężczyzna, Din ma chyba 5 linijek tekstu w całym odcinku, Bo katan spuszcza łomot chłopowi i odzyskuje flote(nie mogłaby zrobić tego samego wcześniej aby od niej nie odchodzili bo musiały scenki w której nasza Bo-rey-skywalker rzuca typem jak manekinem) a Din postanawia że odda jej Mroczny miecz bo tak.
Katherin Kennedy musi nienawidzić gwiezdnych wojen
Odcinek akurat sam w dobie tak tragiczny nie był, ale z lewicową "polewą" poprawności politycznej niestety nic się nie da zrobić... Niestety.... Po prostu trzeba wszędzie wciskać kobiety i czarnoskórych gdzie się da i nie ma wyjścia... Szkoda, bo dwa sezony w miarę opierały się tym tendencjom na ile to było możliwe, a teraz cóż....
Kennedy nie ma nic wspólnego z tym serialem. 2. W końcu Din pokazuje swe zdolności śledcze. Ile było kwiku że nie było wcześniej?
Ciężko się z tym nie zgodzić. Fetta ratowali pojawieniem się Mando, a w Mandoloranie kreują inną postać, mimo że nikt nie chce, żeby tak się stało. Wychodzi pomieszanie z poplątaniem. IMO ważne wątki dzieją się za szybko, a czas tracony jest na jakieś pierdoły. Brak balansu, brak wciągającej fabuły, masa głupot. Idiotyczne rozwiązania.
No faktycznie zmierza to w nieciekawym kierunku, czy bardziej nieoczekiwanym przez widzów. Dodać trzeba że to był bardzo słabo zrobiony odcinek, jakby robiła go ekipa od Obi-Wana.
Co jest złego ze rządzi czarnoskóra kobieta, a ten zły to był starszy człowiek zapatrzony w stary system, nikogo (chyba nie zabił) i na koniec żałował swoich błędów
To mi najmniej przeszkadzało. Brak logiki i konsekwencji w trzymaniu w tym odcinku był jego zabójcą (dla mnie). Roboty mają krew, myślą, socjalizuja się w barze i piją sobie robotowe piwko. Mando I Bo są sztucznym duetem. Dialogi między nimi to żart, ktoś się w ogóle nie postarał by to było płynniejsze i bardziej naturalne. Ona się go przez pół odcinka czepia, robią sobie Rush Hour i on z niej nagle robi lidera, mimo, że poprzedni sezon twardo reguł i zasad Mandaloru trzymali. Historia natury i pochodzenie Mrocznego Miecza jest w ogóle pominięta. Grogu gra z Lizzo w jakieś kosmiczne gry i żre robaczki I w sumie jest zdegragowany do dźwięków bobasa.... No żenua. Jako parodia kanonu i uniwersum SW i kabaretowy odcinek ok. Tęskno mi chyba za Andorem po tym odcinku
Dokładnie,wczesniejsze odcinki jeszcze w jakims stopniu trzymaly fason ale ten 6 ty to juz dno totalne.
Najgorszy odcinek ze wszystkich. Większość czasu zastanawiałem się, czy to nie parodia lub jakiś skecz. Lizzo musiała się pojawić, bo jest otyła i czarnoskóra. Mmmkay, nie miałbym z tym nawet problemu, gdyby umiała zagrać choć na poziomie insta-dziuni, tymczasem gra to tak słabo, że sceny z nią ciężko traktować jako integralną część fabuły. A dialogi, no... trzeba być idiotą, żeby coś takiego napisać. Czuję, że takich "gwiazdeczek" będzie jeszcze kilka, bo przecież należy wcisnąć jeszcze osoby trans ze wszystkimi możliwymi zaimkami osobowymi i najlepiej jakąś Kardashiankę.