WENECJA 2023: Sofia Coppola i Ryūsuke Hamaguchi pokazali nowe filmy. Recenzujemy "Priscillę" i "Evil Does Not Exist"

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/WENECJA+2023%3A+Sofia+Coppola+i+Ryu%CC%84suke+Hamaguchi+pokazali+nowe+filmy+%E2%80%93+Filmweb-151970
WENECJA 2023: Sofia Coppola i Ryūsuke Hamaguchi pokazali nowe filmy. Recenzujemy "Priscillę" i "Evil Does Not Exist"
Sofia Coppola zdobyła już kiedyś Złotego Lwa w Wenecji (za "Somewhere. Między miejscami"). Czy jej nowy film "Priscilla" ma szansę w tegorocznym konkursie? Gwiazdami opowieści o Priscilli PresleyCailee Spaeny, Jacob Elordi i Dagmara Domińczyk. Na Lido zobaczyliśmy również "Evil Does Not Exist" ("Aku wa Sonzai Shinai") Ryūsuke Hamaguchiego, laureata Oscara za "Drive My Car". Filmy recenzują Adam Kruk i Jakub Popielecki.

***


 

recenzja filmu "Priscilla", reż. Sofia Coppola


Kino butikowe
autor: Adam Kruk

Podoba mi się to małe, "butikowe" – jak lubię je nazywać – kino Sofii Coppoli. Zawsze stylowo, kilkoma kreskami potrafi zarysować postaci, wytworzyć nastrój, naświetlić problem – nawet jeśli jest to zazwyczaj problem "pierwszego świata", co także wydaje mi się szczere. O czym innym bowiem, jako znane nepo baby, miałaby opowiadać, by brzmieć wiarygodnie? W "Priscilli" znów znajdziemy ulubione motywy autorki "Między słowami", "Somewhere. Między miejscami" czy "Bling Ring" – dojrzewanie nastolatki, życie w cieniu ważniejszych figur, uwięzienie w złotej klatce. Pojawi się nawet sam butik – gdy Priscilla Presley, której portret Coppola tu tworzy, zamarzy, by jednak znaleźć jakąś pracę, będzie to pierwsze miejsce, które przyjdzie jej głowy.


"Priscilli" najbliżej jednak do "Marii Antoniny", której bohaterka również została "sprzedana" na dwór – tam króla Francji, tu króla rock’n’rolla. Jest tu podobna wystawność i metraż, choć brakuje punkowej energii obecnej w biografii skróconej o głowę miłośniczki ciasteczek. Jak widać, ta sama metoda nie zawsze przynosi analogiczne rezultaty, choć i tu Coppola swobodnie poczyna sobie z realiami historycznymi, próbując ubrać je we własną wrażliwość i gust: a to umieszczając na ścieżce dźwiękowej ulubione kawałki (nie tylko Elvisa – jest nawet Dolly Parton), a to pozwalając bohaterom tripować na kwasie czy przytulać się z zakonnicami. To jednak nieliczne wisienki na dość mdłym torcie. Przez większość bowiem seansu jej Priscilla (Cailee Spaeny) snuje się niemrawo po domu – najpierw rodziców, później Elvisa.

Rozumiem, że reżyserka ukazać w ten sposób chciała, że namaszczona przez "króla" na swą oblubienicę nastolatka nigdy nie miała szans na "własny pokój" – jak wiele kobiet jej pokolenia, pokoleń wcześniejszych, a pewnie i tych współczesnych. Myśl tę można by wyrazić jednak w zdecydowanie bardziej ekonomiczny sposób. Zamiast tego dostajemy coś na kształt rozwleczonego do prawie dwóch godzin teledysku Lany Del Rey. Całość zaczyna się w 1959 roku, kiedy Presley (Jacob Elordi) odbywał, szeroko relacjonowaną przez ówczesną prasę, służbę wojskową w Niemczech Zachodnich. W tej samej bazie służył niejaki Paul Beaulieu, ojciec 14-letniej wówczas (sic!) Priscilli. Mimo różnicy wieku muzyk wybrał właśnie ją, choć na początku związek miał charakter platoniczny. Bardziej niż o seks, w relacji tej chodziło o przyuczanie do roli posłusznej żony. Przynajmniej tak chce film, oparty na wspomnieniach samej Presley, która promowała go nawet podczas premiery w Wenecji. 

Całą recenzję filmu "Priscilla" przeczytacie na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ

Zwiastun filmu "Priscilla"






***


recenzja filmu "Evil Does Not Exist"/"Aku wa Sonzai Shinai", reż. Ryūsuke Hamaguchi


Jeleń na Ryūsuke'owisku
autor: Jakub Popielecki 

"Evil Does Not Exist" ("Aku wa Sonzai Shinai") zaczyna się od ujęcia drzew. Kamera jedzie przez las, filmując prześwitujące między gałęziami niebo, a zza kadru słychać podniosły smyczkowy akompaniament. Gałęzie, niebo, gałęzie, niebo, gałęzie, niebo – przez bite pięć minut. To otwarcie, które ma – jak to się mówi po angielsku – "przeczyścić podniebienie". Ryūsuke Hamaguchi nie tyle nawet testuje widzowską cierpliwość, co wprowadza nas w stan otwartości na rytm swojego kina. Przez następne kilkanaście minut zostajemy w lesie, obserwując, jak dwóch mieszkańców japońskiej prowincji zbiera wodę ze źródełka i delektuje się odkrytym w poszyciu dziko rosnącym wasabi. Pierwszy dialog wybrzmiewa w piętnastej minucie. Slow life, slow cinema


Z tym "slow" bym jednak uważał, bo nowy film Hamaguchiego – choć trwa niecałe dwie godziny (drobnostka w porównaniu z 3-godzinnym "Drive My Car", nie mówiąc już o 5-godzinnym "Happy Hour") – zmienia się w tym czasie co najmniej dwa razy. Mamy tu więc medytacyjną impresję o chodzeniu po lesie, mamy cierpką komedię o starciu miasta ze wsią, mamy wreszcie enigmatyczny, posępny symbolizm, który tyleż zachęca do interpretacji, co konfunduje. Japoński reżyser niby kręci wciąż bardzo podobne filmy, a jednak w każdym z nich wynajduje na siebie nowy pomysł. "Evil Does Not Exist" to zaś trzech Hamaguchich w jednym.

Po sukcesie "Drive My Car" bałem się trochę, że twórca pojedzie dalej szlakiem gładkiego azjatyckiego sentymentalizmu (zwłaszcza że ten kierunek przyniósł mu Oscara). Cieszę się więc, że pozostał ekscentrykiem. Nic zresztą nie tracimy, bo "Evil Does Not Exist" przez chwilę nawet przypomina "Drive My Car" – mniej więcej w połowie filmu, kiedy formuje się naczelny konflikt i pojawia "fabuła". Do leżącej nieopodal Tokio malowniczej wioski Mizubiki przyjeżdżają stołeczni inwestorzy, by przekonać lokalną społeczność do tzw. "glampingu". "Kemping w stylu glamour" ma ożywić region i rzekomo wszyscy na nim zyskają. Lokalsi nie są jednak przekonani do biznesplanów kleconych na chybcika bez poszanowania dla ekosystemu.

Całą recenzję filmu "Evil Does Not Exist" przeczytacie na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones