Książka była świetna, film również bardzo dobry, acz zepsuty bzdurnymi pokazami "walk".
Dlaczego "bzdurnymi"? Przecież w książce również Róża opowiada o swojej karierze i walkach z przeciwniczkami? To był dosyć istotny element tej historii.
Ja książki nie czytałam, więc nie jestem w stanie porównać.
W moim odczuciu jednak te całe walki podtrzymywały magię tego filmu, magię relacji między Rosie, a Oscarem, magię 12 dni. Były kiczowate, oczywiście, ale to wydaje się mi, że było specjalnym zabiegiem, który miał poddać w wątpliwość realność tych historyjek, żeby widz odebrał tylko ich morał, który był najważniejszy. Lecz nie każdemu się podoba takie przerysowanie, dlatego rozumiem, że walki, jak i przy okazji film - może odpychać.