NOWE HORYZONTY ONLINE: 10 filmów, których nie można przegapić

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/NOWE+HORYZONTY+ONLINE%3A+10+film%C3%B3w%2C+kt%C3%B3rych+nie+mo%C5%BCna+przegapi%C4%87-143576
NOWE HORYZONTY ONLINE: 10 filmów, których nie można przegapić
Stacjonarna część Nowych Horyzontów dobiegła już końca, jednak nie żegnamy się jeszcze z samym wydarzeniem. Do 29 sierpnia możecie zaprosić festiwal do swoich domów i zobaczyć ponad 100 nowohoryzontowych tytułów online. Wśród nich m.in. nagrodzony Złotym Niedźwiedziem "Niefortunny numerek lub szalone pornoRadu Jude, "La Verónica" – najnowszy film Pabla Larraína, autora "Emy" oraz "Jackie", czy wyróżniony Złotą Palmą "Wujek Boonmee", który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia w reżyserii ulubieńca festiwalowej publiczności, Apichatponga Weerasethakula.

Polecamy 10 tytułów, których naszym zdaniem nie możecie przeoczyć w ramach Nowych Horyzontów online. Pełny program tegorocznej edycji znajdziecie TUTAJ

10

Niefortunny numerek lub szalone porno

Babardeală cu bucluc sau porno balamuc
1h 46m

Chorwacja

Czechy

Luksemburg

Szwajcaria

Wielka Brytania

Rumunia

Zdobywca Złotego Niedźwiedzia na ostatnim Berlinale, filmowy traktat o pornografii, obsceniczności i perwersji. "Niefortunny numerek…" opowiada o wycieku seks taśmy i konsekwencjach, jakie upublicznienie małżeńskich zabaw w sypialni będzie miało dla Emi, nauczycielki w prestiżowym liceum. Prowokacyjny, błyskotliwy, kipiący gniewem i nieodparcie przy tym zabawny film Radu Judego ("Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy") bierze na warsztat zjawisko paniki moralnej, obnażając towarzyszącą jej hipokryzję, ignorancję i autorytarne ciągoty. Co tu jest bowiem "naprawdę" obsceniczne: widok osób uprawiających za obopólną zgodą seks czy może sportretowana nędza miasta, zdewastowanego przez dziki kapitalizm i nacjonalistyczną ideologię? Czy perwersyjna jest nauczycielka, czy może samozwańczy trybunał święcie oburzonych rodziców, który zebrał się w szkole, by ją osądzić? Wypełniony archiwaliami "Niefortunny numerek…" jest katalogiem tej prawdziwej pornografii: politycznej, religijnej, klasowej, szerzącej się bezwstydnie pod szlachetnymi hasłami. Prawdziwe powody do wstydu – przekonuje Jude – znajdziemy na naszych ulicach i w naszych własnych podręcznikach historii.


Czy zdarzyło się Wam w dzieciństwie utyskiwać na ciężki los, szczególnie gdy rodzice kazali wcinać brokuły, iść na podwórko, a nie tylko ciągle patrzeć w monitor i siedzieć prosto przy stole? Johnowi (Charlie Shotwell) też kazali. Nie skończyło się to dla nich najlepiej. Pozornie zwyczajna, raczej zamożna rodzina z nowoczesnego domu na przedmieściach robi codziennie zupełnie typowe rzeczy. To wszystko wydaje się jednak jakby spreparowane na pokaz, jak gdyby trawnik przed domem był sklepową wystawą, a mieszkańcy zadbanej posesji – ładnie wyglądającymi, zupełnie przeciętnymi manekinami, nieoczekującymi od życia niczego specjalnego. W końcu i 13-letni John zaczyna traktować rodzinę jak statystów w opowieści o sobie. Podrzuca im pewnego dnia proszki nasenne, a potem umieszcza… w bunkrze wykopanym w ogrodzie. "John and the Hole" to intrygujące, niepokojące kino coming-of-age'owe, które "IndieWire" nazwał "przegiętą wersją" "Kevina samego w domu", a "Hollywood Reporter" porównał do kolejnego filmu Michaela Hanekego.


Verónica – żona piłkarza, modelka i celebrytka. Pato-osobowość naszych czasów. Chilijka żyje tak, jakby reżyserowała przedstawienie, a rodzinę i służbę obsadza w rolach swojego spektaklu wystawianego na Instagramie. Zawsze znajduje się w centrum uwagi. Z radością wciela się w różne postacie, udziela wywiadów, pozuje do zdjęć, sprytnie rozgrywa męża. Nawet jej nowo narodzone dziecko gra tu drugie skrzypce. A może Verónica cierpi na depresję poporodową, tylko nikt tego nie zauważa, skoro wiedzie życie pełne luksusu i przywilejów. Ten sposób myślenia o sobie Medel pokazuje, umieszczając bohaterkę w centrum każdego kadru. Nakręcony statyczną kamerą (w ciągłym średnim zbliżeniu) film nie tylko ma uderzający styl wizualny, ale też niepokojąco trafnie pokazuje świat z punktu widzenia narcyza. Verónicę poznajemy fragmentarycznie, reżyser stopniowo odsłania jej skomplikowane emocjonalne oblicze. Gra ją Mariana Di Girólamo, która w "Emie" Pabla Larraína udowodniła, jakim jest kameleonem. Tutaj znów prześlizguje się między nastrojami i osobowościami, a jej płynna tożsamość doprowadza wszystkich do obłędu.


Zrealizowany w ograniczającym ekranową przestrzeń formacie 1:33 "Początek" umiejętnie wykorzystuje napięcie między tym, co w kadrze, a tym, co poza nim – i chodzi tu zarówno o ludzkie, jak i boskie interwencje. Dea Kulumbegashvili umieściła akcję swojego debiutu w odizolowanej gruzińskiej wsi. Jego bohaterkę zamyka w czterech ścianach domu, w których kobietę dodatkowo ograniczają reguły życia religijnego, co potęguje wrażenie alienacji i obcości. Jakby tego było mało, Yana jest żoną lidera tutejszej wspólnoty Świadków Jehowy, odrzucanej i prześladowanej mniejszości (choć jej członkowie stąd pochodzą). W pojemnym, inspirowanym kinem Carlosa Reygadasa (producent wykonawczy), Chantal Akerman i Michaela Hanekego filmie gruzińska reżyserka eksploruje kwestie obcości (we wspólnocie, własnym domu, ale i własnym ciele), gra atmosferą terroru i sięgając po religijny wątek męczeństwa, bada granice poświęcenia. Choć okoliczności ograniczają Yanę niczym ciasny kadr, kobieta pracowicie poszerza granice swojej wewnętrznej wolności, czyniąc "Początek" jednym z najbardziej prowokacyjnych i dojrzałych debiutów ostatnich lat.


Trzy opowieści niemoralne z Japonii. W każdej z nich tajemniczy Kurita, trochę inkub, a trochę trickster, nawiedza kolejne osoby, aby dręczyć je i podniecać. A także po to, by uświadomić im jakąś niewygodną prawdę na temat ich życia. Jego specjalnością są oralne perwersje – ale nie takie, o jakich myślicie. Film Kôty Yoshidy to komedia erotyczna, w której główny żart polega na tym, że jest pozbawiona jakichkolwiek, nawet najgrzeczniejszych scen erotycznych. Wszelkie seksualne ekscesy odbywają się tutaj na poziomie języka: diabelsko elokwentny Kurita sączy ofiarom do ucha obsceniczne monologi. W sferze wizualnej jedyną pornografią pozostaje food porn – jako leitmotiv powracają szalenie zmysłowe obrazy jedzenia lub gotowania, które zdają się zwiastować doznania intensywniejsze niż te kulinarne.


Filmowa przypowieść zainspirowana książką mnicha Phry Sripariyattiwetiego, którą Weerasethakul dostał od zaprzyjaźnionego buddyjskiego kapłana. Tytułowym wujkiem Boonmee jest starszy mężczyzna cierpiący na ciężką chorobę i powoli przygotowujący się do śmierci. Wspomina przeszłość i jest odwiedzany przez duchy najbliższych. Już pierwsza scena, przedstawiająca otaczającą jego dom dżunglę, sugeruje, że wśród plątaniny palm i pieśni cykad istnieje tu inny wymiar rzeczywistości – niepojętej i zarazem bliskiej, dziwnej i bezpiecznej. Kolejne ujęcia stopniowo wprowadzają widzów coraz głębiej w świat gęsty od snów, wspomnień, fantazji, mitów i rytuałów. To, co zewnętrzne i wewnętrzne, realne i magiczne, staje się niemożliwe do odróżnienia – wszystkie te elementy współistnieją ze sobą w zgodzie. Podobnie jak kolejne wcielenia wujka Boonmee wzajemnie się uzupełniają, zmieniając się w spokojny sen o nieśmiertelności.


Rohmerowski z ducha, ale noszący wyraziste piętno stylu Ryûsuke Hamaguchiego film składa się z trzech nowel, z których każda krąży wokół kwestii przypadku. Fortuna – jak wiadomo – kołem się toczy i nie inaczej dzieje się w filmie Japończyka. Bohaterki "W pętli ryzyka i fantazji" wciąż powracają: do zakończonego romansu, błędu z przeszłości, miasteczka, w którym przeżyły pierwszą miłość. Ale to także podróż ku narastającemu poczuciu niesamowitości, bo film, który zaczyna się jak klasyczna obyczajowa historia, niespiesznie przesuwa się w stronę science fiction. Autor "Happy Hour" i "Asako. Dzień i noc" kręci kołem fortuny z mistrzowską wprawą, a zrealizowane głównie we wnętrzach sceny – każda z udziałem dwojga aktorów – są fenomenalnymi, zniuansowanymi portretami relacji. Błyskotliwym obserwacjom i dyskretnemu poczuciu humoru towarzyszy smutek, który sprawia, że film Hamaguchiego staje się cichym westchnieniem nad zmarnowanymi okazjami i naszą niedoskonałością.


19-letnia Souad usilnie zabiega o uwagę. Nie tylko w mediach społecznościowych, ale i zagadując nieznajomych, którym opowiada o swoim narzeczonym Ahmedzie i ich związku na odległość. On mieszka w Aleksandrii, ona z rodzicami w Zagazig, niewielkim miasteczku w delcie Nilu. Widzimy, że dziewczyna konfabuluje, bo historie bardzo się od siebie różnią – tak jak jej wirtualny wizerunek od tego, jaki zna jej religijna rodzina. Wydaje się, że jedynie jej młodsza siostra Rabab potrafi dostrzec i zrozumieć dwie twarze Souad, która coraz trudniej radzi sobie z własnymi pragnieniami i frustracjami. Egipska reżyserka Ayten Amin w swoim drugim pełnometrażowym filmie stawia pytania o tożsamość młodych kobiet z Afryki Północnej i – patrząc szerzej – w kulturze islamskiej, rozdartych między tradycją a nowoczesnością, między własnymi potrzebami a oczekiwaniami społecznymi. Souad może w tym wzbudzać skojarzenia z głośnym "Mustangiem" (15. NH), a także – biorąc pod uwagę motyw podróży mającej wypełnić pustkę – z twórczością Wima Wendersa, który film współprodukował.


Tytułowa bohaterka filmu Yerzhanova to niezależna, ambitna kobieta z wielkiego miasta. Marzy o tym, by jej młodsza siostra, 16-letnia Azhar, również wyrwała się z rodzinnej wioski i poszła na studia. Gdy dziewczyna zostaje uprowadzona – szybko okazuje się, że to rodzina zaaranżowała jej małżeństwo z lokalnym bogaczem i uzdrowicielem – Ulbolsyn postanawia działać. Jednak wobec utrwalonego przez lata patriarchalnego systemu bezsilna okazuje się zarówno policja – wyraźnie stojąca po stronie krzywdzących, a nie krzywdzonych – jak i sprowadzeni ze stolicy kraju antyterroryści. Adilkhan Yerzhanov wraca do znanej z jego poprzednich filmów wioski Karatas, by wnikliwie przyjrzeć się kazachskiemu społeczeństwu. Sprawnie żongluje elementami filmu gatunkowego, łączy kino zemsty, czarną komedię spod znaku Fargo i socjologiczną obserwację, a jednocześnie niczym Ulbolsyn rzuca wyzwanie porządkowi społecznemu, w którym ofiary wciąż pozbawione są głosu.


Spektakularny powrót do legendarnej powieści Alfreda Döblina, a zarazem śmiały dialog z serialem Rainera Wernera Fassbindera, który zekranizował "Berlin Alexanderplatz" w 1980 roku. Qurbani nie tylko przeniósł akcję opowieści z międzywojnia w czasy współczesne, ale też zastąpił döblinowskiego proletariusza nielegalnym imigrantem z Afryki Zachodniej. Francis ma za sobą mroczną przeszłość i dotarłszy do Niemiec, pragnie rozpocząć uczciwe życie. Ale na przybysza bez papierów czeka tylko łóżko w nędznym hostelu, kiepsko płatna robota na czarno i kolejne upokorzenia. Chyba że ulegnie wszetecznemu urokowi Reinholda i wraz z nim zanurzy się w cekinowo-neonowy, spływający kokainą i szampanem berliński półświatek. Film Qurbaniego jest kryminalną balladą o udręczonej duszy, która utknęła w przestępczym limbo, nocną miejską odyseją i pełnokrwistym melodramatem. Przy czym równie namiętna więź łączy Francisa z niewinną prostytutką Evą, co z Reinholdem: bratem, przewodnikiem po manowcach, wcielonym diabłem. Choć reżysera zdecydowanie pociąga mityczny charakter powieści Döblina, delikatnie zarysował także społeczny wymiar opowieści o imigrancie: niewidzialnym, funkcjonującym na marginesach miasta, rysującym jego alternatywną mapę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones