Po pierwsze: należy przestrzec tych, spośród widzów, którzy porwą się na oglądanie tego koszmarka skuszeni osobą Tildy Swinton w obsadzie. Aktorka co prawda jest na ekranie praktycznie przez cały czas i to aż w czterech rolach, ale co sprawiło że podjęła decyzję o wzięciu udziału w tej krańcowo niestrawnej amatorszczyźnie pozostaje wielką tajemnicą. Całość jest nieznośnie chaotyczna, kiepsko zagrana, przepełniona durnymi dialogami. Ponadto sprawia wrażenie jakby za sklecenie scenariusza odpowiadała nastolatka o dojrzałości emocjonalnej na poziomie downa. Tak po prawdzie jest to po prostu kolejna naiwniutka komedia romantyczna, tyle że ubrana w futurystyczno - cyberpunkowy sztafaż. Im dalej w las, tym gorzej, do tego stopnia że sam byłem na siebie wściekły że zdecydowałem się na seans. W całym filmie znajduje się jedna (słownie: jedna) w miarę udana i zabawnie pomyślana scena, w której zakompleksiony pracownik punktu xero oferuje jednemu z klonów Swinton pączka (ściśle rzecz biorąc jest to donut), a ta w zamian odwdzięcza się mu całą masą prezerwatyw, które nosi w torebce jako środek płatniczy. Głupi, bezlitośnie płytki i, koniec końców, nudny obraz. Z daleka.
Dzięki bardzo za ten post... Właśnie miałem się skusić na ten film... ale moje podejrzenia po obejrzeniu okazały się słuszne. Omijam z daleka takie amatorszczyzny, a najlepszym aktorom zdarza się czasem zagrać w szmirze...
Pozdr i jeszcze raz dzięki za zaoszczędzenie mi straconego czasu ;)
Jest nie w porządku, że nazywasz amatorszczyzną i szmirą film, którego nawet nie widziałeś.