UWAGA! W RECENZJI POJAWIĄ SIĘ LICZNE SPOILERY!!
Recenzji seriali ciąg dalszy, a ostatnia noc minęła mi wyjątkowo dobrze oglądając cały trzeci sezon jednego z najsłynniejszych seriali na świecie dostępnym na Netflixie.
Pamiętam jak kiedyś moja starsza siostra w wakacje 2016r. oglądała pierwszy sezon ,,Stranger Things'' i była nim absolutnie zachwycona, to ja wręcz się z tego wyśmiewałem i sądziłem, że ten serial zakończy się tylko po jednym sezonie i nikt nawet nie będzie o nim pamiętałem. To był ogromny błąd. Serial zyskał niespodziewaną oglądalność oraz masę fanów, w tym mnie, kiedy to w 2017 w październiku przy okazji premiery drugiego sezonu nadrobiłem i pierwszy. Na samym wstępie muszę już przyznać, że pierwszy sezon był naprawdę genialny, tam wszystko było tak, jak powinno być, niczego mu nie brakowało, byłem wręcz zachwycony. Drugi sezon niestety był trochę gorszy i był zbyt ,,skopiowany'' co do swojego poprzednika. Również pierwszy sezon był nieco inny, wprowadzał coś do tego świata seriali nowego i świeżego oraz pokochałem go też ze względu na swoją formę. Był nieco mroczny, ta tajemnica była rzeczywiście interesująca i ciekawa. Drugi sezon zbyt wiele rzeczy powielał, zbyt dało się odczuć, że to jest po prostu kopia. Jednak nadal zachwycał wizualnie oraz aktorsko, a ostatnie odcinki mimo wszystko przełamały ten system. Więc obawy do tego trzeciego sezonu miałem ogromne, głównie dlatego, że poprzeczka była powieszona bardzo, ale to bardzo wysoko. Nie wiedziałem za bardzo czy ma on jeszcze szansę czymś mnie nowym zaskoczyć, a nawet powalić. A tu proszę. Trzeci sezon to była bardzo miła niespodzianka i ta trzecia część ,,Stranger Things'' rzeczywiście miała ręce i nogi. Nie był on zrobiony jedynie aby fani i wiele ludzi obejrzało ten sezon, ale żeby dodać coś od siebie, coś czego w ,,ST'' jeszcze nie było. Może nie od pierwszych odcinków, ale gdzieś na poziomie trzeciego, czwartego odcinka. Muszę was niestety ostrzec przed dwiema bardzo ważnymi rzeczami. Po pierwsze jeśli nie oglądaliście poprzednich, dwóch sezonów i nie kręci was ten świat, ci bohaterowie, to trzeci sezon będzie tylko stratą czasu. Można się czasami nieco pogubić, nieznających poprzednich wydarzeń. Po drugie nie oglądajcie wszystkich odcinków na raz. Ja tak zrobiłem podczas nocy z 4 na 5 lipca i już po. Ten sezon aż tak mnie wciągnął, że ja nawet o spaniu przez chwilę nie pomyślałem. Wolałbym jednak, żeby Netflix nie wydawał całego sezonu od razu, tylko stopniowo, po jednym odcinku na tydzień. Wtedy emocji byłoby jeszcze więcej, u mnie z pewnością.
Jeżeli chodzi o fabułę trzeciego sezonu, to nie jest ona zbytnio skomplikowana. Mamy lato w 1985 i całą paczkę starych przyjaciół, których poznaliśmy już w pierwszym sezonie (oprócz jednej osoby), którzy zaczęli dorastać, dojrzewać, cały ten świat dziecka, który do tej pory był im znany, zostawili za sobą i właściwie mierzą się z tą dorosłością. Mike, Lucas i Dustin mają już swoje dziewczyny, jedynie Will nadal jeszcze trochę tkwi w tym dzieciństwie, ale on i tak przez całą serię miał przecież najgorzej. Wracając, tym razem nasi bohaterowie ponownie muszą zmierzyć się z Łupieżcą Umysłów, który wybrał już nowego nosiciela (w tej roli starszy beat Max - Billy) oraz z grupą Rosjan, którzy ponownie otworzyli Przejście, które przecież Nastka zamknęła podczas drugiego sezonu. To zostawiało trochę takiego niedosytu, takiego ,,serio?'' i niestety właściwie przez to nabierałem niechęci do tego sezonu, uważałem, że bracia Duffer polecą znowu tym samym. Jednakże okazało się być zupełnie inaczej. Z pewnością mamy coraz więcej ,,kolorków'', tych świateł neonowych, co w tamtych latach było naprawdę czymś oraz pewną lokalizację, w której wydarza się połowa rzeczy z 3 sezony, czyli centrum handlowe Starcourt, które jak na 1985 było czymś nowym, niezwykłym. Ale dzięki temu dostajemy całkiem niezły kontekst społeczno-gospodarczy, gdyż te małe sklepiki, które dotychczas tętniły życiem - ,,poumierały''. W ogóle w całym, 3 sezonie pojawiają się liczne konteksty czy to polityczne, czy to właśnie społeczno-gospodarcze albo np. w tym sezonie po raz pierwszy wprowadzono bohatera ze środowiska LGBT, co było czymś ciekawym. Oprócz tych kontekstów dostajemy również całą masę nawiązań do popkultury lat 80, co stanowi główny element rozpoznawczy dla serialu ,,ST'', już w zasadzie od pierwszego odcinka pierwszego sezonu. Generalnie ludzie pokochali ten serial ze względu właśnie na tą popkulturę lat 80, bo większość np. odnalazła w tym swoje dzieciństwo. Ja także. Podobały mi się też liczne nawiązania do kina w 1985, kiedy to do kin wchodziły takie produkcje jak ,,Powrót do przyszłości'' ,,Dzień żywych trupów''.
Bracia Duffer mają też w zwyczaju, że zazwyczaj jeżeli ktoś umiera albo nawet i w niektórych przypadkach nie, ale jest on dość ważny dla fabuły całej historii, to my przez cały sezon poznajemy jego historię oraz faktycznie coraz bardziej lubimy tę postać, i tak miałem np. z postacią Stevena (w tej roli Joe Keery), którego w pierwszym sezonie strasznie nie lubiłem, a w drugim go już uwielbiałem, a w trzecim to już w ogóle. Tak samo jest z postacią Billy'ego (Dacre Montgomery), do którego nie przejawiałem sympatii w drugim sezonie, ale kiedy opanował go Łupieżca Umysłów i z odcinka na odcinek poznawaliśmy jego historię, dlaczego jest taki a nie inny, to pod koniec zrobiło mi się go szkoda. Niestety, ale Billy umarł, gdyż uratował on Nastkę, ale przypłacił to niestety życiem, jednak gdybym go nie polubił oraz nie poznał jego życia, tak jak poznałem, to olałbym temat. Jednakże nigdy w życiu bym nie wpadł na pomysł, że po Willu, Łupieżca opanuje właśnie tę postać. Jeżeli jesteśmy już przy postaciach, a nie przy aktorach, do których dojdziemy za chwilę, to trzeci sezon jest to niezwykłe, pełne uczuć przeżycie pod względem dorastania tych bohaterów. W pierwszym sezonie mieliśmy jedynie paczkę przyjaciół, których jeszcze w ogóle dziewczyny nie kręcą i wolą się za to bawić w piwnicy jednego z nich, a teraz już są na tym etapie, że nie wiedzą za bardzo czego chcą. To była naprawdę sentymentalna podróż, a będzie jeszcze bardziej emocjonalna przy okazji ostatniego, 4 sezonu. Ale i przy okazji tego sezonu chusteczki poleciały i to nie jednokrotnie, zwłaszcza pod koniec 3 sezonu. Ale o to generalnie chodzi w ,,ST''. Co do nowych postaci, to mamy ich sporo. Na pewno zapamiętam Robin, zwłaszcza w trio Dustin, Steven i Robin, które rozbawiło mnie nie jednokrotnie do łez. Pokochałem ich i każde cudownie się uzupełniają. Widać było w tym też ogromne wsparcie starszych aktorów dla tych młodszych. Również bardzo dobrze wypadła relacja Max i Nastki, kiedy to np. były w centrum handlowym lub kiedy ze sobą nocowały. Postać młodszej siostry Lucasa również była bardzo dobrze zbudowana i napisana. W tych bohaterach faktycznie można znaleźć swoje odzwierciedlenie i każdego z nich poznać zupełnie inaczej. Pamięta jak pierwszy sezon ,,Stranger Things'' był reklamowany jako ,,serial, w którym występuje Winona Ryder'', a dziś jest zupełnie inaczej.
Aktorsku tutaj jest rewelacyjnie, jak zawsze zresztą. Millie Bobby Brown, która dziś jest twarzą całego tego przedsięwzięcia odwala kawał dobrej roboty i to jeszcze w takim stylu, że czapki z głów. Również zauważyłem, że co sezon jej outfit jest zupełnie inny. W pierwszym sezonie była taką skrytą, nieśmiałą dziewczynką, w drugim już widać było, że jest bardziej odważna, zwłaszcza w odcinku siódmym - ,,The Lost Sister'', jednak najbardziej mi się podobała w tej wersji z lata 1985 roku. Cudownie również sprawdza się Finn Wolfhard, który świetnie towarzyszy Millie już od pierwszego odcinka. Również jak ich relacja ewoluowała od tych pierwszych chwil w ,,ST'' do tego stopnia, że są już parą. Finn naprawdę jeszcze nie raz przyćmi nawet kultowych aktorów w Hollywood, dlatego już nie mogę się doczekać ,,To: Rozdział 2'', gdzie ponownie zagra Richiego. Absolutnie genialny również jest Gaten Matarazzo, który non - stop mnie rozwala na łopatki i jest przecudowny w tym co robi. Noah Schnapp również bardzo dobrze gra w każdym sezonie, jednak w tym pierwszym najlepiej sobie poradził. Caleb McLaughlin oraz Sadie Sink również wypadają znakomicie. Cała szóstka idealnie sobie radzi i na prawdę nie potrzebują oni pomocy doświadczonych już aktorów. Jeśli chodzi o Winonę Ryder to również radzi sobie fenomenalnie, ale zbyt teatralnie, chociaż rzeczywiście w jej postać w stu procentach wierzę oraz David Harbour wręcz genialnie tutaj gra, całym sobą i łezka mi się w oku zakręciła, kiedy zginął w ostatnim odcinku. Bardzo się do tej postaci przywiązałem, gdyż wprowadzała zawsze trochę humoru, ale też i jak było potrzeba, to sporo dramatu. Nadal dla mnie za sztywno grali Natalia Dyer i Charlie Heaton, za którymi do końca nie przepadam. Jak już mówiłem wcześniej Maya Hawke świetnie sobie poradziła w roli Robin (nazwisko zobowiązuje) i rodzice mogą być z niej naprawdę dumni. No i oczywiście fantastyczny Joe Keery, który bawi się już tą swoją postacią nawet, jednak gra nadal całym sobą i to jest po prostu Joe. W tym sezonie, a zwłaszcza na początku trochę więcej czasu dostaje Cara Buono, czyli matka Mike'a i Nancy, ale już w późniejszych odcinkach znowu jest tą postacią drugoplanową, choć bardzo dobrze sobie radziła.
Jeżeli chodzi o wątki, to jest ich naprawdę sporo, jednak więcej jest akcji, o co głównie chodzi w tej serii. Co do spraw technicznych, to znowu powalają one z miejsca. Muzyka jest trafiona w punkt i innej sobie nie wyobrażam, tak samo montaż jak i dźwięk cudownie się reprezentują, ale już totalnie zaskoczyła mnie scenografia. W tym serialu jest identycznie, powtarzam identycznie jak w latach 80. To tworzyło cudowną atmosferę i przez to, serial się lepiej oglądało. Zdjęcia były jeszcze lepsze. Natomiast scenariusz czasami może zawodzi i bywa czasami ,,sztucznie'' to mimo wszystko daje radę, nie jest on zbyt skomplikowany, ale też nie da się go na pierwszy rzut oka przewidzieć. To pozytywnie wpływało na rozwój wydarzeń, bo nie jesteśmy w stanie po pierwszym odcinku powiedzieć, jak ten sezon się skończy.
Podsumowując, 3 sezon ,,Stranger Things'' dostaje ode mnie zasłużenie 10 / 10. Była to fantastyczna przygoda i nie mogę doczekać się już 4, niestety ostatniego sezonu. Tym bardzo miłym akcentem kończymy dzisiejszą recenzję, jutro natomiast pojawi się recenzja ,,Spider - Mana: Daleko od domu'', gdyż już dzisiaj na nim byłem i byłem zachwycony, a w przyszłym tygodniu - nie wiadomo, okaże się jakie filmy czy to będę chciał nadrobić, czy premierowo obejrzeć je w kinie. To na wszystko i do zobaczenia jutro!